Kreśląc portrety mieszkańców ekskluzywnego osiedla, Szumowska i Englert znów – jak w "Twarzy" – dają upust ironii. Zamiast próby zrozumienia i poznania bohaterów, otrzymujemy łatwe oceny i kreślone naprędce karykaturalne portrety. Osiedlowa alkoholiczka grana przez Maję Ostaszewską może i pragnie bliskości, ale przede wszystkim jest uosobieniem zaściankowości i dorobkiewiczostwa, Katarzyna Figura jako starzejąca się damulka z psami, ociera się o autoparodię, Łukasz Simlat jako umierający na raka facet w średnim wieku wykonuje mnóstwo pozbawionych treści gestów rodem z new age’owych poradników, a Agata Kulesza wciela się w cyniczną i zgorzkniałą intelektualistkę.
Szumowska nie patrzy na nich z czułością. Spogląda z wysoka, rozdając im moralne oceny i kwitując uśmieszkami ich żałosne próby przekroczenia siebie. Wyższościowy ton, który raził już w nagradzanej w Berlinie "Twarzy", odbiera jej filmowi szansę na wielkość.
Podobnie jak podejmowana przez reżyserski duet stylistyczna gra, która – zrazu interesująca – okazuje się jedynie błahą zabawą. Otóż Szumowska i Englert mieszają dowcip ze wzruszeniem – czasem uderzają w sentymentalne tony, by po chwili wykpić się żartem, kwitując, że to wszystko to tylko filmowa fraszka. Szumowska i Englert, twórcy dojrzali i doskonale świadomi filmowej formy, sprawnie kroczą po linie rozpiętej między konwencjami, ale jedocześnie tracą z oczu bohaterów. Ich prawdę, ich smutek, dramat, który mógłby być i naszym dramatem.