Zanim w 1979 roku ukończył reżyserię na Państwowej Wyższej Szkole Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, studiował architekturę na Politechnice Warszawskiej. Zaczynał od filmu dokumentalnego, ale - jak sam wspomina (dla www.stopklatka.pl):
Wymaga on potwornej cierpliwości, pokory, czekania na to, co będzie niepowtarzalne i prawdziwe. Gdy byłem młody, zawsze chciałem tę rzeczywistość naginać.
Zabłysnął dopiero pełnometrażowym debiutem fabularnym "Niedzielne igraszki" (1983), które wyprodukowało Studio im. Karola Irzykowskiego (Gliński był jednym z jego założycieli). Czarno-biały film o wymowie antytotalitarnej z miejsca trafił na półkę. Przeleżał blisko pięć lat, ale wytrzymał próbę czasu - Międzynarodowa Federacja Krytyków Filmowych przyznała "Niedzielnym igraszkom" nagrodę FIPRESCI podczas Festiwalu w Mannheim. Do dziś najciekawsze filmy Glińskiego to historie realistyczne, często dotykające problemów jednostki uwikłanej w historyczną zamieć. Taki był film Wszystko co najważniejsze (1992), nakręcony na podstawie autobiograficznych wspomnień Oli Watowej i nagrodzony Złotym Lwem na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Jego sukces zdyskontował dopiero dramat "Cześć Tereska" (2001), w przejmujący sposób oddający samotność i zagubienie nastolatki z warszawskiego blokowiska. Posypały się laury: Złoty Lew, kolejna nagroda FIPRESCI oraz Orły za najlepszą reżyserię i scenariusz.
W 2001 roku Robert Gliński otrzymał "Paszport Polityki", rok później - doroczną nagrodę Ministra Kultury i Sztuki w dziedzinie filmu (wraz z Wojciechem Marczewskim), a w 2006 roku - list gratulacyjny od Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.
W 2000 roku zrealizował (pod pseudonimem Robert Lehman) trzy pilotażowe odcinki komediowego serialu telewizyjnego "Izabela".
Gliński wyreżyserował ponad 30 sztuk teatralnych, większość dla Teatru Telewizji. W 2003 roku był nominowany do "Feliksów Warszawskich", dorocznej nagrody teatralnej za najlepsze dokonania artystyczne na warszawskich scenach.
"Sanatorium Gorkiego", niezrealizowany scenariusz filmowy, napisany wraz z Dżamilą Ankiewicz-Nowowiejską o wydarzeniach w Kozielsku 1939-40, opublikował "Dialog" (nr 12, 2002).
Jest reżyserem wszechstronnym. Mówi o sobie (dla onet.pl):
Mój temperament jest taki, że pociągają mnie różne rzeczy. Jak robię dramat psychologiczny, to już myślę o filmie muzycznym. Dla kontrastu
I rzeczywiście, w dorobku fabularnym Roberta Glińskiego znajdziemy zarówno film science-fiction ("Superwizja"), komedię ("Kochaj i rób co chcesz"), jak i dramat ("Cześć Tereska"). Reżyserskie rozterki najlepiej oddaje nagrodzona w Gdyni Srebrnym Lwem autotematyczna komedia Glińskiego z 1988 roku Łabędzi śpiew. Główny bohater, scenarzysta, nie wie, na jaki gatunek filmowy się zdecydować. Tę samą historię widzi jako musical, film miłosny albo ponury dramat. U zarania jego twórczej męki leży dylemat: zarabiać na filmie pieniądze, cieszyć się uznaniem szerokiej widowni czy, nie dbając o grosz, słuchać wyłącznie tego, co mu w duszy gra? Takie pytania musiał sobie zadawać sam Gliński, którego ambitny debiut "Niedzielne igraszki" wyprodukowany w 1983 roku przez "zaangażowane" Studio im. Karola Irzykowskiego przeleżał kilka lat na półce. Miejscem akcji jest kamieniczne podwórko, na którym dzień po śmierci Stalina obserwujemy bawiące się dzieci. Głównym prowodyrem zabaw jest grubasek Józek udający delegata "na sam pogrzeb". Uwiarygodniwszy się ojcowskimi medalami, imiennik generalissimusa zaczyna rozdawać karty w grze. Komenderuje: "Naprzód marsz", wznieca konflikty, sieje intrygi. Siła rażenia tych "zabaw" jest śmiertelna - zaszczuta przez dzieci dziewczynka ginie z ich rąk pogrzebana żywcem w piasku. Zbigniew Benedyktowicz podczas rozmowy z Robertem Glińskim "Kwartalnik Filmowy nr 1" mówił:
Jeśli chodzi o "Niedzielne igraszki" to był to okres, w którym zaczęły powstawać filmy o stalinizmie i o ile pamiętam, to żaden z nich, poza pana filmem zrealizowanym tak delikatnie, przy pomocy tak oszczędnych środków, bez pokazywania ubeckich kazamatów, jak w "Matce Królów" czy w 'Przesłuchaniu", nie oparł się stereotypom .
"Niedzielne igraszki" doceniono także za granicą. Nowojorskie Museum of Modern Art wybrało film do cyklu "New Directors/New Films" series. Publicystka "The New York Times" Janet Maslin wprawdzie uległa urokowi czarno-białych zdjęć (film nakręcono na enerdowskiej, silnie kontrastowej taśmie), ale też zwracała uwagę, że akcja jest przewidywalna, bo na przykład od momentu kiedy dzieci przygarniają ulicznego kotka, wiadomo, że jego godziny są policzone ("Totalitarianism, Indoors and Out", "New York Times", 13.03.1988).
Po drugim, krótkim filmie fabularnym ("Rośliny trujące" nakręcone dla Telewizji Polskiej w 1985) rozgrywającym się tuż po październikowej odwilży, wyglądało na to, że Gliński znalazł swój temat. Czy rzeczywiście tak było? I tak, i nie. Tak, bo - jak przyznawał we wspomnianym wywiadzie dla "Kwartalnika Filmowego" "(...) mnie interesuje pewien styk pomiędzy historią a losem indywidualnym człowieka". Nie - bo Gliński, podobnie jak jego scenarzysta z Łabędziego śpiewu, nigdy nie był konsekwentny w wyborze filmowych tematów i stylów. O ile jednak Łabędzi śpiew, zza którego przebijała błazeńska mina Jana Peszka, dostrzeżono w Gdyni, o tyle następny film - utrzymana w konwencji science-fiction Superwizja - przeszedł bez echa. Zawiniła m.in. wtórność pomysłów - nietrudno skojarzyć kontrolowanych przez specsłużby telemaniaków, uzależnionych od kojącej superwizji, chociażby z bohaterami "Fahrenheita 451" Raya Bradbury'ego.
Po latach Gliński zapytany przez internautę na czacie zorganizowanym przez redakcję Polityki, 29.01.2002, czy odważyłby się zrealizować "Harry'ego Pottera", stwierdził:
w polskich warunkach realizacja filmu o magii jest zadaniem niewykonalnym. Nie ma takich "armat" i pieniędzy
To samo dotyczyło "Superwizji".
Na szczęście budżet następnego filmu, Wszystko co najważniejsze, pozwolił na to, by kazachstańskich stepów, gdzie w czasie II Wojny Światowej zostaje wywieziona do sowchozu główna bohaterka filmu Ola Watowa, nie udawały nadmorskie trawy. Film rozpoczyna zmontowana jak teledysk kronika z końca lat 30. XX wieku. Obyczajowe scenki rodzajowe przeplatają się z wiecami i przemówieniami polityków, których rządy doprowadzą wkrótce do wojny. Odnosi się wrażenie, że to wszystko dzieje się gdzieś obok, poza życiem Oli Watowej, "szczęśliwej żony przy mężu", która nagle zostaje wrzucona do tygla historii.
Pokazuję ludzki los, któremu nie musimy się ślepo poddawać. Możemy nim kierować, wpływać na to, jak żyjemy. Nadrzędnym imperatywem jest wiara. Obojętnie w co - w miłość, w Boga, w ocalenie. Bez wiary nie wygramy z losem.
Ta wypowiedź Roberta Glińskiego ("Tygodnik Powszechny", 15.11.2004) padła wprawdzie przy okazji późniejszych Wróżb kumaka, ale można ją odnieść również do innych filmów.
Zgodnie z zasadą sinusoidy, po "Wszystko, co najważniejsze" były: dramat obyczajowy i komedia. Pierwszy, "Matkę swojej matki" (1996) reżyser nazwał "opowieścią o podkradaniu uczuć". Krytycy byli mniej subtelni w swoich ocenach. Jacek Szczerba w "Gazecie Wyborczej" (z dn. 23 października, 1996) w relacji z Gdyni rozpoczynającej się od słów "To był najgorszy od lat festiwal" pisał:
(...) Trójkąt córka, matka przybrana i matka biologiczna jest sklecony nieporadnie, więc by jakoś wybrnąć z sytuacji, autorzy musieli sięgnąć w finale po zupełnie niepasujący tu pistolet, który strzela niczym strzelba u Czechowa.
Nie lepiej było z "Kochaj i rób co chcesz" (1997), komedią obyczajową rozgrywającą się na polskiej prowincji w środowisku twórców i fanów disco-polo. Zamysł był interesujący: poprzez historię ambitnego organisty, który zostaje gwiazdą disco-polo opisać nowe zjawisko kulturowe, jakie zyskało w Polsce miliony fanów. Tadeusz Sobolewski nazwał film "bajką o miłości, karierze, o szansach, jakie się dziś otwierają przed chłopakiem z prowincji" ("Gazeta Wyborcza", 27 kwietnia 1998). Ale dodawał też:
Polskie kino nie umie udźwignąć amerykańskiej bajki. Mit sukcesu przeradza się we własną parodię.
Zarzucał (nie on jeden) filmowi "stylistyczne niezdecydowanie" i brak ironii, co sprawiło, że "Kochaj i rób co chcesz" zamiast być "obnażeniem wszechpanującego kiczu", stał się "reklamą disco-polo". Warto wspomnieć, że dialogi do filmu wyszły spod pióra Michała Arabudzkiego, który wcześniej zrealizował z Marią Zmarz-Koczanowicz dokument o disco-polo "Bara-bara". Taka współpraca mogła sugerować, że powstanie coś więcej niż błaha komedia z miłosnym podtekstem. Zwłaszcza, że Gliński przywiązuje dużą wagę do realiów: rozgrywającego się w środowisku byłych górników "Benka" nakręcił według scenariusza reporterskiej pary Piotra i Ireny Morawskich, twórców dokumentalnej telenoweli o Śląsku Serce z węgla. Gliński na czacie w redakcji "Polityki" mówił:
Jednym z obowiązków filmowca jest udokumentowanie współczesności, jaka nas otacza.