Smarzowski obsadził Dziędziela również w przeróbce "Kraksy" Friedricha Dürrenmatta w Starym Teatrze w Krakowie. Aktor grał na tej scenie gościnnie, gdyż wiernie trzyma się macierzystego Słowackiego. Swego czasu występował też na Scenie Forum, powstałej dzięki przedsiębiorczości Jerzego Kopczewskiego zwanego Bułeczką, niegdyś kolegi zarówno z zespołu, jak i z Piwnicy pod Baranami. Był w jednej grupie między innymi z Anną Sokołowską, Krzysztofem Jędryskiem, Jerzym Grałkiem. Zrobili widowisko "Jeszcze pożyjesz" według ballad Bułata Okudżawy, "Rycerzy" Arystofanesa, paradokument sceniczny "Remember Angola" oraz ciekawe, nagradzane przedstawienie według "Cesarza" Ryszarda Kapuścińskiego.
W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Marian Dziędziel był stałym wykonawcą Piwnicy pod Baranami. Odtwórcą przewrotnych tekstów Wiesława Dymnego i jednym z czołowych wokalistów. To kolejne z jego istotnych warsztatowych doświadczeń.
Piotr Skrzynecki po śmierci Wieśka powierzył mi mówienie jego "Dedykacji" i "Pytań" z cyklu "Dziś zapytasz – jutro odpowiesz". Nie wszystkie były przyzwoite, więc u innych wykonawców nie miały wzięcia. Jednak dla mnie Piwnica była przede wszystkim znakomitą szkołą muzyczną. Nie da się przecenić pracy, którą w nasze przygotowanie wokalne wkładał Zygmunt Konieczny. Śpiewałem "Sadźmy, przyjacielu, róże" do tekstu Seweryna Goszczyńskiego, pierwszą piwniczną kompozycję Zbigniewa Preisnera, który wówczas nazywał się jeszcze Kowalski. Pisał dla mnie piosenki Jan Kanty Pawluśkiewicz i autor muzyki do hymnu "Dezyderata" Piotr Walewski, który, niestety, wyjechał do Niemiec. Oni nauczyli mnie pracy nad tekstem piosenki. Nie ukrywam, że Piwnica dała mi również sporo radości i beztroskiej zabawy.
W albumie o Piwnicy Joanna Olczak-Ronikier wspomina go jako "niezapomnianego wykonawcę pieśni »Ulubiony mój surdut granatowy« do słów wziętych ze »Wspomnień« Ambrożego Grabowskiego". Dziędziel odszedł jednak do kabaretu Jama Michalika.
Wykruszyła się grupa starszych wykonawców. Tadeusz Kwiatkowski, jeden z autorów, i Marian Cebulski, aktor, kolega z zespołu, zaproponowali mi, żebym występował w Jamie. Związałem się z tym kabaretem na kilka programów i wiele lat.
Jako artysta kabaretowy Dziędziel nigdy nie okazywał wyższości wobec młodszych kolegów. Przeciwnie, robił wszystko, żeby im podczas występów dopomóc.
W filmach grał u znanych reżyserów, jak choćby u Kazimierza Kutza, ale i w serialach, ze szczególnym uwzględnieniem telewizyjnych sag śląskich Zbigniewa Chmielewskiego.
Postanowienie, że może zostać aktorem, w głowie Mariana zaświtało dość wcześnie. Zdradza:
Przyczyny były różne. Na przykład świadomość, że Franciszek Pieczka był z sąsiedniej wsi, z tej samej parafii. Byłem z Golkowic. Miałem silniejszy śląski akcent niż koledzy z Wodzisławia Śląskiego, którzy w liceum podśmiewali się z mojego sposobu mówienia wierszy. A wtedy rodziła się we mnie przekora. Chcąc im – choć głównie sobie – udowodnić, że mnie na coś stać, poszedłem na studia aktorskie.
Krążą legendy, że zdawał do szkoły teatralnej, recytując "Stepy akermańskie" Adama Mickiewicza... po śląsku.
Eugeniusz Fulde, mój późniejszy dziekan, a w końcu i rektor, siedział w rogu sali: "Co nam jeszcze kolega może zaproponować? – pytał jako szef komisji egzaminacyjnej. – Może jakiś wiersz współczesny?". Wystarczyło mi powiedzieć: "Bagnet na bróń. Kiedy przyjdą podpalić dóm, tyn, w którym miszkosz, Polska..." – i już było ciekawie. Wszystkie te charakterystyczne pochylenia samogłosek w mowie śląskiej stały się jeszcze bardziej zaskakujące we fragmencie z "Pana Tadeusza". W końcu dwaj zacni profesorowie PWST: reżyser Władysław Krzemiński i aktor Roman Stankiewicz podeszli do mnie i powiedzieli: "Przyjmiemy pana. Ale proszę obiecać, że w ciągu pół roku nauczy się pan posługiwać prawidłową polszczyzną". Podniecony faktem, że zdałem do szkoły teatralnej, odpowiedziałem najprościej w świecie: "Ja. Naucza sie...". Przyznam, że lekko nie było. Katarzyna Meyer, która oswajała nas z wierszem, jakoś to wytrzymała. Ja też. Na drugim roku już znacznie swobodniej operowałem polszczyzną.
Znajomość gwary śląskiej to wszakże kapitał, który wykorzystywali reżyserzy słuchowisk radiowych i seriali telewizyjnych. Kiedyś Marian Dziędziel udzielił mi niezastąpionych konsultacji językowych podczas przygotowywania tekstu słuchowiska "Nie bądź dzieckiem", w którym gwarą śląską mówiło kilka postaci. Najważniejszą z nich zagrał zresztą on sam. Podczas tej pracy zastanawiał się niekiedy, jak pewne sformułowania brzmiałyby w ustach ojca.
Tak. Mój tata – górnik i stolarz – był Ślązakiem z Zaolzia. Jest to region, w którym język jest barwniejszy. Po śląsku mówi się tam inaczej: przyjdem, zojdem, przyniesem – wierniej, śpiewniej, bez niemieckich naleciałości. Mama mówi bardziej typowym językiem śląskim. Moja wymowa lokowała się gdzieś pośrodku.
Plotka głosi, że przed szkołą teatralną aktor był w seminarium duchownym.
Bezspornie byłem w Śląskim Seminarium Duchownym w Krakowie w latach siedemdziesiątych, za czasów rektorowania księdza Damiana Zimonia. Jednak nie jako student, lecz pracownik.
Jednym słowem Marian Dziędziel uczył. A czego?
Niestety, wymowy.
(Fragment większej całości)