Pierwsze nauki pobierała w gimnazjum w Sewastopolu. Jej wczesny kontakt ze sztuką śpiewu odbył się w chórze parafialnym działającym w miejscowości Zielony Gaj pod Charkowem. Wiadomo również, że brała udział w tamtejszych przedstawieniach teatru amatorskiego. W tym czasie Pogorzelska miała też rozpocząć występy w rosyjskich kabaretach, które właśnie przechodziły swój intensywny rozwój.
Do Warszawy przyjechała na początku 1919 roku i w maju zaangażowała się na krótko do teatru Bagatela. Jednak jej prawdziwa kariera miała zacząć się na scenie działającego wówczas od niedawna teatrzyku Qui Pro Quo, który miał za sobą swoje pierwsze programy. Na scenie Qui Pro Quo Zula Pogorzelska zadebiutowała w dziesiątym programie - miał swoją premierę 30 sierpnia 1919 roku. Wystąpiła w skeczu "Pikuś w Zakopanem", szmoncesowej scence, którą reżyserował jej późniejszy mąż Konrad Tom. Zagrała wówczas u boku jednego najwybitniejszych aktorów-szmoncesistów, Józefa (Pikusia) Ursteina oraz znanej komiczki Marii Chaveau. W nieco późniejszych programach Qui Pro Quo znajdujemy jej nazwisko nie tylko w obsadach skeczów, coraz częściej pojawia się ono wśród wykonawców popularnych wtedy jednoaktowych operetek (Szalona noc, Grający młyn czy Pomponette z muzyką dyrektora Qui Pro Quo Jerzego Boczkowskiego i librettem samego Juliana Tuwima ukrywającego się pod pseudonimem T. Ślaz - w tej mikrooperetce zagrała rolę tytułową wzbudzając zachwyt recenzentów).
Kariera operetkowa nie trwała jednak długo. Po przejściu nieudanej operacji strun głosowych, która przekreśliła dalszą karierę śpiewaczki, Zula Pogorzelska musiała przybrać inne emploi. Jej sopran zamienił się w głos z charakterystyczną chrypką, z którego Pogorzelska uczyniła część swojego nowego image'u. Zachwycał się nim Tadeusz Boy-Żeleński pisząc: "głos wiedeńskiego fiakra". Andrzej Pronaszko wspominał: "oprócz wspaniałej budowy ciała wyposażona była dodatkowo wyjątkowym wprost sex appealem". Elementem jej scenicznego wizerunku były także słynne nogi, podziwiane przez męską część warszawskiej publiczności i nieco wyzywający wdzięk nowoczesnej dziewczyny połowy lat dwudziestych minionego wieku, wyzwolonej z obyczajowych przesądów.
Pogorzelska była też niezrównaną odtwórczynią postaci dzieci. Jerzy Toeplitz napisał o niej: "Potrafiła równie dobrze zagrać małego nieznośnego berbecia czy bachora jak i sentymentalnego podlotka. Być prowincjonalną pierwszą naiwną i wielkoświatową uwodzicielką". Można o niej powiedzieć, że otwierała listę polskich seksbomb - w dzisiejszym oczywiście znaczeniu tego słowa. Była ulubienicą warszawskiej publiczności. Porównywano ją często do francuskiej pieśniarki Mistinguette - dodając jednak, że jest od niej znacznie lepsza.
Należała do aktorów budujących grane przez siebie postaci poprzez wiedzę intuicyjną, nie zaś intelektualną kreację. Ludwik Sempoliński wspominał niesłychaną trafność wybieranych przez Pogorzelską scenicznych środków wyrazu: "kapitalnie potrafiła uchwycić psychologię dziecka i stąd jej kreacje dzieci były niedoścignione. Wykonywała przeważnie piosenki charakterystyczne, komiczne, a mimo to potrafiła wzruszyć widownię piosenką sentymentalną" (takim właśnie szlagierem Pogorzelskiej był Dymek z papierosa).
W zespole Qui Pro Quo występowała stale do 1925 roku, chociaż jej nazwisko znajdziemy także wśród aktorów konkurencyjnego teatru Nietoperz (1921). W 1925 roku przeniosła się wraz z Konradem Tomem i częścią zespołu Qui Pro Quo do nowo założonego teatrzyku Perskie Oko, pierwszej warszawskiej rewii. W tym czasie gościnnie grała też w teatrze Kazimiery Niewiarowskiej, wielkiej primadonny warszawskiej operetki. Przez sezon 1928/1929 występowała także na scenie słynnego Morskiego Oka, by powrócić do Qui Pro Quo, pod koniec jego istnienia, na sezon 1929/1930.
W późniejszych latach występowała na scenach najsłynniejszych teatrzyków przedwojennej Warszawy: w Bandzie (1931-1933), w music-hallu Rex kontynuującym tradycje Morskiego Oka (1933). Do największych szlagierów wylansowanych głosem Zuli Pogorzelskiej należą te, których tytuły dziś poszły niemal w przysłowia: "Ja się boję sama spać", "Cała przyjemność po mojej stronie", "Czy pani mieszka sama". Do legendy przeszła jej interpretacja słynnego tanga "Mały gigolo" wykonanego pod koniec lat dwudziestych na scenie Qui Pro Quo. Pogorzelska wykonała to tango z ubranym w smoking manekinem o jaskrawo umalowanych ustach. W tamtych czasach to odwrócenie społecznych ról zakrawało na obyczajową prowokację. Teksty pisali dla niej Julian Tuwim, Marian Hemar, Konrad Tom oraz Andrzej Włast. On to napisał dla Pogorzelskiej słowa do fokstrota "To wystarczy mi - swoistego manifestu konsumpcjonizmu. Komiczne zapewnienia bohaterki piosenki, której wystarcza "mały jachcik, prezent od wielbicieli dla Zuli", buty z wężowej skóry, "kos"zul sześć tuzinów, wszystkie z krepdeszynu" wygłoszone i zaśpiewane lekko schrypniętym głosem Pogorzelskiej wyprzedziły o sześćdziesiąt lat (także wdziękiem wykonania) słynny manifest bożyszcza naszej epoki, czyli Madonny w piosence "Material Girl".
Zula Pogorzelska była nowatorką także w dziedzinie choreograficznej. Za jej sprawą na polskich scenach, a później tanecznych parkietach, pojawił się charleston. Zula Pogorzelska wykonała go po raz pierwszy na scenie Perskiego Oka w 1926 roku. Wielbiciele jej talentu podziwiali ją także na ekranie kinowym. "Gorączka złotego" (1926), "Niebezpieczny romans" (1930), "Bezimienni bohaterowie" (1931), "Ułani, ułani, chłopcy malowani" i "Sto metrów miłości" (1932), "Romeo i Julcia", "Zabawka" i "Dwanaście krzeseł" (1933), "Kocha, lubi, szanuje" (1934) - z jej udziałem powstała zaledwie garstka filmów. Pogorzelska spełniała się bowiem bardziej jako aktorka teatralna, film traktowała jako zajęcie uboczne, choć oczywiście przynoszące znaczne dochody.
Ostatnim teatrem Zuli Pogorzelskiej była Cyganeria, gdzie występowała do 1934 roku. Właśnie wtedy piękna kariera artystki dobiegła końca. Pogorzelska zapadła na tajemniczą chorobę kręgosłupa (przypuszcza się, że padła ofiarą jamistości rdzenia kręgowego), która uniemożliwiła jej dalsze występy i doprowadziła do przedwczesnej śmierci w wileńskim sanatorium w 1936 roku. Jej pogrzeb na warszawskich Powązkach zgromadził tłumy wiernej publiczności.