Wielka w tym zasługa Joanny Kulig i Tomasza Kota, którzy w "Zimnej wojnie" stworzyli niezwykłe kreacje. On – powściągliwy, nieco wycofany, wydaje się stabilizować filmowy związek. Ona – energetyczna, sensualna, nieco nieokrzesana – rozpala ich wzajemną namiętność. Kot i Kulig świetnie uchwycili energie swoich postaci, Kot dał Wiktorowi ton głębokiej melancholii, Kulig obdarzyła swą bohaterkę temperamentem, humorem i muzycznym talentem.
Muzyka zasługuje zresztą na kilka dodatkowych słów. "Zimna wojna" rozbrzmiewa bowiem fantastycznymi melodiami, w których ludowe motywy spotykają się z jazzowymi aranżacjami Marcina Maseckiego. Pawlikowski czyni z muzyki temat i narzędzie opowiadania. "Dwa serduszka", ludowa piosenka śpiewana w filmie przez Joannę Kulig, w pewnym momencie staje się symbolem zniewolenia przez ojczystą kulturę, a zarazem wyśpiewywana w kolejnych aranżacjach staje się emocjonalnym komentarzem do życia filmowych bohaterów.
Pawlikowski po raz kolejny zabiera widzów w podróż przez turbulencje historii. Romans Wiktora i Zuli rozgrywa się w czasach stalinizmu i odwilży, epoce zimnej wojny i żelaznej kurtyny, wszechwładnej bezpieki i systemu, który miażdżył kręgosłupy. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Pawlikowski traktuje historię jedynie jako tło, na którym może odmalować tragiczną historię dwojga kochanków.
W wywiadzie udzielonym Tadeuszowi Sobolewskiemu reżyser przyznawał, że w „Zimnej wojnie” od wielkiej historii bardziej interesowała go prywatna opowieść o jego rodzicach będących pierwowzorami filmowych Wiktora i Zuli.
Tworzyli dramatyczną parę, która się cały czas zwalczała, rozchodziła, schodziła. Wychodzili za innych i znów wracali do siebie. (…) Opuszczali kraj, za granicą znowu się spotykali, rozstawali. (…) W życiu staram się unikać podobnych dramatów, ale w kinie wspaniale jest je przeżyć.