Bohaterem polskiej części pt. "Wyspa Pożeracza Dusz" jest Kindler, bohater dziewiętnastowiecznych podań, który w okolicy jeziora Krzywa Kuta postanowił zjeść tuzin ludzkich serc, aby wygrywać wszystkie procesy sądowe. W filmie występuje Andrzej Konopka i Urszula Zerek.
Robert Bolesto pisał scenariusz z myślą o Andrzeju Konopce. Do roli Dziewicy zrobiliśmy szerokie castingi, glównie wśród tancerek. "Kindler i Dziewica" w gruncie rzeczy to kompilacja kilku mazurskich legend. Historia okazała się bardzo pojemna. Pisaliśmy ją ponad rok temu, w momencie, gdy na świecie panował lęk przed wojną. A to jest opowieść o człowieku, który w pakcie z diabłem wywołuje konflikt. Dotykamy tematu powielania wierzeń, w jaki sposób, nawet dziś, można doprowadzić do wojny. O Kindlerze myśleliśmy jako dawnym odpowiedniku Breivika. Człowieku cechującym się idealizmem i perfekcjonizmem.
"Wyspa Pożeracza Dusz" dzieje się w Prusach Wschodnich około 1850 roku. Wtedy te tereny zamieszkiwali ewangelicy i katolicy. Czy to miało znaczenie przy konstruowaniu scenariusza opowieści?
Nie. Istotna była potęga religii i pogaństwa.
Film utrzymany jest w atmosferze kina historycznego, ale momentami można odnieść wrażenie, że jest bardzo aktualny dzisiaj. Dlaczego pozostawiasz widzów w niepewności?
Myślę że horror doskonale oddaje nasze współczesne fobie i lęki. Tak jak to robił ekspresjonizm niemiecki przed II wojną światową, czy "Noc żywych trupów" przed wojną w Wietnamie. Ten film powstał z naszego lęku przed szaleńcem, który wykorzystując siłę religii i polityki doprowadza do Wielkiej Wojny.
Jednocześnie uświadamiasz, że z polskich legend może powstać fascynująca historia.
Tak samo jest z mitami, które bez względu na czas, w którym się rozgrywają, opowiadają o lękach, fascynacjach i mroku tkwiącym w ludziach. One są bardzo współczesne, bo natura człowieka się nie zmienia. W człowieku tkwi zło, które może się w każdym momencie obudzić.
Jak wypracowujesz formę swoich filmów? Czy za każdym razem mówisz sobie: nie hamuj wyobraźni?
Szukam nowego języka i formy do opowiedzenia starych historii. Im bardziej robię to w abstrakcyjny sposób, tym jest to dla mnie ciekawe. Według mnie ważna jest odwaga w operowaniu gatunkiem, narracją i konwencją. Nie wierzę, że można robić filmy dla siebie. Zaczynają istnieć dopiero podczas projekcji i rozmowy. Myślę, że sukces pojawia się wtedy, gdy obraz jest uniwersalny, ale do tego potrzebny jest jeszcze unikatowy język reżysera – według zasady: "tylko ja mogę zrobić taki film, nie ktokolwiek inny".
Zrealizowałaś trzy filmy z Jakubem Kijowskim, od początku współpracujesz z Robertem Bolesto. Co daje reżyserowi praca w stałym zespole twórczym?
Dla mnie zespół jest bardzo ważny. Zwłaszcza, jak się znamy i coraz bardziej sobie ufamy. Lubię pracować z Kubą i Robertem, bardzo się różnimy i nawzajem inspirujemy, czasem również kłócimy, ale dopóki to jest twórcze to zdecydowanie warto.
Autor: Marcin Radomski, lipiec 2018