Dotyczą one między innymi zagrożonej przejrzystości procesu oceniania projektów filmowych ubiegających się o dotacje i powstającego w ostatnich miesiącach alternatywnego obiegu finansowania filmów. Oprócz PISF-u i prywatnych inwestorów do gry wkroczyły bowiem spółki skarbu państwa, które hojnie dotują dziś historyczne produkcje filmowe. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie fakt, że niejasne pozostają kryteria, na podstawie których te, a nie inne produkcje otrzymują finansowe wsparcie ze środków publicznych.
Niepokój środowiska budzą także inne polityczne decyzje. W zapowiedzianym połączeniu państwowych studiów filmowych twórcy dostrzegają bowiem zagrożenie dla filmowego pluralizmu. Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, studia KADR, TOR, ZEBRA, Studio Miniatur Filmowych i studio KRONIKA, które teraz mają stać się częścią wielkiego produkcyjnego podmiotu, dotychczas były miejscem, gdzie wsparcie mogli znaleźć twórcy filmów niekomercyjnych, a każde z nich miało swój charakter i odmienny od innych profil. Ich połączenie i stworzenie na ich miejsce jednej instytucji zdaniem twórców pociąga za sobą ryzyko upolitycznienia i marginalizuje rolę PISF-u, który dotąd świetnie spełniał swoje zdania.
Ale oprócz znaków niepokoju są też jaskółki nadziei. Jedną z nich jest ustawa o zachętach finansowych dla produkcji filmowych realizowanych w Polsce, która wejdzie w życie 11 lutego 2019 roku. Na jej podstawie polscy i zagraniczni producenci filmowi będą mogli liczyć na zwrot 30 procent kosztów poniesionych na produkcję filmową w Polsce. Roczny budżet programu zachęt filmowych będzie opiewał na 200 milionów złotych, a jego celem jest ściągnięcie do Polski inwestorów filmowych, którzy dotychczas lokowali swoje inwestycje w krajach oferujących podobne rozwiązania.
Mimo że pierwsze wypłaty z tytułu przyznanych zachęt zostały wypłacone już w 2020 roku, na ocenę ich efektywności polskie kino będzie musiało poczekać. Rok 2020 przyniósł bowiem nowe zagrożenia dla kina jako dziedziny gospodarki. Pandemia koronawirusa i wywołane przez nią obostrzenia sanitarne sprawiły, że polscy dystrybutorzy stanęli przed trudnymi pytaniami o to, jak prezentować swoje filmy i jak szukać sposobu na odzyskanie zainwestowanych środków. Już w pierwszych miesiącach pandemii polskie kina zostały zamknięte dla publiczności, a producenci takich filmów jak "Sala samobójców. Hejter" Jana Komasy czy "W lesie dziś nie zaśnie nikt" Bartosza M. Kowalskiego musieli szybko udostępniać swoje filmy na platformach VOD.
Kilka miesięcy później, mimo poluzowania sanitarnych obostrzeń, kina wciąż walczą z frekwencyjną zapaścią. Premiera "Pętli", nowego filmu Patryka Vegi, który w tygodniu premiery przyciągnął do kin ćwierć miliona widzów stał się wskazówką, że widzowie tęsknią za salą kinową. Wciąż jednak się boją, czego dowodem jest frekwencja na filmie "25 lat niewinności", opowieści Jana Holoubka o tragedii Tomasza Komendy. W pierwszym tygodniu wyświetlania film przyciągnął do kin 120 tysięcy widzów, podczas gdy w sytuacji normalnego działania rynku mógłby liczyć na czterokrotnie większy wynik otwarcia. Co ciekawe, obraz Holoubka w drugim tygodniu dystrybucji nie tylko nie stracił zainteresowania publiczności, ale przyciągnął do kin kolejnych 140 tysięcy widzów, co pokazuje, że w czasach pandemii zmieniają się reguły rządzące dotąd światem kinowej dystrybucji, a nowych zasad dopiero będziemy musieli sie nauczyć.
Źródła: Anna Wróblewska "Rynek filmowy w Polsce", Magazyn Filmowy SFP, PISF, inf. własne.