Niepoprawne politycznie "Dziady"
Swego rodzaju "zapalnikiem" dla wydarzeń Marca '68 w Polsce był zakaz wystawienia sztuki "Dziady", opartej na dramacie poetyckim Adama Mickiewicza o tym samym tytule, w nowej inscenizacji Kazimierza Dejmka. Powodem zakazu był niezwykły entuzjazm, z jakim ówczesna polska publiczność odebrała sztukę – Mickiewicz, który był uważany za zwykłego klasyka z programu szkolnego, stał się nieoczekiwanie aktualny w nowej interpretacji reżysera, trafiając w sam nerw epoki. Warszawska publiczność szczególnie mocno reagowała na wersy ze scen "Salon warszawski" i "W Wilnie" – przedstawiona w nich Warszawa początku lat 30. XIX wieku, podporządkowana carskiej Rosji, budziła skojarzenia z PRL-em, bezpośrednio zależnym od Moskwy. A kiedy wspaniały Gustaw Holoubek, grający Konrada, pojawiał się na scenie w kajdanach, publiczność dosłownie zamierała.
Każdy pokaz "Dziadów" w warszawskim Teatrze Narodowym (jak na ironię, spektakl zbiegł się w czasie z 50. rocznicą rewolucji październikowej) zamieniał się w manifestację polityczną. "Dziady" okazały się prawdziwą bombą, a władze socjalistycznej Polski postanowiły zakazać wystawiania ich. W grudniu 1967 r. Dejmek został wezwany "na dywanik" do KC, a I sekretarz PZPR Władysław Gomułka nazwał przedstawienie "nożem w plecy przyjaźni polsko-radzieckiej". W Warszawie krążyły plotki, że "Dziady" wkrótce zostaną zdjęte z afisza, więc ludzie dosłownie szturmowali kasy teatru. Na ostatnie przedstawienie, które odbyło się 30 stycznia 1968 roku, wszystkie bilety rozeszły się w ciągu kilku tygodni. Po spektaklu ludzie bili brawo tak mocno, że tynk odpadał ze ścian. Publiczność skandowała: "Niepodległość bez cenzury!" – hasło, które według legendy napisał młody wówczas historyk i dysydent Karol Modzelewski.
Pisarze są z nami!
Ryszard Krynicki. Fot. Michał Lepecki / ForumZakaz wystawiania spektaklu doprowadził do spontanicznych wieców studenckich i protestów intelektualistów. W lutym studenci i pracownicy Uniwersytetu Warszawskiego wystosowali protest do Sejmu. Poparli ich pisarze. Pod koniec lutego w obronie "Dziadów" i zbuntowanych studentów wystąpił warszawski oddział Związku Literatów Polskich. Na kampusie uniwersyteckim pojawiło się nowe hasło: "Pisarze są z nami!".
8 marca 1968 r. studenci i profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego udali się na wiec protestacyjny, który został brutalnie rozpędzony przez milicję i funkcjonariuszy SB. Wielu studentów pobito, a najbardziej niesfornych aresztowano. Wśród zatrzymanych był młody poeta Leszek Szaruga, który został przewieziony do Komendy Stołecznej Milicji w Pałacu Mostowskich, a stamtąd wysłany do więzienia na Rakowieckiej. Szaruga napisał wiersz "Miska" o swoich doświadczeniach więziennych:
Gdy prowadzono mnie do aresztu śledczego
(nie odpowiadam na żadne pytania)
klawisz przydzielił mi miskę
(nie przyznaję się do znajomości z własnym cieniem).
Z tej miski jadał pewien rewolucjonista. Potem
jadł z niej nałogowy morderca. Potem
(nie odpowiadam na żadne pytania)
spożywał z niej złodziej mienia publicznego. Potem
(nie przyznaję się do znajomości z własnym cieniem)
człowiek, który zgwałcił pięcioletnią dziewczynkę.
(...)
W trzy miesiące później otrzymałem pismo
stwierdzające, że
jestem rewolucjonistą,
nałogowym mordercą
złodziejem mienia publicznego i
gwałcicielem pięcioletniej dziewczynki oraz, że
postępowanie umorzono wobec braku cech
przestępstwa.
Kiedy Szaruga wyszedł z więzienia, dowiedział się, że został relegowany z uczelni i zakazano mu kontynuowania studiów. Zakaz zniesiono po trzech latach, lecz poeta powrócił na macierzystą uczelnię dopiero wiele lat później – już jako profesor.
Leszek Szaruga w swoim domu, 2007. Fot. Włodzimierz WasylukW ślad za uniwersytetem zbuntowała się również Politechnika Warszawska. Młody poeta Krzysztof Karasek, autor słynnego wiersza "Rewolucjonista spod budki z piwem", opisał wydarzenia marcowe w poemacie prozą "Warszawianka", w którym wspomina o Politechnice Warszawskiej:
Kiedy milicjant wychylony z futrzanej rękawicy ulicy podniósł blaszaną rękę słuchawki, wówczas wtulone w ciepły rękaw wiosny miasto drgnęło.
Wykrzywiona gałąź planety ugięła się, jak gdyba tchnięta nagłym podmuchem marca (…).
Budynek Politechniki, najeżony jak czołg oczami milczących sworzni, strzelał palącymi się słowami w perspektywę jasnego placu. Stojąca na jego szczycie Atena niosła na szyi olbrzymich rozmiarów transparent zawierający dziesięć przykazań wolności, który atakowany drobnymi rączkami wiatru ścierał co chwila lub zyskiwał jeden z punktów.
Przez kraj przetoczyła się fala wieców i strajków studenckich. Już 12 marca studenci w Poznaniu demonstrowali w obronie wolności słowa i praw obywatelskich, a na placu Mickiewicza odbył się wiec przed pomnikiem poety. Wśród protestujących byli przyszli klasycy polskiej literatury – poeci Stanisław Barańczak i Ryszard Krynicki, reżyser filmowy i dramaturg Lech Raczak. Następnego dnia wiec w Poznaniu powtórzył się, lecz tym razem został rozpędzony przez milicję. Krynicki uwiecznił te wydarzenia w jednym ze swoich najsłynniejszych wierszy "A myśmy naprawdę nie wiedzieli...":
paliliśmy papierosy i kłamliwe gazety,
paliliśmy papierosy, choć zatruwały nasze ciała,
paliliśmy gazety, bo zatruwały nasze umysły,
czytaliśmy konstytucję i deklarację praw,
i naprawdę nie wiedzieliśmy, że prawa człowieka
mogą okazać się sprzeczne
z prawami obywatela,
(…)
i naprawdę nie wiedzieliśmy,
że tyle wozów bojowych można wysłać przeciwko bezbronnym,
przeciwko nam, którzy byliśmy jeszcze dziećmi
zbrojnymi jedynie w idee, o których uczono nas w szkołach,
i których w tych samych szkołach nas oduczano,
i naprawdę nie wiedzieliśmy,
że można je wszystkie przekreślić
bezlitosną szarżą sytej przemocy,
zwielokrotnionym kłamstwem,
(…)
Exodus Żydów z Polski
Ostatnia kolacja. Poetka Anna Frajlich z rodziną, Warszawa, 9.11.1969, zdjęcie udostępnione przez warszawską galerię "Kordegarda".Polskie władze szybko znalazły kozła ofiarnego, oskarżając "syjonistów" o zorganizowanie studenckich zamieszek. 11 marca prorządowa gazeta "Słowo Powszechne" w odezwie do studentów zacytowała słowa Gomułki o syjonistycznej "piątej kolumnie" deprawującej polskie społeczeństwo. Lider PZPR wypowiedział to zdanie latem 1967 r., kiedy kraje Układu Warszawskiego zerwały stosunki dyplomatyczne z Izraelem po jego zwycięstwie nad krajami arabskimi w wojnie sześciodniowej. Teraz jednak padło ono we właściwym momencie. Ksenofobiczne sformułowanie zostało podchwycone przez prasę, a w kraju rozpoczęła się nikczemna kampania antysemicka, której prawdziwym tłem była banalna walka wewnątrzpartyjna.
Władze zorganizowały zakrojoną na szeroką skalę sesję prania mózgów, organizując w całej Polsce, w fabrykach i zakładach, na uczelniach, w domach kultury i klubach wojskowych setki zebrań partyjnych i rzekomo "spontanicznych" wieców pod hasłami "Studenci do nauki, literaci do pióra, syjoniści do Syjonu!" i "Urwijmy łeb antypolskiej hydrze!". Gazety, radio i telewizja zachłysnęły się antysemickim ujadaniem, rozpoczęły się czystki partyjne, tysiące Żydów straciło pracę, wielu – domy. Dziesiątki osób, nie mogąc znieść publicznych szykan, popełniły samobójstwo.
W wyniku obrzydliwych antysemickich prześladowań Polskę opuściło około 13 tysięcy Żydów – prawie połowa ówczesnej żydowskiej populacji kraju. Wśród nich było wielu naukowców (między innymi wybitny polski socjolog i filozof Zygmunt Bauman), aktorów, artystów i dziennikarzy.
Wyjeżdżali również pisarze. Wybitny poeta Arnold Słucki opuścił Polskę i wkrótce zmarł w Berlinie Zachodnim z powodu tęsknoty za domem i depresji. Poetka Anna Frajlich wyjechała z mężem i małym dzieckiem do Rzymu, a następnie do Nowego Jorku – gdzie od wielu lat wykłada literaturę polską na Uniwersytecie Columbia. Powieściopisarz Henryk Grynberg, aktor warszawskiego Teatru Żydowskiego, pozostał w USA po amerykańskim tournée Teatru Żydowskiego.
Kazimierz Wierzyński, 1928, zdjęcie: www.audiovis.nac.gov.pl (NAC)Inteligencja polska czuła się zawstydzona i zdezorientowana. Najdobitniej wyraził to w tamtych miesiącach poeta Kazimierz Wierzyński, który od lat 40. mieszkał na emigracji w Londynie. W 1968 r. opublikował zbiór wierszy "Czarny polonez", poświęcony wydarzeniom marcowym w Polsce. Szczególnie silnie działał wiersz "Izrael", który zawierał następujące strofy:
Gdzie tu jest ściana płaczu,
Gdzie tu niedola kamieniała od wieków,
Gdzie tu schodzą się Żydzi?
Ja chcę tam pójść,
Stanąć między nimi,
Pochylić głowę,
Polak który się wstydzi.
Msza za miasto Arras
Janusz Gajos, fot. Krzysztof Bieliński / Teatr NarodowyZ Dworca Gdańskiego odjeżdżały z Warszawy pociągi z "marcowymi emigrantami" – dziś na budynku tego dworca widnieje pamiątkowa tablica z cytatem Henryka Grynberga: "Tu więcej zostawili niż mieli". Dworzec znajdował się w pobliżu dawnego Umschlagplatzu, skąd w czasie okupacji niemieckiej odjeżdżały pociągi z Żydami do Treblinki – nic dziwnego, że wielu osobom wydarzenia 1968 roku kojarzyły się z Holokaustem. Pisał o tym Józef Hen w opowiadaniu
Przyjechałem na Dworzec Gdański kwadrans przed siódmą. (...) W przejściu byli ludzie z kwiatami. Było kilku pijaków. Jeden z konwojentów, rozczochrany i spocony, przedzierając się przez tłum, krzyknął: "Gdzie jest ten pociąg do Treblinki?". Ktoś się roześmiał, ktoś z odjeżdżających.
Nasuwało się również inne, nie mniej ponure skojarzenie – ze zmierzchem średniowiecza. Ten sam Grynberg porównywał "exodus z Polski" do wypędzenia Żydów z Hiszpanii w 1492 roku. A jednym z najważniejszych wydarzeń literackich tamtego czasu była metaforyczna powieść Andrzeja Szczypiorskiego "Msza za miasto Arras" (1971 r.) – o problemach moralności i władzy, o niebezpieczeństwie fanatyzmu religijnego i ideologicznego zaślepienia. Książka Szczypiorskiego opowiadała o pogromach Żydów i polowaniach na czarownice we francuskim mieście Arras w XV wieku, ale ówcześni czytelnicy odebrali ją jako dość przejrzystą aluzję do antysemityzmu polskich władz komunistycznych i ich wojny z intelektualistami. W maju 2015 roku w warszawskim Teatrze Narodowym odbyła się premiera monodramu "Msza za miasto Arras", opartego na powieści Szczypiorskiego. Główną rolę w spektaklu zagrał wybitny polski aktor Janusz Gajos, który na konferencji prasowej przed premierą powiedział dziennikarzom: "Świat cały czas popełnia te same błędy. O tych problemach nie tylko warto, ale trzeba mówić".
"Żydowska piosenka" Juliana Kornhausera
Julian Kornhauser, fot. Elżbieta LemppTrauma '68 roku była na tyle poważna, że nie od razu polska literatura mogła o niej mówić otwarcie. Uderzającym przykładem jawnej i głębokiej rozmowy o tragediach polskich Żydów, która stała się możliwa po latach, jest cykl wierszy "Żydowska piosenka" Juliana Kornhausera z jego książki "Kamyk i cień" (1996). Kornhauser był jedną z legend polskiego drugiego obiegu lat 70. (jego zakazany przez cenzurę tom wierszy "Morderstwo" do dziś uchodzi za kultowy), był członkiem krakowskiej grupy poetyckiej "Teraz" i wraz z Adamem Zagajewskim autorem sensacyjnej książki-pamfletu "Świat nie przedstawiony".
Cykl "Żydowska piosenka" to wiersze o Holokauście i antysemityzmie w ogóle, w tym antysemityzmie polskim. Są tu wiersze o ofiarach niemieckich obozów koncentracyjnych, o pogromie w Kielcach w 1946 roku. Wiersz "Bat" opowiada o exodusie Żydów z Polski po wydarzeniach Marca '68. Dla Kornhausera wiersze te były próbą przezwyciężenia pewnego rodzaju językowej zapaści w mówieniu o rzeczach, które w socjalistycznej Polsce były objęte niewypowiedzianym zakazem. To także wiersze o poczuciu winy:
Ci, co opuszczali nas na zawsze, nie wiedzieli
więcej niż my ze spuszczonymi głowami.
Być może świszczący za plecami bat wydawał się
echem cmentarnego zawodzenia, ale nikt nie chciał być
mądrzejszy od czasu, którego brakowało wszystkim.
(…)
…ocierając się o szpicli, okutanych w donośne gazety
zagłuszony rykiem wyprasowanych intelektualistów,
wstawałem w oknie jeszcze nie dorosły i nie z poczuciem winy,
lecz w oczekiwaniu na inne rozwiązanie.
Już później, gdy głosy tamtych z oddali pełne niewysłowionego żalu
i ciągle ponawianych pytań przypominały mi
szum pracowitego mrowiska, nie domykałem okna,
poprawiając przewróconą doniczkę na parapecie.
Spoglądałem na porzucony szalik i kosmyk czarnych włosów
jak na przedmioty nie z tego świata, a może z tego właśnie,
ale obróconego w perzynę mocą jednego –
czy ja wiem – kazania? apelu? może przejęzyczenia?
Chciałem odwrócić się na pięcie nie zauważony,
wrzucony do jednego worka ze wszystkimi możliwymi tłumaczeniami,
ale czułem na sobie wzrok tych, których opuściłem.
Muzyka rozstania: Agnieszka Osiecka & Skaldowie
Zespół Skaldowie, Opole, 1969, VII Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej, fot. Andrzej Wiernicki / ForumWydarzenia marca '68 znalazły również nawet odzwierciedlenie w twórczości piosenkarskiej, w polskiej muzyce rozrywkowej i rockowej tamtych czasów. Pod wpływem wydarzeń 1968 roku poeta i piosenkarz Wojciech Młynarski oraz kompozytor Leopold Kozłowski napisali piosenkę "Tak jak malował pan Chagall", Jonasz Kofta stworzył "Szary poemat", a bard "Solidarności" Jacek Kaczmarski skomponował "Opowieść pewnego emigranta".
Jednak najsłynniejszą piosenką, która oddawała tragiczne pęknięcie tamtej epoki, był utwór "W żółtych płomieniach liści", napisany przez zespół Skaldowie do słów Agnieszki Osieckiej. Skaldowie, nazywani w latach 60. "polskimi Beach Boysami", nagrali piosenkę "W żółtych płomieniach liści" wspólnie z popularną piosenkarką Łucją Prus. Utwór stał się natychmiastowym hitem, a dziś słusznie uważany jest za "wiecznie zielony" klasyk:
Ta miłosna ballada zawierała wiele aluzji, które były absolutnie przejrzyste dla ówczesnej polskiej publiczności. Agnieszka Osiecka napisała wiersz pod wpływem masowego exodusu polskich Żydów, z czym zgadzają się wszyscy jej biografowie. W wierszu króluje już październik: jesienią 1968 roku emigracja Żydów osiągnęła apogeum. W obrazie odlatujących ptaków poetka oddaje tragedię wygnanych z Polski jej byłych obywateli:
W żółtych płomieniach liści
Brzoza dopala się ślicznie.
Grudzień ucieka za grudniem,
Styczeń mi stuka za styczniem.
Wśród ptaków wielkie poruszenie,
Ci odlatują, ci zostają,
Na łące stają jak na scenie –
Czy też przeżyją, czy dotrwają?
I ja żegnałam nieraz kogoś,
I powracałam już nie taka,
Choć na mej ręce lśniła srogo
Obrączka srebrna jak u ptaka.
I ja żegnałam nieraz kogoś,
Za chmurą, za górą, za drogą,
I ja żegnałam nieraz…
Gęsi już wszystkie po wyroku,
Nie doczekają się kolędy,
Ucięte głowy ze łzą w oku
Zwiędną jak kwiaty, które zwiędły.
Dziś jeszcze gęsi kroczą ku mnie
W ostatnim sennym kontredansie
Jak tłuste księżne, które dumnie
Witały przewrót, kiedy stał się…
I ja witałam nieraz kogoś
Chociaż paliły wstydem skronie,
I powierzałam Panu Bogu
To, co w pamięci jeszcze płonie.
I ja witałam nieraz kogoś
Za chmurą, za górą, za drogą,
Ii ja witałam nieraz kogoś,
I ja witałam nieraz…
Ognisko palą na polanie,
W nim liszka przez pomyłkę gore,
A razem z liszką, drogi panie,
Me serce biedne, ciężko chore.
Lecz nie rozczulaj się nad sercem,
Na cóż mi kwiaty, pomarańcze,
Ja jeszcze z wiosną się rozkręcę,
Ja jeszcze z wiosną się roztańczę!
I ty żegnałeś nieraz...
"Róża" dla niepokornego intelektualisty.
Magdalena Boczarska i Andrzej Seweryn w filmie Jana Kidawy-Błońskiego "Różyczka", fot. materiały dystrybutoraWspółczesny czytelnik, który chce wyobrazić sobie, jak żył opozycyjny polski pisarz i jakim próbom był poddawany w 1968 roku, a także poczuć rujnującą, a zarazem fascynującą atmosferę tamtej epoki, powinien obejrzeć film "Różyczka" w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego z 2010 roku – trzymający w napięciu dramat o miłości i nienawiści, wyborach moralnych i zdradzie, tragedii Żydów i Polaków. Latem 1967 roku kapitan Rożek (Robert Więckiewicz), funkcjonariusz SB, śledzi pisarza Adama Warczewskiego (Andrzej Seweryn), podejrzewając go o współpracę z zakazanym w PRL radiem Wolna Europa. Aby go zdemaskować, Rożek namawia swoją dziewczynę Kamilę (Magdalena Boczarska), aby uwiodła starszego pisarza. Zakochana w Rożku Kamila zostaje tajną agentką Służby Bezpieczeństwa o kryptonimie "Różyczka" (Kamila kocha róże) i w przededniu wydarzeń marcowych osiąga swój cel, ale sytuacja szybko wymyka się spod kontroli, doprowadzając do tragedii...
Marzec '68 nieodwracalnie zmienił polską kulturę. Po klęsce warszawskiej inteligencji historyczny dwucentryzm polskiej literatury (Warszawa – Kraków) został zastąpiony policentryzmem, a polskie życie literackie rozpierzchło się po różnych regionach. Studencka rewolta i wynikający z niej opór wobec państwowych obrzydliwości ukształtowały i zahartowały poetyckie pokolenie, które wkrótce stało się znane jako polska Nowa Fala lub, jak się je również nazywa, Pokolenie 68. Tacy twórcy jak Barańczak, Kornhauser, Krynicki, Zagajewski czy Szaruga z pewnością byli pod wpływem również innych zmian zachodzących w tym czasie na świecie: rewolty studenckiej we Francji, ruchu antywojennego w Stanach Zjednoczonych, rewolucji seksualnej, Praskiej Wiosny i późniejszej inwazji sowieckich czołgów na Czechosłowację. Ale ich pierwszą poważną inicjacją literacką i społeczną był spontaniczny protest w obronie wolności słowa i ludzkiej godności wiosną 1968 roku. Wydarzenia marcowe w Polsce okazały się swoistym prologiem do protestów Solidarności. Ale to już zupełnie inna historia.
Tłum. z jęz. rosyjskiego - Eugenia Dąbkowska