Należy do najbardziej cenionych polskich operatorów. Stara się nie mieć swojego stylu. W kolejnych filmach szuka świeżej perspektywy i nowych środków wyrazu. Choć dużo pracuje, nie pozwala sobie na rutynę. W rozmowie z Culture.pl mówił:
Podczas pracy w największym stopniu kieruję się intuicją. To daje adrenalinę i inspirującą niepewność. Możemy wymyślić sobie mnóstwo rzeczy, miesiącami przygotowywać się do zdjęć, wiedzieć, co chcemy uzyskać i jak to osiągnąć.. Później przychodzi ten jeden dzień, gdy aktor jest chory, ty masz kaca, pada deszcz, a miało świecić słońce… Wtedy wymaga się od nas koncentracji i siły. To ważna umiejętność, żeby radzić sobie w trudnych momentach.
On sam potrafi przekuwać w sukces życiowe przypadki i zawodowe niespodzianki.
Kwestia otwartej głowy
Jego ojciec, Maciej, jest znakomitym reżyserem teatralnym i aktorem, a matka, Marta Lipińska, ma na swoim koncie przeszło sto ról w polskich filmach i serialach. Jest jeszcze wujek, Jan Englert, filmowy amant i jeden z najpopularniejszych polskich aktorów ostatnich dekad.
Fakt, że wywodził się z artystycznej rodziny miał swoje plusy i minusy. Z jednej strony od najmłodszych lat miał okazję obserwować pracę wybitnych aktorów, przyglądać się temu, jak powstają przedstawienia teatralne i filmy, z drugiej musiał zderzać się z obiegową opinią, że jest mu łatwiej ze względu na koneksje. "Było zupełnie inaczej - często miałem poczucie, że wobec mnie oczekiwania są większe" – mówi.
W rozmowie z "Wysokimi Obcasami" wspominał:
Wychowałem się w raczej teatralnej niż filmowej rodzinie i teatralny świat nawet mi się podobał, (…) [t]o nie był jednak świat pasujący do mojego temperamentu. Okazała się nim fotografia, którą coraz intensywniej się zajmowałem, a na boku robiłem ze starszymi kolegami, między innymi Xawerym Żuławskim, wygłupy z kamerą, graliśmy muzę i robiliśmy performance. Mieliśmy grupę Drastic Dracula Movement i przy powstającym klubie Filtry co chwila coś kombinowaliśmy, a że byłem najmłodszy, najłatwiej było mnie pomalować na złoto, powiesić na trapezie czy wrzucić zimą do lodowatej wody. Rodzice byli przerażeni, bo myśleli, że będę chciał zostać aktorem.
Englerta bardziej interesowało jednak fotografowanie:
Kiedy w liceum zdałem sobie sprawę, że nie będę sportowcem, ani strażakiem, wiedziałem, że będę operatorem. Fajnie byłoby powiedzieć, że moimi przewodnikami byli Vittorio Storaro (operator Bertolucciego, Saury i Coppoli, przyp. BS) i Sven Nykvist (operator Bergmana, przyp. BS), że obejrzałem ich filmy i postanowiłem zostać filmowcem. Ale to nieprawda. Inspiracje są wszędzie. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, ile rzeczy zapładnia nas do myślenia. Wszystko jest kwestią otwartej głowy. Profesor Witold Sobociński, który naliczył sobie już sporo wiosen, zawsze imponował mi tym, że ocalił w sobie dziecięcą ciekawość świata. Myślę, że to kluczowa cecha każdego artysty.
Ze słynnym Profesorem spotkali się w łódzkiej Filmówce. Jego wykładowcami byli legendarni operatorzy. Z jednej strony Jerzy Wójcik, filozof obrazu, który wspaniale analizuje pracę swoją i innych, z drugiej – Witold Sobociński, jazzman, erudyta i intuicjonista. "W szkole nie należałem ani do studenckiej frakcji Wójcika ani Sobocińskiego, ale obu bardzo wiele zawdzięczam" – przyznaje.