Z widzami znów nawiązał autentyczny kontakt w 1998 r. Zekranizował wówczas "Pana Tadeusza" według Adama Mickiewicza. Ten zakrojony na wielką skalę projekt powstał w momencie, kiedy przez polskie kino przetaczała się fala superprodukcji, wielkich filmów tworzonych na podstawie kanonicznej, "lekturowej" prozy narodowej. "Pan Tadeusz" okazał się jedynym filmem z tego kręgu, które uznać można było za dzieło. Paradoksalnie Wajda, wiele razy ukazujący narodową tradycję i jej mity w krzywym zwierciadle, stworzył film ciepły, pozbawiony drapieżności. Świetnie jednak oddał na ekranie klimat Mickiewiczowskiego eposu. Jak się okazało, ten piękny obraz, w którym wszystko, co dobre i złe, spowiła lekka mgiełka nostalgii, był tym, czego potrzebowała publiczność. W 2000 r. reżyser nakręcił "Wyrok na Franciszka Kłosa", a w 2002 r. przeniósł na ekran Fredrowską "Zemstę".
"Katyń"
Po wielu latach cenzuralnych ograniczeń, a po 1989 roku - prób stworzenia odpowiedniego scenariusza, Wajdzie udało się w końcu podjąć temat zbrodni i kłamstwa katyńskiego. W 2007 roku nakręcił "Katyń" - chyba najbardziej osobisty film w całej swojej twórczości. W rozmowie z Tadeuszem Lubelskim podkreślał:
To była opowieść o mojej matce. Moja matka była ofiarą kłamstwa katyńskiego, a ojciec był ofiarą zbrodni katyńskiej. Trudno było w pierwszym filmie na ten temat nie pokazać jednego i drugiego. Nie bardzo mogłem sobie wyobrazić inne rozwiązanie.
Piotr Wojciechowski tłumaczył sens tego zabiegu:
Losy mężczyzn opowiada ten film przez kobiety - ich tęsknotę, złudzenia, cierpienie, rozpacz, wierność. Jednym z najważniejszych zadań reżyserskich twórcy "Katynia" było harmonizowanie ról męskich, dźwigających opowieść o historii, z rolami kobiet - wcielających mit.
Wojciechowski zwracał również uwagę na trudności, z jakimi wiązało się odkrycie jednej z "białych plam" naszej historii, Piotr Wojciechowski zauważył:
Pierwszy film o Katyniu musiał być realizowany ze świadomością ograniczeń większych niż jakikolwiek film. Trzeba go było zagnieździć w szczelinie między mitem a historią. Musiał więc przyjąć ograniczenia historii wszędzie tam, gdzie to możliwe, rekonstrukcja faktów musiała mieć pierwszeństwo przed swobodą wizji. (...) Dzięki niezwykłej obfitości, wszechobecności elementów uniwersum symbolicznego, dzięki oryginalnemu stylowi przekazu "Katyń" współtworzy, akcentuje i zwieńcza to, co sam reżyser nazwał 'panoramą polskiego losu.
Wśród polskich krytyków nie brakowało jednak głosów, że swoistą ceną, jaką zapłacił Wajda za dokładne odtworzenie przebiegu zbrodni katyńskiej i kłamstwa katyńskiego jest zbyt uproszczony portret bohaterów i relacji między nimi. Podobnych zarzutów nie podzieliła jednak opinia zagraniczna - "Katyń" był dystrybuowany w wielu krajach Europy, także w Ameryce - czego wyrazem była nominacja do Oscara w kategorii "Najlepszy film nieanglojęzyczny".
"Katyń" nie tylko ożywił na nowo dyskusję o sowieckim mordzie z 1940 roku, lecz przede wszystkim uświadomił młodym ludziom, jak to wydarzenie wpłynęło na powojenną historię Polski.
Dla samego Wajdy "Katyń" był - podobnie jak kiedyś "Człowiek z marmuru" i "Człowiek z żelaza" - wejściem w gorące narodowe spory. W latach 70. wytchnieniem od gorącej atmosfery politycznej była decyzja o adaptacji "Panien z Wilka". Teraz - po "Katyniu" - Wajda po raz kolejny sięgnął po dzieło Jarosława Iwaszkiewicza.
"Tatarak"
"Tatarak" zaczyna się od słów:
Tatarskie ziele ma dwa zapachy. Jeżeli się potrze w palcach zieloną jego wstążkę, miejscami przymarszczoną, poczuje się zapach, łagodną woń "wierzbami ocienionej wody", jak mówi Słowacki, trochę tylko zatrącającą wschodnim nardem. Ale kiedy się takie pasmo tataraku rozetrze, kiedy się włoży nos w bruzdę, wyłożoną jak gdyby watą, czuje się obok kadzidlanej woni zapach błotnistego iłu, gnijących rybich łusek, po prostu błota.
Zapach ten na początku mojego życia skojarzył się z obrazem gwałtownej śmierci.
W wajdowskim "Tataraku", w którym znalazły się także fragmenty opowiadające o pracy nad samym filmem, pierwsze słowa opowiadania Iwaszkiewicza czyta na głos Krystyna Janda. Swój film Wajda od początku planował z myślą o niej. Po "Człowieku z marmuru", "Bez znieczulenia", "Dyrygencie", "Człowieku z żelaza", które powstały przed laty, zależało mu na ponownym spotkaniu z Jandą. Efekt ich współpracy przy Tataraku przybrał wymiar szczególny, którego nikt się wcześniej nie spodziewał. Realizacja "Tataraku" zbiegła się bowiem z tragicznymi wydarzeniami związanymi z chorobą i śmiercią męża Jandy Edwarda Kłosińskiego (wybitnego operatora filmowego, który razem z Wajdą zrealizował: "Człowieka z marmuru", "Panny z Wilka", "Człowieka z żelaza", "Człowieka z nadziei" i dużą część "Ziemi obiecanej"). Ten osobisty dramat aktorki znalazł swoje miejsce na ekranie.
"Tatarak" nie jest (...) zapisem słów znanej polskiej aktorki, która otwarcie opowiada o swoim cierpieniu. Ars poetica ma w tym przypadku głębokie zakorzenienie w faktach, ale wykracza poza nie, dzięki czemu "Tatarak" staje się dziełem uniwersalnym. (...) "Tatarak" zaskakuje swoją wielkością, znaczeniem, nośnością pytań i wielością poruszanych tematów, będąc jednocześnie wyjątkowo subtelnym i cichym filmem.
"Tatarak" Iwaszkiewicza ze względu na to, że jest dość krótkim utworem, nie wystarczyłby Wajdzie jako materiał dla pełnometrażowego filmu kinowego. Powstało kilka wersji scenariusza, w którym pojawiała się druga, niejako osobna historia - napisana współcześnie - nawiązująca do tematu z Iwaszkiewicza. Swoją relację (w formie pamiętnika "Zapiski ostatnie") Janda napisała już na planie i zaproponowała Wajdzie, by dołączyć ją do filmu.
Do wzbogacenia fabuły użył Wajda także opowiadania Sandora Maraiego "Nagłe wezwanie", które pozwoliło rozszerzyć wątek postaci iwaszkiewiczowskiego Doktora, męża Pani Marty. W tej roli wystąpił Jan Englert, ponownie po "Katyniu" współpracujący z Wajdą. Jego postać została rozbudowana i wyposażona w pozytywne cechy charakteru. I w ten sposób adaptacja "Tataraku" zaczęła się ostatecznie kształtować. Dodatkowym zabiegiem dramaturgicznym, ukazującym na ekranie relację Jandy z Wajdą, stały się ujęcia z pracy na planie, które nadały "Tatarakowi" formę "filmu o filmie".
Krystyna Janda zagrała więc podwójną rolę: Pani Marty - śmiertelnie chorej kobiety, matki odzianej w czerń żałoby po śmierci dwóch synów w Powstaniu Warszawskim oraz samej siebie - aktorki opowiadającej o okolicznościach choroby i śmierci męża.
Przeczucie i świadomość śmierci jest więc w "Tataraku" niewątpliwie kluczowym motywem. Ekranowa śmierć pojawia się jednak niespodziewanie, w scenie tragicznej śmierci młodego chłopca Bogusia (rolę tę zbudował nieznany szerzej w Polsce, mieszkający w Ameryce aktor polskiego pochodzenia Paweł Szajda). Boguś fascynuje panią Martę. Podobny motyw pojawiał się w "Jednorocznej wdowie" Johna Irvinga, filmowanej przez Toda Williamsa ("Drzwi w podłodze" 2004), gdzie kobieta po śmierci dorastających synów wchodzi z chłopcem w zbliżonym do nich wieku w relację o charakterze erotycznym. Lecz u Iwaszkiewicza i Wajdy wszystko rozgrywa się przede wszystkim w sferze sensualnej. Fascynacja pani Marty rodzi się z potrzeby kontaktu z kimś podobnym do jej synów, tak samo młodym jak oni. Nagłą śmierć Bogusia można zatem porównać do doświadczenia śmierci synów, którą kobieta przeżyła wcześniej. To opowieść "o ingerencji losu" - jak zauważył Tadeusz Lubelski - a siła tej ingerencji jest jednakowo wstrząsająca, co wzruszająca.
"Wałęsa"
Kolejny projekt Wajdy to "Wałęsa", film opowiadający o Lechu Wałęsie jako przywódcy politycznym, ale też człowieku prywatnym - mężu i ojcu:
To będzie film o niej - o kobiecie z marmuru, o kobiecie z żelaza, o kobiecie ze stali, krótko mówiąc o kobiecie, która potrafi pogodzić sprzeczność swojej sytuacji: obowiązki związane z domem i wychowaniem dzieci, w których nikt jej nie może zastąpić, ze wspieraniem męża, który bierze udział w wielkiej polityce, w wielkich wydarzeniach, z jakimi się mierzy. A ponieważ od niepamiętnych czasów polska literatura zna postaci kobiece z całą świadomością wspierające albo tworzące naszą historię, myślę, że to jest dobry wybór.
"Wałęsa…" okazał się najlepszym filmem reżysera od wielu lat. Po światowej premierze filmu na festiwalu w Wenecji, recenzent rosyjskiego "Moskowskiego Komsomolca" pisał:
Tak wielkich filmów o czasach socjalizmu raczej już nigdy nie zobaczymy (...) Andrzej Wajda ma 87 lat. To zadziwiające, że jest w stanie udźwignąć tak potężny projekt reżyserski, wymagający sił i energii. (…) Wajda żyje tym tematem. Nie potrafi nie kręcić filmów o tym, co przeżył.
Także polscy krytycy komplementowali film Wajdy. Zdzisław Pietrasik pisał na łamach "Polityki", iż w "Wałęsie":
Nie widać dawnego stylu wizjonera-malarza. Tym razem temat jest ważniejszy niż forma. Wszystko zostało podporządkowane rygorowi narracji, w ramach której twórca pragnie przedstawić jak najwięcej epizodów z życia swego bohatera. Dbając jednocześnie o to, by przekaz był klarowny i zrozumiały także dla odbiorców pozbawionych wiedzy o najnowszej historii Polski.
Barbara Hollender w relacji dla dziennika "Rzeczpospolita" pisała o "Wałęsie…":
W filmie jest humor, ale brakuje wejścia głębiej pod skórę populistycznego przywódcy, pokazania go w chwilach zwątpienia, załamania. (…)Film jest świetnie, płynnie zrealizowany, kilka scen zachwyca, kilka wzrusza, ale całość przypomina lekcję historii. Potrzebną, ale z pewnością podniosą się głosy krytyczne.
Tych ostatnich było jednak niewiele, bo Wajda w swym najnowszym filmie patos rozbrajał za pomocą humoru, scenariusz Janusza Głowackiego skrzył się dowcipem, a wcielający się w głównego bohatera Robert Więckiewicz z jednej strony znakomicie imitował Wałęsę, z drugiej – balansował na granicy parodii, dodając wdzięku swej postaci.
"Powidoki"
Ostatnim filmem w dorobku Wajdy okazały się "Powidoki", opowieść o tym, jak komunistyczna władza niszczyła wybitnego artystę, niepokornego człowieka, który sprzeciwił się doktrynie socrealizmu.
Akcja filmu rozgrywała się w latach 1948-1952, a jego bohaterem był Władysław Strzemiński (1893-1952), pionier awangardy w Polsce lat 20. i 30. XX w., teoretyk sztuki, pedagog w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi (obecnie ASP im. Strzemińskiego).
Nie pozwalając, by polityka wkraczała do jego twórczości, Strzemiński realizował własną drogę artystyczną, niezgodną z wytycznymi PZPR: "właściwy tor w sztuce to opisywać historyczny wysiłek narodu pod kierownictwem partii oraz istotę socjalistycznych przeobrażeń społecznych i cywilizacyjnych".
W wywiadzie udzielonym PAP reżyser podkreślał, że poprzez film "Powidoki" pragnie "przestrzec przed interwencją państwa w sprawy sztuki". Wajda opowiadał:
Stoimy wobec próby ingerencji władzy w sztukę. Mówi się o tym, jak ma wyglądać sztuka narodowa, co jest tą sztuką, a co nią nie jest. Zrobiłem film o wydarzeniach z przeszłości, który mówi, że ingerowanie w sztukę to nie jest zadanie dla władzy. Od tego, by zajmować się sztuką, są artyści, a nie władza. Jeśli sytuacja jest taka, w której ważny jest głos artystów, społeczeństwo ten głos zrozumie i przyjmie taką sztukę, jaką artyści robią. Nie ma powodu, aby ją sztucznie upolityczniać.
Film Andrzeja Wajdy w 2016 roku został wybrany polskim kandydatem do Oscara.
Projekty niezrealizowane
Tadeusz Lubelski podaje, że w 1957 roku Wajda wraz z Marią Kotkowską napisał scenariusz oparty na motywach prawdziwego zdarzenia, które rozegrało się w Szczecinie. "Jesteśmy sami na świecie" to historia nastolatka, który ukrył w ruinach ciężarną koleżankę i odebrał tam poród. Cała opowieść przebiegała w modnej wówczas, buntowniczej atmosferze prozy Marka Hłaski. Następny niezrealizowany projekt reżysera nosił tytuł "Szosa zaleszczycka", utknął jednak na etapie powstawania scenariusza. W 1961 roku, tuż przed powstaniem Samsona, Wajda marzył o realizacji wielkiego widowiska historycznego. Jednak ani "Krzyżaków", ani "Przedwiośnia", do którego później jeszcze kilkakrotnie wracał, nie udało mu się zrealizować. Latem 1966 roku miał natomiast na oku kilka projektów jugosłowiańskich - między innymi niepublikowaną powieść Vladimira Dedijera "Sarajewo 1914" "o społecznej genezie zamachu na księcia Ferdynanda" (Lubelski). Później, podczas pracy nad "Wszystko na sprzedaż" reżyser zamówił u Kazimierza Brandysa scenariusz "Pięknych uśmiechów dnia", który miał rozwijać fabułę eseju pisarza pod tytułem "Rynek". "Było to obiecujące: historia romansu rozwiedzionej dentystki i żonatego urzędnika ułożyła się nie tylko w przejmujący obraz peerelowskiej codzienności, ale z tego obrazu wyłaniała się także tragiczna wizja świata, w której jedynym jasnym punktem była postać pełnego pasji kalekiego maturzysty, syna owego urzędnika." (Lubelski)
W 1970 roku miał nakręcić współczesny film o miłości. Napisania scenariusza pod roboczym tytułem "Studium przypadku" podjął się Stanisław Manturzewski. Miała to być historia chłopca "...z prowincji, który nie dostaje się na wyższą uczelnię w Warszawie i - chcąc dorównać swojej dziewczynie działającej w teatrze studenckim - zaczyna pracę jako pielęgniarz w szpitalu psychiatrycznym, gdzie przepytuje pacjentów, wspaniałych ludzi, którzy nie wytrzymali napięcia współczesnego życia" (Lubelski). Scenariusz jednak nie powstał. Również niepomyślnie rozegrały się losy projektu według scenariusza opartego na opowiadaniu Ireneusza Iredyńskiego "Armelle". Wajda planował pełnometrażowy film telewizyjny. Telewizja jednak spośród czterech przedstawionych projektów wybrała "Brzezinę".
"Piłata i innych" (na motywach Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa) również poprzedzał inny, niezrealizowany projekt. Wajda zainspirowany "Ewangelią według świętego Mateusza" Piera Paolo Pasoliniego, w 1966 roku pracował nad scenariuszem, w którym "...w pierwszej scenie, rozgrywającej się w 1945 roku Maria, prosta dziewczyna, uciekinierka wędrująca pod opieką starszego mężczyzny Józefa, urodzi Chrystusa na zbombardowanym dworcu. Minie dwadzieścia kilka lat i spotkamy współczesnego Jezusa w otoczeniu uczniów: Piotr będzie rubasznym kulturystą, Jan - długowłosym piosenkarzem, Judasz - reporterem telewizyjnym". W 1970 roku projektem zainteresowali się Niemcy. Scenariusz "I.N.R.I." napisali Janusz Głowacki i Maciej Karpiński. Zwyciężył jednak Bułhakow.
W 1979 roku Wajda przymierzał się do adaptacji "Cesarza" Ryszarda Kapuścińskiego. Scenariusz napisany przez Marcela Łozińskiego okazał się jednak niecenzuralny. Kolejnym niezrealizowanym pomysłem Wajdy jest "Powołanie" o obowiązkowym rocznym stażu w kopalni lub hucie dla śląskich alumnów po drugim roku seminarium. Scenariusz napisali Janusz Kijowski i Edward Żebrowski, a kleryków mieli zagrać Olgierd Łukaszewicz i Jerzy Radziwiłowicz. "Niewielu niezrealizowanych filmowych projektów naprawdę żałuję, ale ten jeden opłakuję do dzisiaj" - napisał reżyser w autobiografii (Kino i reszta świata. Autobiografia, 2000).
Wajda w teatrze
W teatrze Wajda debiutował w 1959 r. w gdyńskim Teatrze Dramatycznym "Kapeluszem pełnym deszczu" Michaela Vincente'a Gazzo. W 1963 r. rozpoczął współpracę ze Starym Teatrem w Krakowie, z którym był później związany przez wiele kolejnych lat. Pierwszym przedstawieniem Wajdy na deskach krakowskiej sceny było "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego. Ponadto w latach 60. reżyserował m.in. w Teatrze Ateneum w Warszawie. A w kolejnych latach współpracował z wieloma scenami zagranicznymi.
W 1971 r. Wajda zrealizował w Starym "Biesy" według Fiodora Dostojewskiego z wybitnymi rolami Jana Nowickiego i Wojciecha Pszoniaka, "wielka inscenizacja, której reżyser nadał pulsujące, dynamiczne, jakby nieco z zamierzenia, histeryczne tempo" (Joanna Godlewska, "Najnowsza historia teatru polskiego" Wrocław, 1999).
W 1974 r. wystawił "Noc listopadową" Wyspiańskiego. Maciej Karpiński notował:
Tragedię pokolenia Maćka Chełmickiego pokazał Wajda za pomocą ascetycznych środków filmowych, tragedię rówieśników Maćka z roku 1831 - za pomocą bogactwa środków teatralnych i nieledwie operowej muzyki. Ale tragedia była ta sama.
Ważnym spektaklem była też "Sprawa Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej (1976) w Teatrze Powszechnym. Tym razem Wajda zrezygnował z teatralnych efektów skupiając całą uwagę publiczności, umieszczonej po obu stronach przestrzeni gry, na sporze głównych protagonistów, których grali Wojciech Pszoniak i Bronisław Pawlik. Widzowie uczestniczyli w akcji. Raz byli deputowanymi w Konwencie, kiedy indziej członkami Trybunału. Następny rok przyniósł premierę w Teatrze na Woli w Warszawie. Wajda wystawił "Gdy rozum śpi" Antonia Buero Vallejo ze świetnym Tadeuszem Łomnickim w roli Francisco Goi.