Autorka "Historii kabaretu polskiego" zabiera czytelników najpierw na wzgórza Montmartre, to tam w 1881 r. w legendarnym Chat Noir – jak donosi Kornel Makuszyński – "pierroci nie z tego świata ciskają ze śmiechem pioruny na Paryż i Bastylię". Uchyla też drzwi do ulubionego baru monachijskich artystów początku XX wieku, w którym przy wódce i w oparach papierosowego dymu powstaje pierwszy w Europie kabaret polityczny Elf Scharfrichter (11 katów). W końcu zagląda do przedwojennych, tworzonych w czasach PRL i już współczesnych słynnych polskich piwnic i kawiarni: krakowskiej Jamy Michalikowej, stołecznego lokalu Pod Pikadorem, roztańczonych studenckich Hybryd i Stodoły. Wszędzie tam taniec i śpiew ponad cenzorskim okiem i uchem spotykał się z żartem i polityczną kpiną. To fascynujący przewodnik po najważniejszych teatrach i kabaretach od początku XX wieku aż do współczesności.
Na początku był Kraków
A w nim Boy, Zielony Balonik i słynna Jama Michalikowa. To właśnie w słynnej Cukierni Lwowskiej znajdującej się tuż przy Bramie Floriańskiej chętnie przesiadywali niepokorni adepci krakowskiej ASP, którzy po długich negocjacjach z właścicielem Janem Apolinarym Michalikiem ponure wnętrza kawiarni ozdobili freskami i karykaturami, a potem po burzliwych, nocnych obradach powołali do życia pierwszy w Polsce kabaret literacki: Zielony Balonik, barwny i elitarny klub krakowskiej bohemy. Była jesień 1905 roku. Na kabaretowej scenie dominowały parodie malarskie i teatralne, autorstwa głównie Karola Frycza i przyszłego amanta polskiego teatru Juliusza Osterwy, piosenki wzorowane na francuskich chansones wykonywane przez gimnazjalistę Leona Schillera czy improwizacje Witolda Noskowskiego, redaktora i recenzenta teatralnego "Czasu". Do grona balonikowych osobowości wkrótce dołączył też zarażony kabaretowym bakcylem niedoszły medyk Tadeusz Boy-Żeleński. Tak wspominał to wydarzenie:
Byłem wówczas prostym widzem i gościem Zielonego Balonika. Zanurzonym smętnie w bakteriologii i hematologii, przygotowując się do niedoszłej, na szczęście, habilitacji na wydziale lekarskim, nieświadom swojego uzdolnienia w zakresie piosenki, bawiłem się serdecznie, podziwiając talent Nosa, jego dowcip muzyczny, i odnajdując w tej zabawie echa paryskich wspomnień z Dzielnicy Łacińskiej i Montmartre. Przypadkowo wciągnąłem się w tę zabawę; przesłałem Balonikowi jakiś drobiazg, wreszcie z początkiem drugiego sezonu zdobyłem "ostrogi" parodią "Bodenhainu" Rydla i wszedłem w grono rzeczywistych członków kabaretu. Wówczas spotkał mnie zaszczyt: Nos zaproponował, abym do spółki z nim napisał drugą "Szopkę".
W balonikowej wersji tradycyjna krakowska szopka dotykała najgorętszych lokalnych problemów, drwiła, kpiła, szydziła i przy okazji testowała swoich i tak już wyselekcjonowanych gości: gdy ktokolwiek okazał podczas występów grymas niezadowolenia, nigdy więcej nie miał więcej wstępu do Jamy. Tradycje kabaretu literackiego kontynuowane były w czasach PRL: najpierw krakowscy dziennikarze i publicyście przenieśli radiową szopkę na scenę dawnej siedziby Zielonego Balonika, a potem regularnie wybuchali śmiechem, wadząc się z polityczną rzeczywistością. Kabaret zamykano, choć i tak śmiali się wszyscy – przeciwnicy władzy jak i jej przedstawiciele. Możliwe tylko w Krakowie.
Kawiarnia poetów - Pod Pikadorem
Nie tylko Kraków tętnił satyryczną szopką i złośliwą parodią. W listopadzie 1918 r. publiczność 11 muzy wkraczała w nową polityczną rzeczywistość z piosenką na ustach, w stołecznym Mirażu, Czarnym Kocie czy Sfinksie świętowano odzyskanie niepodległości rewiami i specjalnie przygotowanymi programami kabaretowymi. "Zielono nam w głowie" – pisał młody Kazimierz Wierzyński, który już wkrótce dołączył do bohemy Pikadora: Antoniego Słonimskiego, Juliana Tuwima, Jana Lechonia i Jarosława Iwaszkiewicza. Zygmunt Kisielewski pisał w "Robotniku":
Publiczka warszawska słucha, dziwuje się, śmieje półgębkiem – często nie wiedząc, czy by się nie należało obrazić. Albowiem krytycy, poeci, malarze pikadorscy szargają świętości warszawskie bezlitośnie. Żaden Hertz czy Mordasiewicz i nikt z naszych starych milusińskich nie znajduje tu protekcji i osłony. Walą słowem, sonetem czy futurystyczną bombą w zapleśniałe móżdżki kulturalnej warszawki, która pije, dłubie w zębach, przysłuchuje się – i milczy.
Rozpoczynał się nowy rozdział w historii polskiego kabaretu
Kochana stara buda - Qui Pro Quo
Zdaniem autorki książki, wszystko, co działo się w kabaretach stolicy, ba całej Polski, aż do wybuchu II wojny światowej, było echem tego, co działo się w Qui Pro Quo, nowocześnie zarządzanej scenie kabaretowej, która wyznaczała trendy i rezonowała do krajowych teatrzyków i rewii. Tu, w wykładanych m.in. pustymi butelkami po szampanie podziemiach nieistniejącej już dziś Galerii Luxenburga przy ul. Senatorskiej 29, tworzyli najwybitniejsi artyści i autorzy z Julianem Tuwimem, Fryderykiem Járosym, Adolfem Dymszą i Stefanią Grodzieńską na czele. Na scenie kabaretu zadebiutował Mieczysław Fogg, grała Hanka Ordonówna, Mira Zimińska, Tacjanna Wysocka.
Tomasz Mościcki w książce poświęconej kabaretowi pisze, że Qui Pro Quo zawdzięczało swoją sławę znakomitej satyrze politycznej. Choć było teatrem lojalnym wobec polskich władz – jego artyści szczególną sympatią darzyli Marszałka Piłsudskiego – nie oznaczało to służalczości wobec władzy. Stąd częste ingerencje cenzury w programy teatrzyku, a także dwukrotnie podejmowane próby likwidacji scenki, dającej się we znaki ówczesnym możnowładcom.