W wyniku pojałtańskich "porządków" Mazurzy są zmuszani do wyjazdu do "swoich" w Reichu lub deklarowania lojalności wobec nowych władz i przyjmowania polskiego obywatelstwa. Dla autochtonów te odgórnie narzucone propozycje są upokarzające. Wieś terroryzują zarówno nadgorliwi milicjanci pod wodzą funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa, jak i wspomagające ich bandy rosyjskich i kałmuckich wykolejeńców ze Wschodu. Zastraszanie, gwałty na kobietach i nieletnich dziewczętach, kradzieże, szabrownictwo, pożary są na porządku dziennym. Nowe władze chcą w ten sposób zmusić rdzennych Mazurów do opuszczenia swych siedzib, żeby pozyskać miejsca zamieszkania dla przesiedleńców zza Buga. Tadeusz zaczyna oczyszczać pole Róży z min, jak też okolicę - z najgroźniejszych zwyrodnialców. Wdzięczność i zaufanie kobiety sprawia, że wkrótce ich relacje zaczynają stawać się coraz bliższe. Tymczasem przybyły "znikąd" Tadeusz staje się obiektem coraz większego zainteresowania służb wewnętrznych.
"Wojciech Smarzowski dzisiaj jest jednym z najbardziej interesujących polskich reżyserów. Pamiętam, że kiedyś powiedział mi, że nie lubi robić filmów błahych. I to jest prawda. Właściwie, jeżeli spojrzymy na jego twórczość, to każdy film był ogromnie ważny. Od 'Wesela' - który mówił bardzo wiele o naszej współczesności - przez, moim zdaniem, rewelacyjny 'Dom zły', który pokazywał jak wiele z takiej komunistycznej mentalności wnieśliśmy w dzień dzisiejszy. Dla mnie jego ostatni film (...) to jest też kawałek wielkiego kina. To jest wspaniały film o tużpowojennej historii na Mazurach, która przetacza się nad ludźmi, nad Mazurami, a jednocześnie jest to opowieść o bardzo wstydliwej, trudnej miłości, która rodzi się pomiędzy dwojgiem kompletnie przegranych ludzi i pomaga im - skazanym na niepowodzenie i klęskę - zachować odrobinę godności." (Barbara Hollender w wywiadzie dla Stopklatka.pl na 36. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, czerwiec 2011)
"Ten pozornie prosty film, opowiedziany linearnie, ubogi w słowa, ma w sobie tajemnicę. Czy sprawia to reżyseria, czy powściągliwość gry Marcina Dorocińskiego i Agaty Kuleszy, czy sposób montażu, który pozostawia kolejne sceny jakby niedokończone, otwarte, ulotne? 'Róża' dzieje się w dwóch planach. Pasmo krwawych, naturalistycznie ukazanych starć układa się w rodzaj ballady, bajki lub biblijnej przypowieści, w której zło, atakujące bohaterów, staje się jakąś niepojętą próbą. (...) Miłość ani przez chwilę nie nabiera w tym filmie melodramatycznego wyrazu. Zakochani nie wdzięczą się do siebie, przeciwnie, wyglądają jak obcy. Pod tym względem 'Róża' w scenach kameralnych przypomina dawny film Kazimierza Kutza 'Nikt nie woła'. Na twarzach Marcina Dorocińskiego i Agaty Kuleszy nie malują się żadne uczucia. Są blisko siebie, ale nie okazują bliskości. Powstrzymują ich doświadczenia, przez które przeszli. Raz tylko, wobec nowych sąsiadów-repatriantów obejmują się, trochę na pokaz, 'jak dwa gołąbki'. Na co dzień ich bliskość wyraża się w czym innym, w niesieniu sobie pomocy, obmywaniu ran, robieniu zastrzyku, w pracach gospodarskich - sadzeniu kartofli, pompowaniu wody. Czy nie jest analogią sceny miłosnej delikatne i precyzyjne rozminowywanie pola? W podobny sposób traktowane jest ciało kobiety, poranione, obmywane, leczone. To, co widzieli i przeżyli, odebrało im formy czułości, ale nie odebrało zdolności kochania. Uczucia pozostają niewyrażone, ale to właśnie nadaje historii miłosnej ukrytą moc." (Tadeusz Sobolewski, "Gazeta Wyborcza", 2.02.2012).