Pierwsza grupa cyganerii powstała we Francji ok. 1830 roku, wywodzili się z niej między innymi Victor Hugo i Théophile Gautier, a jej tradycyjnym ośrodkiem był Paryż romantyków. Później Wiedeń i Berlin – modernistów. Po II wojnie światowej znowu pałeczkę przejął Paryż – egzystencjalistów.
O cyganerii w Polsce pisał profesor Tomasz Weiss, ceniony znawca literatury młodopolskiej. W kompendium "Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny" [Warszawa 1985] czytamy:
Środowiska cyganeryjne były charakterystycznym elementem życia artystycznego szczególnie u schyłku XIX i w początkach XX wieku, w okresie modernizmu, kiedy głównymi ośrodkami międzynarodowej cyganerii stały się Wiedeń i Berlin. Cyganeria jest przede wszystkim zjawiskiem socjologicznym, występującym zwykle w dobie przemian społecznych i obyczajowych, kryzysów i fermentów ideowych i artystycznych (jak np. XIX-wieczny dekadentyzm), przy czym dziedzina sztuki nie stanowi jedynego, a często nie jest najważniejszym polem jej aktywności. Cechą zasadniczą cyganerii jest postawa demonstracyjnej negacji – obojętności, protestu, buntu, prowokacji wobec konserwatywnego społeczeństwa, wobec przymusów i nawyków pospolitego bytowania, którym cyganie przeciwstawiają mgliste, zazwyczaj marzycielsko-utopijne idee przebudowy świata, jego rewolucyjnej przemiany, odnowy sztuki itp. To bliżej nieokreślone przeświadczenie o własnym prekursorstwie i awangardowości splata się w ich świadomości z poczuciem społecznego wykorzenienia: czują się i są traktowani jak outsiderzy, którzy nie tylko utracili kontakt z zachowawczym społeczeństwem, ale w ogóle nie pragną jego nawiązania. Stąd znamienne dla cyganerii poczucie niestabilności czy nawet tragizmu własnej sytuacji, przejawiające się w sferze psychologicznej i w stylu życia, np. programową abnegacją czy ekstrawagancją zachowania i stroju.
Termin cyganeria, zamiennie bohema, wywodzi się z francuskiego la bohème. Francuzi przejęli ten zwrot z łacińskiego słowa bohemus, ze średniowiecznołacińskiego określenia "mieszkańca Czech". Dawni Francuzi nazywali tak Romów, w przekonaniu, że właśnie stamtąd przywędrowali oni nad Sekwanę.
Cygańska skłonność do nomadycznego stylu życia i nieustających zabaw dały romantycznym twórcom asumpt do podobnej ekspresji w wyrażaniu własnych dążeń ideowych i artystycznych. Z tejże inspiracji zaczęły się pojawiać pierwsze dzieła literackie, jak choćby opowiadanie "Król cyganerii" ("Un prince de la bohème" 1840; wydanie poprawione 1845) Honoré de Balzaka, w cyklu "Scen z życia paryskiego" Komedii ludzkiej (dedykowane Heinemu).
Szczególnie inspirującą książką okazały się "Sceny z życia cyganerii" ("Scenès de la vie de bohème", 1846) Henri Murgera, nasycone sugestywnymi opisami trudnej, acz hulaszczej egzystencji malarzy i literatów Montmartre'u i Dzielnicy Łacińskiej Paryża. Powieść tę udramatyzował Teodor Barrière, nadając jej nowy tytuł "Życie cygańskie" ("La vie de bohème", 1849). Kolejnego przeniesienia tej prozy, tym razem na scenę operową, dokonał Giacomo Puccini, tworząc – z pomocą librecistów: Luigiego Illica i Giuseppa Giacosa – swoją "Cyganerię" ("La Bohème", 1896); o rok późniejsza, identycznie zatytułowana opera Ruggiera Leoncavalla, nie zdobyła już takiej sławy ani podobnego powodzenia jak jej poprzedniczka.
Wyrastający z francuskiego pnia swobodny, ekscentryczny styl życia, stojący w opozycji wobec panujących norm obyczajowych czy moralnych, miał swoje odgałęzienia w innych krajach, w tym również w Polsce. Po raz pierwszy terminem cyganeria określiło się grono młodych poetów i malarzy warszawskich. W "Słowniku mitów i tradycji kultury" [Warszawa 1987] Władysław Kopaliński odnotował, że Cyganeria warszawska to "tradycyjna nazwa gromadki literatów i malarzy warszawskich, istniejącej w okresie około 1838–1843. W utworach swoich wyrażali pogardę dla konwencji obyczajowych, filistrów i świata salonów, cechowały ich zainteresowania ludoznawcze. Bardziej znani z nich: Roman Zmorski i Włodzimierz Wolski".
W składzie grupy byli także: Józef Dziekoński, Seweryn Filleborn, Seweryn Sierpiński, Karol i Tadeusz Brodowscy, Jan Majorkiewicz, Aleksander Niewiarowski. Sami siebie nazywali "młodymi", "zapaleńcami" etc. Ich nieoficjalnymi pismami były noworoczniki "Nadwiślanin" 1841–1842 (redaktor Filleborn) i "Jaskułka" 1843 (redaktorzy Dziekoński i Zmorski).
Nazwę Cyganeria warszawska wprowadził Niewiarowski w cyklu artykułów pod tymże tytułem w "Kurierze Warszawskim" (1881–1882). Wzorem swoich europejskich poprzedników artyści zgrupowani w owym gremium świadomie prowokowali otoczenie manifestacyjnym trybem życia, toteż określani byli mianem dziwaków czy fantastów. Upadek grupy wiąże się głównie z rozbiciem akcji spiskowej w Królestwie Polskim w 1843 roku.
Profesor Jan Nowakowski w swoim szkicu zamieszczonym w "Literaturze polskiej. Przewodniku encyklopedycznym" [Warszawa 1985] nadmienia, iż:
Wspólny mianownik bardzo różnorodnej ich twórczości stanowiła zależność od od wielkich romantyków obcych (głównie Byrona i Schillera) i polskich, przybierająca najczęściej postać epigonizmu. Do charakterystycznych motywów należał konflikt poety z publicznością oraz przeciwstawianie marzeń i rzeczywistości, przy czym rozwiązania wahały się od rewolucyjnej przemiany do ucieczki w świat fantazji; rys oryginalny stanowiły związki z krajobrazem i ludem Mazowsza. Legenda, która wkrótce […] otoczyła Cyganerię warszawską w sposób krzywdzący eksponowała i wyjaskrawiała jej zewnętrzne rysy; na tej legendzie oparł Adolf Nowaczyński swój antyromantyczny paszkwil "Cyganeria warszawska" (wystawienie 1911).
W sztuce tej autor nawiązuje do losu artystów i ich otoczenia niedługo po upadku powstania listopadowego. Akcja dramatu rozgrywa się w Warszawie, w jej tle pobrzmiewają echa bezwzględnych rządów carskiego namiestnika Iwana Paskiewicza.
Tomasz Weiss we wspomnianym wyżej studium o cyganerii wspomniał między innymi, że:
W Polsce najbardziej znanymi ugrupowaniami cyganeryjnymi były romantyczna Cyganeria warszawska z lat czterdziestych XIX wieku i cyganeria młodopolska z przełomu XIX i XX wieku skupiona w Krakowie wokół Stanisława Przybyszewskiego. Przeszczepił on na grunt krakowski obyczaje międzynarodowej cyganerii berlińskiej, wśród której jako "genialny Polak" odgrywał znaczną rolę. Przybyszewski dobierał sobie kompanów nie tyle wśród uznanych artystów, ile wśród ludzi skłóconych z mieszczańskim otoczeniem (uosobionym w pogardzanej i wyszydzanej postaci "filistra" i "kołtuna"). Niektórzy z nich znaleźli się później w gronie inicjatorów i wykonawców programu kabaretu Zielony Balonik, ostatniego już przejawu aktywności młodopolskiej cyganerii, a zarazem świadectwa jej schyłku: obyczaj cyganeryjny uległ tu nie tylko teatralnej konwencjonalizacji, ale także bywał przedmiotem parodii i kpiny. Wśród licznych wspomnień poświęconych cyganerii, osobom jej przywódcy i uczestników, miejscom spotkań (kawiarnie Paon, Jama Michalikowa, siedziba Zielonego Balonika) pozycję szczególną zajmują szkice Tadeusza Boya-Żeleńskiego (zwłaszcza ze zbioru "Znaszli ten kraj?…"), dzięki któremu cyganeria młodopolskiego Krakowa przeszła do legendy literacko-obyczajowej swej epoki.
Ze wspomnianej wyżej książki Boya wypada przytoczyć choćby fragment. Na przykład z rozdziału zatytułowanego "Jan Apolinary", który odnosi się do "z bożej łaski cukiernika", czyli właściciela Jamy, lokalu położonego nieopodal Bramy Floriańskiej:
Michalik był trzeźwy, akuratny, spokojny, skromny, choć ambitny w swoim zawodzie, brzydził się pijanymi, hałasem, burdą, szanował urzędy i godności. I oto życie nasyciło jego ambicje ponad wszelkie spodziewanie, ale w jakże paradoksalny sposób! Lokal jego gościł figury, o których nie zamarzył nawet we śnie: rektory, redaktory, hrabiowie, hofraty, ba ekscelencje; i wszystko to zawdzięczał tym pijanicom, których uczynkami się brzydził. Po każdym "kabarecie", chaos ten w głowie Michalika zwiększał się. Tu rozmawiał z nim łaskawie ekscelencja Wodzicki, tu kopnął go w brzuch Boguś Adamowicz: jak ustalić bilans tak spędzonego wieczoru? Wynoszą Xawerego Dunikowskiego, który w powietrzu miota się jak opętany i gdzie może dosięgnąć rozdaje policzki: ale oto Michalik widzi, że, patrząc na to, rektor uniwersytetu Cybulski uśmiecha się życzliwie i nie przerywa rozmowy z innym luminarzem nauki. Ktoś strzela z rewolweru w sufit: Michalik, czerwony z furii, rzuca się w tę stronę: ale co ma powiedzieć, kiedy to strzelił sam prokurator P… (dziś prokurator Sądu Najwyższego). Nie pozostało nic, jak tylko uśmiechnąć się przyjemnie. A cóż dopiero kiedy nad ranem otoczą go kręgiem we wściekłej sarabandzie, pomieszani z łazikami, z aktorkami, profesorowie, radcy, sędziowie, wywijając mu nogami pod sam nos i wznosząc okrzyki na jego cześć.
Cyganeria była zjawiskiem kulturowo-towarzyskim, które w kraju nad Wisłą najsilniej bodaj przetrwało właśnie w legendzie. Świadczy o tym choćby sława, jaką zyskał wiersz "Evviva l'arte" Kazimierza Przerwy-Tetmajera (1894), w miarę wiernie przedstawiający obraz modernistycznej bohemy. Cyganerii często przymierającej głodem, pogardzanej, fizycznie znękanej, ale pełnej dumy i poczucia wyjątkowości.
Evviva l'arte! Człowiek zginąć musi –
Cóż, kto pieniędzy nie ma, jest pariasem,
Nędza porywa za gardło i dusi –
Zginąć, to zginąć, jak pies, a tymczasem,
Choć życie nasze splunięcia niewarte:
Evviva l'arte!
Evviva l'arte! Niechaj pasie brzuchy
Nędzny filistrów naród! My artyści,
My, którym często na chleb braknie suchy,
My, do jesiennych tak podobni liści,
I tak wykrzykniem: gdy wszystko nic warte,
Evviva l'arte!
Evviva l'arte! Duma naszym bogiem,
Sława nam słońcem, nam królom bez ziemi,
Możemy z głodu skonać gdzieś pod progiem,
Ale jak orły z skrzydły złamanemi –
Więc naprzód! Cóż jest prócz sławy co warte?
Evviva l'arte!
Evviva l'arte! W piersiach naszych płoną
Ognie przez Boga samego włożone:
Więc patrzym na tłum z głową podniesioną,
Laurów za złotą nie damy koronę,
I chociaż życie nasze nic nie warte:
Evviva l'arte!
Opisana w utworze opozycja artysta versus filister (indywidualność versus indywiduum) była jednym z najbardziej wyrazistych tematów epoki. Okopany w swych doczesnych dobrach syty filister (inaczej kołtun), osobnik ostentacyjnie nieczuły na ponęty jakichkolwiek dziedzin sztuki, był dla artystów synonimem przyziemności i niskich lotów. Ze względu na swoje ograniczenia i tępotę był dla artysty wymarzonym wrogiem, godnym wyrażającej pogardę inwektywy.
Każdy twórca, bądź pretendent do tego miana, mógł więc do woli używać sobie na dowolnym mieszczuchu, budującym przyszłość swoją i swojej rodziny na własną miarę (owszem, dorobkiewiczowską). Tak się jednak składa, że nie każdy ze śmiertelników może się poszczycić artystycznym talentem czy bogatą wyobraźnią. Doskonale wszak wiadomo, iż zazwyczaj to nie oni, ludzie wyjątkowi, decydują o losach świata, wszelako artyści, wzorem mickiewiczowskiego Konrada z "Dziadów", nadal nie ustają w upominaniu się o możność sprawowania "rządu dusz".
W 1909 roku warszawski "Kurier Świąteczny" opublikował wiersz "Peleryna" Mieczysława Srokowskiego. Utworem zainteresował się młody Leon Schiller i uczynił z niego piosenkę dla kabaretu Momus. Później wykorzystał ten utwór w swoim "Kramie z piosenkami". Odtąd "Peleryna" zaczęła uchodzić za rodzaj hymnu okresu młodopolskiej cyganerii, z racji swojego nastroju i trafnie oddanej prawdy o "mansardowym" losie ludzi z owej epoki.
Mojej peleryny nie chcą już w lombardzie.
Zzieleniała z wieku jak sztof na bilardzie.
Jest podziurawiona jak sztandar bojowy,
Moja peleryna, ten mój znak cechowy.
Moją peleryną dziś handlarz pomiata,
Choć mi była wierna po wszech krańcach świata.
Błądziłem w niej tułacz po Forum Romanum,
Gdzie był tron Cezarów i gdzie Herkulanum.
Z mojej peleryny wszyscy drwią dziś pewnie,
Jam był w niej szczęśliwy i płakałem rzewnie.
Kiedy śnieg zawiewał przez okno mansardy,
I przyszło mi z Zochą dzielić los zły, twardy.
Moja peleryna przed śniegiem i rosą
Tuliła mi Zochę, nim śmierć przyszła z kosą.
Pod mą peleryną bladziutka, z uśmiechem,
Tak zgasła mi Zocha, jak gaśnie głos echem.
Dziś ma peleryna, jak duchowie czarni,
Wlecze się wciąż za mną z szynku do kawiarni.
A jam chciał raz w głodzie, dla chlebnych rozkoszy,
Jak Judasz ją sprzedać za trzydzieści groszy.
Lecz gdy handlarz rzekł mi, że na czapki potnie,
Z łap mu ją wyrwałem, besztając stokrotnie.
Wziąłem ją na ręce, tuląc, jak dziecinę,
I łzy gorzkie padły na mą pelerynę.
Tomasz Weiss stwierdził, że fenomen cyganerii "wcześnie został zauważony przez ówczesną literaturę i niejednokrotnie był podejmowany jako temat główny lub uboczny – zarówno w ujęciu analitycznym, będącym próbą psychospołecznej diagnozy zjawiska, jak w intencji karykaturalno-satyrycznej i polemicznej, uwydatniającej na przykład kabotyńską pozę zachowań cyganeryjnych".
Dla pierwszej postawy charakterystyczne mogą być takie utwory, jak:
- "Próchno" Wacława Berenta
- "W sieci" Jana Augusta Kisielewskiego
- trylogia "Dzieci szatana", "Homo sapiens", "Synowie ziemi" Stanisława Przybyszewskiego
- "Anioł śmierci" Kazimierza Tetmajera
- "Dramat Kaliny" Zygmunta Kaweckiego
- "Chimera" Tadeusza Jaroszyńskiego
- "Podniebie" Edwarda Paszkowskiego
- "Zocha" Wacława Rogowicza
- "Rzeczywistość" Bolesława Gorczyńskiego
Dla drugiej zaś:
Kornel Makuszyński w wydanej w 1915 roku książce "Perły i wieprze" z humorem opisuje przeżycia artystów z Młodej Polski, konkludując, że nie wszystkie okoliczności sprzyjają okazywaniu, że jest się artystą.
W 1937 roku nakładem Roju ukazała się eseistyczno-wspomnieniowa książka "Talent, dziwactwo i coś jeszcze" Tadeusza Hiża. Autor – poeta, publicysta i tłumacz, wywodzący się z rodziny warszawskich wydawców i dziennikarzy – w szkicu "Toast" przedstawił intrygujący koncept. Jego zdaniem, do zakładania tych czy innych nieformalnych grup artystycznych przyczyniła się zrozumiała ludzka skłonność do gromadzenia się w kręgu przy ognisku, a po pewnym czasie – przy stołach.
Słowem, wygrała naturalna skłonność gatunku homo sapiens do wspólnego ucztowania. Z biegiem czasu wykształciła się przy tym potrzeba umilania sobie wymiany zdań mową wiązaną. Tak się przeto narodziły toasty, owo praźródło, czy praprzyczyna poezji.
O toast nikt się nie miał prawa obrażać. Gdyby to uczynił, przybierając postawę obrażonego, ośmieszyłby się niechybnie na całe życie. Złośliwość wymierzona w tych warunkach przeciwko jego osobie zmuszała go najwyżej do równie dowcipnej odpowiedzi. Znaną jest wymiana dwuwierszy na jednej z uczt, wyprawianej z okazji pobytu w Warszawie któregoś z Badenich. Znalazł się na niej słynny z dowcipu mecenas Majewski. Badeni, który był w transie wierszowania, po kolei wznosił zdrowie organizatorów przyjęcia. Załatwiwszy się z potentatami, przypomniał sobie o Majewskim, do którego miał podobno urazę za jakąś złośliwość pod jego adresem. Wstał i niewiele zapewne myśląc palnął:
Gdzie są brytany, są i małe pieski,
A więc niech żyje mecenas Majewski!
Ten ostatni, nie czekając sekundy, odpowiedział:
Wdzięczny mały piesek, że go wielki ceni,
A więc niech żyje wielki pies Badeni.
W tym miejscu przypomina się inny toast, może i sławniejszy. Podczas bankietu literackiego na cześć Juliana Tuwima zaszczycił go toastem znany publicysta i żydożerca Adolf Nowaczyński:
– Koledzy! Nie ma literatury polskiej bez Adama Mickiewicza, nie ma Adama Mickiewicza bez "Pana Tadeusza", nie ma "Pana Tadeusza" bez Jankiela... Niech żyje Tuwim!
Tuwim mu odpowiedział:
– Koledzy! Nie ma literatury polskiej bez Adama Mickiewicza, nie ma Adama Mickiewicza bez "Pana Tadeusza", nie ma "Pana Tadeusza" bez Jankiela, nie ma Jankiela bez cymbałów... Niech żyje Nowaczyński!
Parafrazując Tadeusza Boya-Żeleńskiego, można rzec, że polskich grup cyganerii było krocie:
Najlepsze anegdoty o Kantorze zna Krzysztof Miklaszewski. W drugim, poszerzonym wydaniu jego "Kantora od kuchni" [Warszawa 2011], znaleźć można opowieść z wyprawy zespołu teatru Cricot 2 na festiwal w Argentynie. Tamtejsi twórcy teatralni postanowili skorzystać z okazji i ugościć słynnego awangardystę z dalekiej Polski. Niechętny podobnym pomysłom Tadeusz Kantor dał się w końcu uprosić, zapewniając sobie asystę Miklaszewskiego. Oczy wszystkich zebranych spoczęły na mistrzu, któremu nie wypadało milczeć. Podjął więc wątek polsko-argentyńskiego artystycznego zbliżenia:
– Bo kiedy rano młody twórca, mieszkaniec Buenos Aires wstaje… – Po chwili powtórzył zdanie […] Bo kiedy rano młody twórca, mieszkaniec Buenos Aires wstaje… […] Bo kiedy rano młody argentyński twórca wstaje, to idzie… […] To idzie… I popatrzył na mnie. Kolejne "to idzie" otrzymało jeszcze przedrostek "w" i brzmiało: – To idzie w… – Było ono już powiedziane jednak ze złością, wynikającą z bezradności twórcy, który domagał się podpowiedzi. Nie miałem wyjścia, ale ponieważ byłem myślami na argentyńskich pampasach, które udało mi się poprzedniego dnia zaliczyć, palnąłem: "…w step". Kantor zadowolony powtórzył: "To idzie w step". – Zapanowała ogólna wesołość. Kantor podskoczył do mnie i ryknął: – W jaki step?! W jaki step! Co mi pan podpowiada. Pan jest totalnym idiotą. – A kiedy opanowałem rozbawienie, Kantor doszedł do siebie: – Idzie, proszę państwa, jak ja, do… kawiarni. Bo kawiarnia to najlepsze miejsce dla artysty. Tutaj mówi się o wszystkim! – A po chwili bez wahania dodał: – I tu rozwiązuje się wszystkie problemy. Nie w stepie, proszę pana.
Legenda cyganerii niezmiennie trwa. We wspomnieniach, w anegdotach, w miejscach związanych z awangardowymi twórcami. I będzie się odradzać – tak długo, jak długo będą będą przychodzić na świat kolejni artyści świadomi swojego posłannictwa.