Brytyjczycy mówią o nim, że jest jednym z najzdolniejszych angielskich reżyserów, a Steve Blandford nazywał jego filmy "czystą esencją angielskości". Polacy chętnie widzieliby w nim naszego reżysera kręcącego na Wyspach. Pawła Pawlikowskiego nie sposób jednak uznać za typowego polskiego twórcę. Jego wyobraźnia i sposób obrazowania bliższe są zachodnioeuropejskim tradycjom aniżeli Polskiej Szkole Filmowej czy Kinu Moralnego Niepokoju. Bliżej mu do Lindsaya Andersona i François Truffaut niż Andrzeja Wajdy i Krzysztofa Zanussiego.
Urodził się w Warszawie w 1957 roku. Z Polski do Anglii wyjechał jako 14-latek:
Moja matka wykładała język angielski na Uniwersytecie Warszawskim. Wyjechaliśmy w 1971 roku(…) Zawsze chciałem zobaczyć Londyn, ale nie wiedziałem wtedy jeszcze, że wyjeżdżam z Polski na stałe – opuszczam krewnych, kumpli, podwórko... W dodatku nie mówiłem ani słowa po angielsku i przez jakiś czas byłem totalnym outsiderem.
Dzięki mamie mógł uczestniczyć w projekcjach organizowanych przez British Council. To tutaj pierwszy raz zobaczył "Billy’ego kłamcę" Johna Schlesingera czy "Szarżę lekkiej brygady" Tony’ego Richardsona. "Nie rozumiałem o czym mówili bohaterowie, ale pozostawały obrazy, a wraz z nimi jakaś abstrakcyjna wizja Anglii".
W Londynie i Oxfordzie studiował literaturę i filozofię. Filmami zajął się jako trzydziestolatek, w 1987 roku. Trafił do Community Programme Unit, programu BBC przeznaczonego dla młodych filmowców. Zgłosił się z pomysłem filmu dokumentalnego o księdzu, który planował postawienie wielkiego krzyża na szczycie wzgórza Pendle Hill w Lancashire (wątek ten wykorzystał potem w "Lecie miłości"). Mimo kłopotów ze znalezieniem środków, ostatecznie zrealizował "Diabła z Lancashire", którego po latach ocenia jako film "nieco eklektyczny".
Na wschód od Edenu
Pawlikowski opowiadał Guardianowi:
Zaczynałem pracę dla telewizji w czasach, kiedy nie była ona tak skomercjalizowana i skupiona na polityce, jak dziś. Mogłem więc podejmować próby i popełniać błędy. Miałem pole do eksperymentów i comiesięczną pensję z BBC.
Jedną z wczesnych prób było "Z Moskwy do Pietuszek z Wieniediktem Jerofiejewem" z 1991 roku. Dokumentalna wariacja na temat książki Jerofiejewa, była opowieścią o cierpiącym na raka pisarzu-alkoholiku. – Reżyser wspominał po latach:
Udało mi się wejść w jego świat, ale i wykorzystać jego historię do stworzenia opowieści o Rosji.
Pokazywał kraj po pierestrojce, wyprany z mocarstwowych marzeń, pozbawiony złudzeń. Reżyser mówił:
Był moment, że BBC jakby wstydziło się tego obrazu. Dzięki Bogu akurat ten film zdobył nagrodę Emmy, a jego krytycy mogli się zamknąć.
Tu po raz pierwszy pracował z polskimi operatorami. Zdjęcia do "Z Moskwy…" realizował Wit Dabal, a przez kilka dni za kamerą stał Bogdan Dziworski. W późniejszych latach często sięgał po polskich współpracowników. Kręcił filmy z Jackiem Petryckim, stałym operatorem Krzysztofa Kieślowskiego, montaż "Serbian Epics" powierzył Stefanowi Ronowiczowi, a operatorem wszystkich jego pełnometrażowych fabuł jest Ryszard Lenczewski.
W 1992 roku ponownie wybrał się do byłego ZSRR, by opowiedzieć o…Dostojewskim. Nie Fiodorze, lecz Dmitriju, prawnuku pisarza pracującym jako motorniczy tramwaju w Sankt Petersburgu. W "Dostoevsky’s Travels" towarzyszył mężczyźnie w podróży na Zachód na zaproszenie jednego z niemieckich towarzystw literackich.
Nakręcił wtedy jeden ze swych najlepszych filmów, ironiczną opowieść o spotkaniu dwóch światów. Gdy profesorowie i pisarze z Zachodu rozprawiali na temat mrocznej rosyjskiej duszy, Dimitri szukał używanego mercedesa za 1500 marek. Kiedy oni sączyli wino, słuchając Schuberta, on w toalecie popijał piwo z puszki i słuchał w radio Italo-disco. Zachód spotykał się ze Wschodem głodnym, lepszego życia i poczucia godności.
Iść w poprzek
Kiedy w 1992 roku pojechał do Bośni, by nakręcić "Serbian Epics", nie chciał robić kolejnego filmu o wojnie. W jego dokumencie nie ma ani jednej sceny walki. Jest za to opowieść o nacjonalizmie podlanym religijnym sosem, o narodowych mitach i wielowiekowych sporach.
Pawlikowski podążał za Radovanem Karadzicem, by pokazać go jako nacjonalistycznego przywódcę. Nie demonizował. Mimo to stworzył przerażającą opowieść o tym, jak rodzi się przemoc. Scena, w której Karadzic ze szczytu wzgórza patrzy na Sarajewo i recytuje swój młodzieńczy wiersz o zniszczeniu tego muzułmańskiego miasta, jest nie mniej przerażająca niż krwawe sceny z wojennego frontu.
Nie dla wszystkich film okazał się zrozumiały. Grupa brytyjskich parlamentarzystów próbowała powstrzymać jego emisję, widząc w Pawlikowskim sympatyka bałkańskich zbrodniarzy. Reżyser mówił:
Grożono mi nawet śmiercią i później trudno mi było zebrać pieniądze na następny film.
"Tripping with Zhirinovsky", dokument nakręcony w 1995 roku, był kolejną opowieścią o ponurym dziedzictwie socjalizmu. Pawlikowski ruszył z kamerą w ślad za Władimiem Żyrinowskim. Opowiadając o słynnym rosyjskim nacjonaliście, sportretował Rosję rozczarowaną nowym systemem. Za opowieść o Żyrinowskim w 1995 roku otrzymał prestiżową nagrodę Griersona dla najlepszego brytyjskiego dokumentu. Pawlikowski twierdził jednak:
Nie sądzę, żebym kiedykolwiek był prawdziwym dokumentalistą. Przejście od dokumentu do kina fabularnego nie było więc dla mnie radykalnym przełomem. Kręcenie filmów zawsze jest kreowaniem świata za pomocą fotografii, montażu i dźwięku, a większość dobrych obrazów w jakiś sposób karmi się realizmem.
Zanim pożegnał się z BBC, zdążył nakręcić "Twockers", krótkometrażową fabułę o dzieciach z ubogiego osiedla. Obraz przeleżał rok na półce, aż w końcu BBC puściła go jako film eksperymentalny. Odniósł sukces i stał się w Anglii filmem kultowym.
Dlaczego odszedł z najlepszej telewizji świata? W jednym z wywiadów mówił:
Był czas, że BBC i inne telewizje stały się bardzo korporacyjne. Wszystko sprowadzało się do wyników oglądalności. Jednego dnia miałem samodzielne biuro w BBC, drugiego wprowadziło się tam dwóch księgowych, a wszystkie moje rzeczy znalazły się w kartonach. Wiedziałem, że muszę zacząć coś nowego
40-letnia nadzieja
Zdecydowałem się robić filmy o niedokończonych sprawach. O młodości, pierwszej miłości, uchodźcach przybywających do Anglii tak jak moja matka.
Tak powstało "Ostatnie wyjście", pełnometrażowy debiut Pawlikowskiego. Historia rosyjskiej imigrantki, która wraz z dzieckiem przybywa do Wielkiej Brytanii, by uzyskać azyl, wzbudziła uznanie krytyków i publiczności. Od czasu "Ostatniego wyjścia" zamiast Paul Pawlikowski zaczął podpisywać swe filmy polskim imieniem Paweł.
Otrzymał nagrodę BAFTA dla obiecującego brytyjskiego twórcy, a odbierając ją w 2001 roku mówił: "To zabawne, gdy 40-latka nazywa się nowym talentem". I dodawał:
Śmieszy mnie, gdy ludzie powtarzają mi, że ten film to krok w kierunku robienia prawdziwego kina. Chyba muszę to wam powiedzieć: ‘"Ostatnie wyjście" to jest prawdziwe kino.
Niedługo później za swój film otrzymał nagrodę krytyków podczas prestiżowego London Film Festival.
Sięga po intrygujące postaci, nieoczywiste i tajemnicze. Takie były też bohaterki "Lata miłości" z 2004 roku, najbardziej znanego filmu reżysera nakręconego według powieści Helen Cross. W wywiadzie dla brytyjskiego "The Telegraph" przyznawał:
Mam taką głupią ambicję, żeby kręcić filmy inne od wszystkich, które dotychczas powstały, mające własną logikę, przykuwające uwagę widza, ale niedające mu szansy na przewidzenie po 10 minutach oglądania, co się wydarzy.
Jego kino wymyka się z niewoli gatunkowych schematów. W debiutanckim "Ostatnim wyjściu" historia rosyjskiej imigrantki zmieniała się ze społecznie zaangażowanej opowieści w poruszający melodramat. "Lato miłości" o intymnej relacji dwóch nastolatek przesiąknięte było erotyzmem, ale Pawlikowski budował swój film z subtelności i niedopowiedzeń. Za "Lato miłości" znów otrzymał nagrodę BAFTA, tym razem – dla najlepszego brytyjskiego reżysera.
Życie jest ważniejsze
W 2006 roku, gdy "Retraint of Beast" wg. Magnua Millsa było już w 60 procentach ukończone, osobista tragedia spowodowała, że przerwał prace nad filmem. Pawlikowski opowiadał Januszowi Wróblewskiemu z "Polityki":
Moja żona niespodziewanie zachorowała na raka. Wolałem się nią opiekować, niż być na planie. Wybrałem życie, nie sztukę.Kariera nigdy nie była dla mnie najważniejsza (…) Ważniejsze, żeby moje dzieci czuły zaangażowanie, bliskość, żeby wiedziały, na czym mi naprawdę zależy.