Realizując swój pełnometrażowy debiut, Maślona wybrał najtrudniejszą z dostępnych dróg. Nie dość, że zapuścił się w rejony kina gatunków, to jeszcze wybrał z nich jeden z najtrudniejszych – tragikomedię. W "Ataku paniki" połączył autorskie refleksje o współczesnych lękach z formułą filmowej mozaiki i klasyczną komedią sytuacyjną.
Gdy "Atak paniki" zaprezentowano na festiwalu w Gdyni, jedni widzieli w nim polską wersję "Dzikich historii" Szifrona, inni wspominali Andersonowską "Magnolię" i wielkie "Na skróty" Altmana. I to właśnie Altman, którego kino łączyło głęboki autorski rys z gatunkowym sztafażem, jawi się jako patron kina Maślony. Młody reżyser skrywa się za niezobowiązującą gatunkową konwencją, by opowiedzieć intymną historię o lęku jako przekleństwie współczesności.
U Maślony strach jest wspólnym mianownikiem łączącym wszystkich jego bohaterów. Dopada parę turystów powracających z urlopu i małe dzieci po raz pierwszy próbujące narkotyków. Trzydziestokilkuletniej singielce lęk przed samotnością każe dać kolejną szansę jej byłemu facetowi, dla dwudziestoparoletniej seksworkerki największym zagrożeniem jest zdemaskowanie przez najbliższych, a dla młodego kelnera – przegrana w internetowej grze nadającej sens jego życiu.
Maślona krzyżuje ze sobą losy bohaterów, czyniąc z "Ataku paniki" opowieść o naturze strachu – niezrozumiałego, często bezprzedmiotowego, paraliżującego myślenie i zmuszającego do błędów. Strachu, który rodzi się z niespełnienia oczekiwań stawianych nam przez innych, i tych, które sami na siebie nakładamy. Nie jest to przypadkowy wybór tematu – o irracjonalnym strachu przed życiem i poczuciu osaczenia opowiadały też jego krótkometrażowe etiudy – "Tylko dla obłąkanych" i "Magma". W "Ataku…" Maślona łączy motywy znane z poprzednich swych obrazów, a opowiadając o lękach swych bohaterów, sięga – jak w "Demonie", którego był współscenarzystą – po figurę święta, w tym wypadku ślubu, społecznego rytuału będącego katalizatorem filmowych emocji.
Młody twórca imponuje przy tym reżyserskim warsztatem. Bezbłędnie prowadzi aktorów, daje im przestrzeń i pozwala rozwinąć skrzydła nawet wtedy, kiedy rola wydaje się epizodyczna (czego dowodem świetny Adam Nawojczyk). W jego filmie próżno szukać śladów debiutanckiej tremy. Maślona nie boi się wyzwań i skomplikowanych inscenizacyjnych figur – choćby wtedy, gdy zbiorową scenę wesela filmuje za pomocą obracającej się kamery, a każdy kolejny obrót eksponuje nowych bohaterów wchodzących w kadr i po chwili wychodzących z niego.
"Atak paniki" to film napisany i opowiedziany z podziwu godną precyzją. Nie ma tu przypadkowych sekwencji czy ujęć zrealizowanych bez pomysłu. Każde z nich niesie ze sobą emocje i znaczenia, stając się elementem większej całości. Maślona opowiada o ludziach znajdujących się na granicy, wyrzuconych ze swej strefy komfortu, a jednocześnie to samo robi z widzem. Jego film niepokoi i nęka. Zaczyna się niewinnie, ale z czasem nabiera rozpędu, staje się coraz bardziej natarczywy. Sceny następują po sobie coraz szybciej (Agnieszka Glińska udowadnia, że jest mistrzynią montażu), a motyw muzyczny skomponowany przez Jimka wybrzmiewa jakby głośniej i głośniej. W efekcie widz staje się współuczestnikiem filmowych dramatów, odczuwając osobliwy dyskomfort. Kiedy widzimy młodą dziewczynę próbującą pozbyć się z mieszkania nadopiekuńczych koleżanek, tak jak ona czujemy się zakładnikami ich wystudiowanego samarytanizmu.
Maślona bezbłędnie programuje reakcje widza, przewiduje je i potrafi je wywołać w odpowiednim momencie. I choć jego "Atak paniki" to film przemyślany w najdrobniejszym szczególe, zarazem pełno w nim autentyzmu i spontaniczności. Źródłem tej ostatniej są aktorzy. Obsadzeni w nieoczywisty sposób i obdarzeni przez reżysera dużym zaufaniem, za które odpłacają z nawiązką.
Choćby Artur Żmijewski, który odżegnuje się od posągowej nudy swych serialowych bohaterów i wciela się w tchórza pozbawionego asertywności. W sukurs idą także inne gwiazdy: znakomita Dorota Segda, Adam Nawojczyk, Aleksandra Pisula i Bartłomiej Kotschedoff (oboje będący też współscenarzystami filmu), Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, czy też Duńczyk Nicolas Bro.