Przyjaciele polskiego kina
Kino to sztuka wymagająca gry zespołowej. Nic więc dziwnego, że historia naszej kinematografii to opowieść o długoletnich relacjach, wielkich mistrzach i ich często mniej znanych współpracownikach. Oto kilka spośród najbardziej znanych i najbardziej kreatywnych przyjacielskich duetów polskiego kina.
Krzysztof Majchrzak i Jan Jakub Kolski
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Krzysztof Majchrzak i Jan Jakub Kolski, Gdynia, 2003, fot. Maciej Kosycarz / KFP /East News
W świadomości wielu kinomanów funkcjonują jako nierozłączny tandem. Czasem można odnieść wrażenie, że ich artystyczne drogi przecinały się niemal bez przerwy, ale to tylko pozór. Nakręcili wspólnie cztery filmy i jeden serial telewizyjny – "Małopole, czyli świat". Ale to nie ilość, ale ważność ich artystycznych spotkań przesądza o randze tej artystycznej przyjaźni.
Nie sposób wyobrazić sobie, jak wyglądałaby "Historia kina w Popielawach", jednego z najlepszych obrazów w dorobku Kolskiego, gdyby nie Majchrzak. Jego szorstka aparycja, wyrazista twarz i masywna sylwetka połączone z niespotykaną w polskim kinie wrażliwością na słowo i gest sprawiły, że Józef Andryszek, zapijaczony facet dręczony przez rodzinną klątwę, na ekranie stawał się wzruszająco prawdziwy i sprawiał, że "Historia…" przekraczała ramy realizmu magicznego.
Majchrzak ożywiał swoim talentem "Cudowne miejsce", a w "Pornografii" dawał prawdziwy aktorski koncert, którym zachwycił publiczność i jurorów festiwalu w Wenecji. Ale łączyło ich coś więcej niż wspólne projekty – także rodzaj wrażliwości na człowieka i sztukę oraz emocjonalna bezbronność, którą obaj ukrywali pod pancerzem męskości. Kolski, przez lata nazywany przez współpracowników SuperJankiem, swoją nadwrażliwość chował pod masą mięśni, a Majchrzak – jazzman i karateka – swoją delikatność krył pod pancerzem outsiderskiej szorstkości. Byli duchowymi bliźniakami, ale ich drogi w pewnym momencie się rozeszły. Kolski kolejne filmy robił już bez Majchrzaka.
Połączyła ich ponownie życiowa tragedia Kolskiego. Po tragicznej śmierci córki reżyser napisał film będący rozliczeniem z jego własnym bólem – "Las, 4 rano", jeden z najbardziej osobistych obrazów w jego dorobku. W postać straumatyzowanego ojca wcielił się Majchrzak, wracając do kina po wieloletniej przerwie, a jego ekranowa kreacja była świadectwem nie tylko artystycznej klasy aktora, ale też świadomości, że na ekranie mówi on w imieniu swojego serdecznego przyjaciela.
Krzysztof Kieślowski i Krzysztof Piesiewicz
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Rozmowa Krzysztofa Kieślowskiego z Krzysztofem Piesiewiczem, fot. Konrad Kalbarczyk/Forum
Rzadko się zdarza, by spotkanie dwóch twórców tak mocno zmieniało życia i twórczość każdego z nich. Krzysztof Kieślowski i Krzysztof Piesiewicz, wybitny reżyser, ceniony twórca dokumentów i filmowych fabuł, oraz prawnik – adwokat broniący ludzi Solidarności przed komunistycznymi sądami. Spotkali się w 1984 roku. Kieślowski szykował się do realizacji dokumentów sądowych. Potrzebował konsultanta, który przeprowadzi go przez prawne meandry, a zarazem zainspiruje do przekroczenia granic. Zapewne nie przypuszczał, że spotkanie z Piesiewiczem kompletnie zmieni jego kino.
Pytany przez dziennikarzy tak mówił o tej znajomości:
Spotkanie z Piesiewiczem było dla mnie istotne, i to jest jeden z takich istotnych przypadków w moim życiu, na które, mam wrażenie, sobie w jakiś sposób zasłużyłem".
Wspólnie napisali "Bez końca", opowieść o adwokacie broniącym jednego ze strajkujących robotników, a niedługo później stworzyli serialowy "Dekalog", który zapewnił Kieślowskiemu międzynarodowy sukces i wyniósł go na artystyczny szczyt.
Piesiewicz odmienił jego kino. Zapoczątkował nowy jego rozdział – kino metafizyczne. Owocami wspólnej pracy było "Podwójne życie Weroniki" i trylogia "Trzy kolory", a także scenariusze filmów "Niebo", "Piekło", "Czyściec". Ale Kieślowskiego i Piesiewicza połączyło więcej niż tylko zawodowa współpraca. Na długie lata stali się swoimi powiernikami i bliskimi towarzyszami życiowej drogi. Po śmierci Krzysztofa Kieślowskiego Piesiewicz przyznawał w wywiadach, że tym, czego najbardziej będzie mu brakować, będą ich trzygodzinne rozmowy telefoniczne odbywane w środku nocy i pozwalające lepiej zrozumieć siebie samych i świat, którego tajemnice zgłębiali później we wspólnych obrazach.
Andrzej Wajda i Janusz Morgenstern
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Janusz Morgenstern i Andrzej Wajda, Kraków, 1996, fot. Grzegorz Kozakiewicz/Forum
W całej historii polskiego kina próżno szukać drugiego twórcy, który równie ochoczo co Wajda otaczałby się na planie ludźmi bliskimi i potrafił czerpać z ich kreatywności. Historia filmów Wajdy utkana jest dziesiątkami anegdot o tym, jak wielki reżyser zachęcał ekipę do współpracy i wymyślania filmowych rozwiązań, by wykorzystywać najciekawsze z nich.
Morgenstern był towarzyszem jego pierwszy filmowych kroków. Pracował z Wajdą przy "Kanale", "Lotnej" i "Popiele i diamencie". Jeszcze po śmierci Morgensterna Wajda mówił:
Był najbardziej twórczym drugim reżyserem, jakiego znałem. Wniósł do moich filmów mnóstwo scen, oddał mi swój najlepszy pomysł – ten z płonącymi kieliszkami, a przecież mógł go sobie zostawić. Wtedy jednak nie myślało się w ten sposób. Oddał mi go, bo to był nasz wspólny film".
To Morgenstern wpadł na pomysł, by Maćka Chełmickiego zagrał Zbigniew Cybulski, to on stworzył legendarną scenę kieliszków-zniczy, a swoje wojenne doświadczenia wykorzystywał, podsuwając Wajdzie kluczowe inscenizacyjne pomysły w "Kanale".
Wajda, tak jak inni przyjaciele, nazywał go Kubą. Przez lata mówił o nim z najwyższym uznaniem – także dla jego wojennej przeszłości. Morgenstern, który w trakcie wojny przeżył piekło, nigdy nie opowiadał o swoich traumach z czasów II wojny. Ponoć tylko Roman Polański stał się powiernikiem jego tajemnic z tego okresu. Dla Wajdy był bohaterem – reżyser wielokrotnie w swoim życiu mówił o wojennych doświadczeniach Morgensterna, których jemu wojna oszczędziła.
"Kuba" był jednym z najwierniejszych towarzyszy kariery Wajdy – także wtedy, gdy ich twórcze drogi się rozeszły, zawsze pozostawał jednym z najbliższych ludzi autora "Popiołu i diamentu", a przede wszystkim – jego życiowym i filmowym autorytetem.
Małgorzata Szumowska i Michał Englert
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Małgorzata Szumowska, Michał Englert podczas premiery filmu Śniegu już nigdy nie będzie", 2021, fot. Artur Zawadzki/Reporter/East News
Są jednym z najbardziej kreatywnych duetów polskiego kina współczesnego, a w ich filmografii znaleźć możemy aż dziewiętnaście wspólnych produkcji, z których pierwsze datowane są na czas, który oboje spędzili w szkole filmowej. Ona była nadzieją wydziału reżyserii, młodą-zdolną polskiego kina, on – zdolnym studentem wydziału operatorskiego. Oczekiwania, jakie w nich pokładano rosły ze względu na artystyczne tradycje rodzin, z których się wywodzili: ona była córką legendarnego dokumentalisty i słynnej pisarki, on – kolejnym z długiego rodu artystów teatru i kina.
Pierwsze wspólne filmy nakręcili jeszcze w łódzkiej Filmówce – Englert był m.in. operatorem głośnej "Ciszy", dokumentu, który zapewnił Szumowskiej festiwalowe laury i stał się wizytówką młodej artystki.
Parą byli nie tylko na planie filmowym, ale i w życiu prywatnym. Zostali małżeństwem i nawet po rozstaniu, kiedy Englert związał się z aktorką, Mają Ostaszewską, przyjaźń z Szumowską przetrwała. Co więcej – w jej kolejnych filmach to właśnie Maja Ostaszewska stawała się ważną częścią obsady.
O tym, jak wielki jest wkład Michała Englerta w kolejne, cenione na festiwalach całego świata, filmy Szumowskiej, świadczy fakt, że ostatni ich wspólny projekt – "Śniegu już nigdy nie będzie" napisali i wyreżyserowali wspólnie, a po sukcesach wcześniejszych dzieł reżyserka zawsze podkreślała, że Englert jest kimś więcej niż tylko autorem zdjęć do jej filmów.
Andrzej Żuławski i Andrzej Korzyński
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Andrzej Korzyński i Andrzej Żuławski w latach 50, fot. z archiwum Andrzeja Korzyńskiego
W historii polskiego kina niewielu twórców cieszyło się podobną sławą co Andrzej Żuławski. Piekielnie zdolny reżyser był zarazem enfant terrible rodzimej kinematografii – zbuntowany, pewny siebie, z wyższością patrzący na otaczający go filmowy świat, miał poczucie artystycznej doniosłości i cokolwiek despotyczny sposób pracy. Wrogów zdobywał łatwiej aniżeli przyjaciół, ale wśród jego współpracowników nie brakowało takich, którzy za Żuławskim gotowi byli pójść prawie wszędzie.
Jednym z nich był Andrzej Korzyński, znakomity kompozytor, autor muzyki do ponad stu filmów (od "Człowieka z marmuru", przez "Kochaj albo rzuć" aż po "Akademię Pana Kleksa"), z których aż dziesięć to filmy stworzone wraz z Żuławskim.
To Korzyński pisał muzykę do "Diabła", "Trzeciej części nocy" i "Opętania". To on, tak jak Żuławski, stał się "zakładnikiem" komunistycznych cenzorów, gdy "Na srebrnym globie" trafiło do politycznego "aresztu". Towarzyszył Żuławskiemu także we francuskiej karierze, pisząc muzykę do "Wierności", "Pavoncella" czy ostatniego filmu kontrowersyjnego mistrza – "Kosmosu" według Gombrowicza.
Kiedy po latach syn Andrzeja Żuławskiego, Xawery sięgnął po ostatni scenariusz swojego ojca, by na jego podstawie nakręcić "Mowę ptaków", osobliwy hołd dla Żuławskiego-seniora, Korzyński znalazł się w gronie jego twórców. Nie tylko napisał muzykę, ale wprowadził też do filmu piosenkę o złej dziewczynie, która zniszczyła bohaterowi życie i sny, którą to wiele lat wcześniej w ramach żartu stworzyli wraz z Andrzejem Żuławskim, próbując ośmieszyć banał muzycznych przebojów królujących na radiowych antenach.
Piotr Domalewski i Tomasz Schuchardt…
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Piotr Domalewski w filmie "Jak najdalej stad", 2020, fot. Capital Pictures /East News. Tomasz Schuchardt w filmie „60 kilo niczego", reżyseria: Piotr Domalewski, fot. prasowe Studia Munka-SFP
Kiedy się poznali nie mogli nawet przypuszczać, że za kilkanaście lat jeden z nich będzie uznawany na jeden z największych talentów reżyserskich polskiego kina, a drugi stanie się jednym z najbardziej rozchwytywanych aktorów swojego pokolenia. Połączyła ich szkoła – krakowska PWST, gdzie wspólnie rozpoczęli studia na Wydziale Aktorskim. Przyjacielska więź przetrwała wiele lat, a z czasem nawet się scementowywała.
Kiedy Domalewski zdecydował się na rozpoczęcie studiów na Wydziale Reżyserii Uniwersytetu Śląskiego, współpracowali coraz częściej. Najpierw wystąpili u swojego boku w szkolnej "trzydziestce" "Idziemy na wojnę!" Krzysztofa Kasiora, a w 2014 Schuchardt wystąpił jako spiker w studenckiej etiudzie Domalewskiego. Kiedy Domalewski stanął przed szansą zrobienia własnej "trzydziestki" w Studiu Munka, w jednej z ról obsadził dawnego kolegę z roku. Także w pełnometrażowym debiucie, obsypanej nagrodami "Cichej nocy", znalazł miejsce dla przyjaciela – Schuchardt brawurowo zagrał w szwagra głównego bohatera, oślizgłego typka o naturze damskiego boksera. I w kolejnej fabule Domalewskiego udało się "przemycić" Schuchardta – w "Jak najdalej stąd" wcielił się w kierowcę, postać epizodyczną, której aktor tej klasy zapewne nie zagrałby u nikogo innego.
Domalewski chętnie otacza się sprawdzonymi współpracownikami, a relacje z planów przeistaczają się u niego w przyjaźnie. Schuchardt nie jest bowiem jedynym aktorem, który pojawia się w niemal wszystkich filmach reżysera – w każdym z nich zobaczyć tez można Filipa Perkowskiego, kolejnego przyjaciela z krakowskiej PWST, cenionego aktora teatralnego, który czeka na dużą filmową szansę.
Ale przyjaźnie Domalewskiego nie ograniczają się do kolegów z Wydziału Aktorskiego.
… oraz Piotr Sobociński jr
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Piotr Domalewski i Piotr Sobociński jr., podczas premiery filmu "Jak najdalej stad", fot Adam Jankowski/Reporter/East News
Innym przyjacielem, z którym Domalewski pracuje wyjątkowo chętnie i często jest Piotr Sobociński jr, jeden z najwybitniejszych operatorów współczesnego polskiego kina.
To właśnie Piotr Sobociński jr stanął za kamerą w debiucie Domalewskiego – "Cichej nocy". Skromny, świadomie pozbawiony efektowności film był dla obu nie lada wyzwaniem. Nie tylko ze względu na specyfikę lokacji – błotniste podwórza mazurskiego gospodarstwa, ale też wyjątkową trudność obiektów. Wąskie przestrzenie filmowego domu wymagały od operatora niezwykłej warsztatowej biegłości. Sobociński ją gwarantował. Kiedy ukończyli swój pierwszy wspólny film, operator mówił Domalewskiemu, że jego zdjęcia z "Cichej nocy", funkcjonalne, często brzydkie i dalekie od przeestetyzowania "to nie są zdjęcia na nagrody". Okazało się jednak inaczej – "Cicha noc" zdobywała festiwalowe laury także w kategorii najlepszych zdjęć.
Niedługo później Sobociński i Domalewski znowu stanęli na planie filmowym, by opowiedzieć historię, która była szalenia ważna dla każdego z nich. W "Jak najdalej stąd" Domalewski inspirował się bowiem historią z życia Piotra Sobocińskiego. Opowieść o dziewczynie, która musi pojechać do Anglii, by odebrać ciało tragicznie zmarłego ojca, była przepracowaną historią samego operatora, który jako nastoletni chłopak odbył podobną podróż, gdy jego ojciec, genialny operator Piotr Sobociński senior zmarł na zawał serca podczas prac nad swoim kolejnym hollywoodzkim filmem.
Nic więc dziwnego, że gdy Domalewski odbierał w Gdyni nagrody za "Jak najdalej stąd", słowa podziękowania kierował przede wszystkim do przyjaciela, który podzielił się z nim tą historią, a stając za kamerą, tchnął w nią własne emocje i serce.
Agnieszka Smoczyńska i Robert Bolesto
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Agnieszka Smoczyńska, fot. Film Stills / Forum. Robert Bolesto, fot. Rafał Guz / PAP
O ile reżysersko-operatorskich duetów znajdziemy w polskim kinie całkiem sporo, o tyle przyjaźnie między reżyserami i scenarzystami we współczesnym kinie nie są już tak powszechne. Odkąd zespoły filmowe odpowiedzialne za większość filmowej produkcji w PRL-u odeszły w niepamięć, reżyserzy z czasem stawali się coraz bardziej samowystarczalni jako autorzy scenariuszy i twórcy odpowiadający za całość filmowego dzieła.
Duet Agnieszki Smoczyńskiej i Roberta Bolesto jest na tym tle krzepiącym wyjątkiem. On – jeden z najbardziej cenionych i najzdolniejszych scenarzystów rodzimego filmu, ona – błyskotliwa reżyserka, która od lat wymieniana jest wśród najoryginalniejszych głosów nadwiślańskiej kinematografii.
Pracują razem od niemal dwudziestu lat, a początkiem ich wspólnej przygody była studencka etiuda "3 Love" z 2003 roku, króciutka historia pewnej dziewczyny i randki zmieniającej się w spotkanie ze śmiercią. Już w niej widać było wspólnotę energii, która połączyła oboje młodych artystów – niepokojący obraz grający z filmowymi konwencjami i oczekiwaniami widza był zapowiedzią kolejnych wspólnych projektów. To Bolesto był współautorem "Arii Divy", filmowej „trzydziestki” o niezwykłej więzi łączącej bohaterkę z operową divą wprowadzającą się do sąsiedniego mieszkania.
I to jego rzemieślnicza sprawność i artystyczna wyobraźnia zaważyły na sukcesie fabularnego debiutu Smoczyńskiej – "Córek dancingu", szalonego musicalu o dwóch krwiopijczych syrenach śpiewających na PRL-owskim dancingu. Festiwalowe triumfy przypieczętowane wydaniem filmu w prestiżowej amerykańskiej serii Criteriona dla Bolesty i Smoczyńskiej stały się dowodem na to, że ich współpraca przynosi odpowiednie owoce. Nic więc dziwnego, że to właśnie Bolesto napisał dla Smoczyńskiej scenariusz noweli wchodzącej w skład międzynarodowego projektu "Atlas zła", a dziś pracuje nad rock-operą, której reżyserką ma być Agnieszka Smoczyńska, towarzyszka jego artystycznej podróży.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]