Dobra pieśń pomaga człowiekowi nie tylko "żyć i budować", ale też walczyć o własną i wspólnotową autonomię. 10 polskich pieśni i piosenek ostatniego półwiecza, połączonych tematem wolności i niepodległości, opisuje Igor Biełow – poeta i tłumacz poezji polskiej na rosyjski.
"Mury" (słowa Jacek Kaczmarski, muzyka Luis Llach)
Pieśń "Mury", która w komunistycznej Polsce była nieoficjalnym hymnem opozycji demokratycznej, ma ciekawą historię, która, jak to często bywa z popularnymi utworami, wciąż się rozwija.
Napisał ją w 1978 roku 20-letni wówczas poeta z gitarą, Jacek Kaczmarski, niebawem najważniejszy bard epoki Solidarności. Natchnęła go do tego pieśń katalońskiego śpiewaka i poety Luisa LLacha "L’Estaca" ("Pal"), stworzona 10 lat wcześniej na znak protestu przeciwko dyktaturze Franco. Mówiła ona o tym, że ludzie, jak owce, są skrępowani i przywiązani sznurem do pala, więc żeby się uwolnić, muszą ten pal przewrócić. Katalończycy widzieli tu dodatkową metaforę – hiszpańskiej władzy, niepozwalającej Katalonii cieszyć się wolnością. Można przypuszczać, że obecnie pieśń ta brzmi z każdego okna i każdego smartfona.
Pieśń "L'Estaca" cieszyła się w Katalonii taką popularnością, że frankistowskie władze ostatecznie umieściły ją na indeksie, a sam Llach z powodu prześladowań był zmuszony opuścić Hiszpanię – wrócił do ojczyzny dopiero po śmierci Franco w 1976 roku, a wielotysięczny tłum, unosząc zapalone świece, śpiewał wraz z nim na koncercie w Barcelonie. To widowisko tak bardzo poruszyło Kaczmarskiego, że natychmiast sięgnął po gitarę i na motywach pieśni Llacha napisał własny oryginalny tekst.
On natchniony i młody był,
ich nie policzyłby nikt
On im dodawał pieśnią sił,
śpiewał, że blisko już świt
Świec tysiące palili mu,
znad głów unosił się dym
Śpiewał, że czas, by runął mur,
oni śpiewali wraz z nim
Wyrwij murom zęby krat
Zerwij kajdany, połam bat
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat!
"Mury" pojawiły się w najgorętszym okresie solidarnościowych protestów i szybko stały się ogromnie popularne – śpiewali je uczestnicy strajków w Stoczni Gdańskiej, wykonywano je na nielegalnych koncertach i w obozach internowania podczas stanu wojennego. Dla Polaków było jasne, że mury o których mówi piosenka, wzniósł reżim komunistyczny, ale możliwa jest też szersza interpretacja, zgodnie z którą ludzie powinni zburzyć mury uprzedzeń, kłamstwa i nienawiści. Jacek Kaczmarski później wielokrotnie twierdził, że ta piosenka zaczęła go prześladować i że ludzie niewłaściwie ją rozumieją, jako że mówił o egzystencjalnej samotności śpiewaka i o tym, że zawsze na miejscu zburzonych murów wyrastają nowe – ale nie dało się już nic zrobić. Piosenka zaczęła żyć własnym życiem, a niedawno stała się aktualna w Rosji i na Białorusi.
W Rosji wykonuje ją zespół Arkadij Koc (Аркадий Коц), nazwany tak na cześć autora rosyjskiego przekładu "Międzynarodówki", od kilku lat aktywnie uczestniczący w działaniach opozycji. Lider zespołu, poeta i tłumacz Kiryłł Miedwiediew, tłumacząc piosenkę odwoływał się do tekstu Llacha, jednakże, podobnie jak Kaczmarski, użył metafory murów.
Jedno z pierwszych wykonań rosyjskiej wersji "Murów" odbyło się w kwietniu 2012 roku, gdy Tagański Sąd Rejonowy w Moskwie rozpatrywał odwołanie w sprawie aresztu członkiń grupy punkowej Pussy Riot. Zespół Arkadij Koc został wówczas zatrzymany przez policję i gdy jego członkowie znaleźli się w furgonetce więziennej, zdecydowali się nagrać w niej "koncertową" wersję "Murów" – nagrany wówczas filmik szybko podbił internet.
Z kolei białoruski poeta i tłumacz, Andrej Chadanowicz, przełożył "Mury" na język Janka Kupały i Jakuba Kołasa, trzymając się konsekwentnie polskiej wersji. W grudniu 2010 roku w czasie masowych protestów białoruskiej opozycji Chadanowicz odśpiewał tę pieśń na placu Niepodległości w Mińsku przed ogromnym tłumem, protestującym przeciwko uciskowi władzy. Poeta nie miał gitary, ale mimo to zaśpiewał w taki sposób, że pieśń podchwycił cały plac.
"Ballada o Janku Wiśniewskim" (słowa Krzysztof Dowgiałło, muzyka Mieczysław Cholewa / Andrzej Korzyński)
"Ballada o Janku Wiśniewskim", której słowa przez długie lata uchodziły za anonimowe, jest poświęcona dramatycznym wypadkom, jakie miały miejsce w Gdyni w grudniu 1970 roku. Miasto było wówczas ogarnięte protestami robotniczymi, wywołanymi podwyżkami cen produktów spożywczych. Władze państwowe zdecydowały się użyć siły i 17 grudnia połączone siły wojska i milicji otworzyły ogień do protestujących. Wśród ofiar zajścia znalazł się 18-letni robotnik ze Stoczni im. Komuny Paryskiej, Zbigniew Godlewski, który nawet nie zdążył wziąć udziału w manifestacji, jako że już na przystanku autobusowym znalazł się na linii ognia. Ciało zabitego chłopaka robotnicy położyli na drzwiach wyrwanych z zawiasów i ponieśli na czele pochodu demonstrantów ulicami Gdyni pod siedzibę Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Tego samego wieczoru działacz Solidarności Krzysztof Dowgiałło, z zawodu architekt, napisał w swoim mieszkaniu wiersz poświęcony temu tragicznemu wydarzeniu. Nie znał imienia ani nazwiska zabitego młodego człowieka (tym bardziej, że władze starannie je ukrywały), dlatego nadał mu pierwsze imię i nazwisko, jakie przyszły mu do głowy – Janek Wiśniewski.
Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chylonii, / Dzisiaj milicja użyła broni,
Dzielnieśmy stali i celnie rzucali. / Janek Wiśniewski padł.
Na drzwiach ponieśli go Świętojańską / Naprzeciw glinom, naprzeciw tankom.
Chłopcy stoczniowcy, pomścijcie druha, / Janek Wiśniewski padł.
Następnego dnia Dowgiałło poprosił znajomego, żeby odbił na powielaczu kilka egzemplarzy ballady i rozdał tekst kolegom z podziemia. Z oczywistych powodów nie podał na ulotkach swojego nazwiska, więc kiedy ballada zaczęła krążyć z rąk do rąk, a potem pojawiała się w drugim obiegu, nikt nie wiedział, kto jest jej autorem. W sierpniu 1980 roku, w czasie organizowanych przez Solidarność strajków, bard Mieczysław Cholewa przerobił ten anonimowy, jak sądził, tekst na piosenkę. W tym samym roku utwór Dowgiałły został uzupełniony melodią kompozytora Andrzeja Korzyńskiego, i w tej właśnie wersji "Ballada o Janku Wiśniewskim" pojawia się w filmie Andrzeja Wajdy "Człowiek z żelaza", w którym śpiewa ją Krystyna Janda. Film miał premierę latem 1981 roku i piosenka natychmiast stała się popularna.
Twórcy filmu poprosili Mieczysława Cholewę, żeby uznał swoje autorstwo anonimowego, jak wówczas sądzono, tekstu, więc po upadku komunizmu Krzysztof Dowgiałło musiał dowieść swoich praw autorskich do utworu w sądzie. Dopiero w 2007 roku Sąd Rejonowy w Sopocie oficjalnie uznał go za autora "Ballady". Do autorstwa utworu pretenduje też gdyński pieśniarz i poeta Jerzy Fic, koło domu którego został zastrzelony Godlewski – pierwowzór bohatera. Po czyjej stronie stoi w tej historii słuszność – trudno rozsądzić.
Co ciekawe, imieniem Zbigniewa Godlewskiego jest obecnie nazwana ulica w Elblągu, gdzie mieszkał pracując w stoczni, a imieniem Janka Wiśniewskiego – postaci fikcyjnej – ulice w Gdyni i Gdańsku.
"Róbmy swoje" (słowa i muzyka Wojciech Młynarski)
Niedawno zmarły Wojciech Młynarski, nazywany "śpiewającym inteligentem", jest autorem między innymi piosenki "Róbmy swoje". Napisał ją w 1986 roku, gdy w PRLu panował marazm wywołany stanem wojennym.
To jeden z najważniejszych politycznych manifestów Młynarskiego. Dość często cenzura państwowa "wyławiała" piosenkę z przedstawianych do zatwierdzenia programów wydarzeń artystycznych, aż w końcu Młynarski zdecydowała się pójść osobiście do urzędu na Mysiej, żeby bronić swoich praw do jej wykonywania. W odpowiedzi usłyszał, że tekst piosenki "Róbmy swoje" nawołuje do siłowego obalenia systemu komunistycznego – choć przecież autor dosłownie nie wzywał swoich słuchaczy na barykady. Zalecał raczej alternatywny lek na absurdy systemu: prosty kodeks postępowania pozwalający przeżyć w trudnych czasach, a przy tym pozostać wolnym człowiekiem. W piosence pojawiają się liczne postaci historyczne – Noe i jego synowie, Krzysztof Kolumb, Alfred Nobel – które jak mantrę powtarzają: "Róbmy swoje". Dzięki temu odnoszą i sukces, i moralne zwycięstwo. Tak właśnie radził Młynarski postępować zmęczonej polskiej inteligencji.
Ukształtowała nam się raz
Opinia, mówiąc: Kurczę,
Rozsądku krzyny nie ma w was,
Inteligenty twórcze!
Na łeb wam wali się ten kram,
Aż sypią się zeń drzazgi,
O skórze myśleć czas, a wam?
Wam w głowie wciąż drobiazgi!
Opinia sroga to, że hej,
Odpowiadając przeto jej:
Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje!
Bo jeżeli ciut się chce,
Drobiazgów parę się uchowa:
Kultura, sztuka, wolność słowa – Kochani,
Róbmy swoje! Róbmy swoje!
Może to coś da – kto wie?
Piosenka Młynarskiego tak spodobała się Polakom, że szybko zaczęli ją cytować politycy z wzajemnie zwalczających się obozów – w szczególności Lech Wałęsa i Wojciech Jaruzelski. Żeby zakończyć to nieporozumienie, Młynarski był zmuszony dopisać kilka nowych zwrotek, w których wyraźnie postawił wszystkie kropki nad "i": "I w mądrych ludziach przygasł duch, Choć ciągle im tłumaczę, Że gdy to samo śpiewa dwóch, To nie to samo znaczy!".
"Gdy tak siedzimy" (słowa Leszek Szaruga, muzyka Przemysław Gintrowski)
W 1976 roku Przemysław Gintrowski – pieśniarz, muzyk i kompozytor, a z czasem także jeden z legendarnych bardów Solidarności – poznał Jacka Kaczmarskiego i to spotkanie zapoczątkowało ich współpracę. Muzycy założyli trio Gintrowski-Kaczmarski-Łapiński, i w takim składzie nagrali wspominane już "Mury" Jacka Kaczmarskiego. Wielu porównywało Kaczmarskiego i Gintrowskiego do Lennona i McCartney'a – podobnie jak tych dwóch Beatlesów, polskich bardów łączyła nie tylko przyjaźń, lecz także współpraca zawodowa. Gintrowski miał bardzo oryginalną technikę gry na gitarze – wykonując poezję śpiewaną, grał akordy jak muzyk rockowy. A fortepian Zbigniewa Łapińskiego dodawał piosenkom dramatycznej nuty.
Niedługo przed wprowadzeniem stanu wojennego w 1981 roku trio nagrało płytę w Paryżu. Gintrowski i Łapiński wrócili do Polski grać koncerty, a Kaczmarski został na jakiś czas we Francji, żeby załatwić formalności związane z wydaniem albumu. Tak ich zastał stan wojenny. Kaczmarski wybrał emigrację, Gintrowski został w Polsce.
Gintrowski tworzył piosenki na podstawie wierszy wielu znanych polskich poetów – m.in. Zbigniewa Herberta (ze słynnym "Raportem z oblężonego miasta" na czele) czy Tomasza Jastruna. Piosenka "Gdy tak siedzimy nad bimbrem", poświęcona drukarzom podziemia i działaczom opozycji z okresu stanu wojennego, została skomponowana przez Gintrowskiego do tekstu Leszka Szarugi, poety, pisarza, krytyka literackiego i opozycjonisty. O czym śpiewa się w tej piosence? Ciemna noc, biały śnieg (wydaje się, że wydarzenia w piosence rozgrywają się zimą, choć nie ma w niej mowy o konkretnej porze roku), działacze opozycji rozgrzewają się samogonem i drukują na powielaczu ulotki, świadczące o tym, że nie wszystkich jeszcze reżim zamknął w więzieniach…
Gdy tak siedzimy nad bimbrem
Ojczyzna nam umiera
Gniją w celach koledzy
Wolno się kręci powielacz
Drukujemy ulotki
O tym, że jeszcze żyjemy
Grozi nam za to wyrok
Dziesięciu lat więzienia
Gdzieś niedaleko
Patrol jednego z nas zatrzymał
Pijemy jego zdrowie
W więziennym domu się przyda
Piosenka współgrała z depresyjnymi nastrojami połowy lat 80., gdy topniały szeregi opozycjonistów, przygasała nadzieja na zmiany, a działaczy opozycji ogarniało poczucie osamotnienia. Ale była w niej też pewna nadzieja, stoicyzm ludzi, którzy postanowili trzymać się, dopóki starczy sił.
"Żeby Polska była Polską" (słowa Jan Pietrzak, muzyka Włodzimierz Korcz)
Jan Pietrzak, twórca pochodzenia robotniczego, stał się w PRL-u wcieleniem ludowego zdrowego rozsądku, swoistym "polskim Bérangerem". Debiutował jako poeta i satyryk jeszcze w latach 60., był tekściarzem i aktorem znanych warszawskich kabaretów Hybrydy i Pod egidą. Później, w latach 1975–1982, redagował lubiany przez pokolenia Polaków tygodnik "Szpilki". Pietrzak zawsze interesował się polityką – tak bardzo, że już po przełomie kandydował w wyborach prezydenckich w 1995 roku, przegrywając z Aleksandrem Kwaśniewskim (choć w zasadzie otrzymał niewiele ponad jeden procent głosów w pierwszej turze). Ale głównym sposobem jego uczestnictwa w politycznych debatach były zawsze wiersze i piosenki.
Piosenka "Żeby Polska była Polską", czasem nazywana nieoficjalnym polskim hymnem, została napisana w 1976 roku. Muzykę do niej skomponował Włodzimierz Korcz. Impulsem do jej napisania była fala strajków, przetaczająca się przez kraj w czerwcu 1976 roku, więc szybko stała się ona symbolem walki z komunizmem. W obliczu dramatycznych wydarzeń w kraju Pietrzak, ku pokrzepieniu serc współrodaków, zwrócił się do przeszłości i tradycji Rzeczypospolitej.
Wtedy, kiedy los nieznany
Rozsypywał nas po kątach,
Kiedy obce wiatry grały,
Obce orły na proporcach
Przy ogniskach wybuchała
Niezmożona nuta swojska.
Żeby Polska, żeby Polska,
Żeby Polska była Polską!
Pieśń miała też muzyczno-poetyckie walory. Dzięki połączeniu patriotycznego wydźwięku i artystycznych zalet otrzymała główną nagrodę festiwalu w Opolu w 1981 roku. Międzynarodową sławę zyskała zaś, gdy w styczniu 1982 roku amerykańska telewizja wykorzystała ją w programie Let Poland be Poland, pomyślanym jako sposób zaangażowania znanych postaci kultury światowej w akcję poparcia dla Solidarności. W akcji wzięły udział takie znakomitości, jak Frank Sinatra i Paul McCartney, a obejrzało ją przeszło 185 milionów ludzi z 50 krajów.
"Telewizja" (słowa i muzyka Jacek Kleyff)
Ta piosenka o naturze telewizji była jedną z najpopularniejszych i najbardziej humorystycznych kompozycji tria kabaretowego Salon Niezależnych, w skład którego wchodzili Jacek Kleyff, Janusz Weiss i Michał Tarkowski. Pierwszy wspólny występ tych trzech artystów miał miejsce w grudniu 1970 roku – w samym środku wystąpień robotniczych na polskim Wybrzeżu.
Kleyff, Weiss i Tarkowski doskonale do siebie pasowali – wszyscy trzej mieli wyjątkowo cięte języki, nie bali się niczego i na wszystko mieli zawsze gotową odpowiedź. Spektakle muzyczne Salonu Niezależnych, pełne absurdalnego i ironicznego humoru, ostro krytykowały polską rzeczywistość epoki Gierka. Popularność w latach 70. zyskali dzięki licznym występom w bardzo liczących się wówczas kabaretach. Były one wtedy czymś więcej niż teatrami muzycznymi, pozwalały na szczere komentowanie rzeczywistości. Oczywiście w ślad za popularnością pojawiły się też problemy – w 1976 roku działalność Salonu Niezależnych została zakazana. Oficjalnie doszło do tego z powodu podpisania przez Jacka Kleyffa Listu 59, w którym polscy intelektualiści sprzeciwiali się planowanym zmianom w Konstytucji, przede wszystkim wpisaniu do niej przewodniej roli PZPR oraz wieczystego sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Kleyffowi zakazano zarówno występów, jak i wszelkich publikacji. Zakaz spowodował stopniowe wygaśnięcie działalności Salonu Niezależnych, a sam Kleyff przeszedł do muzycznego podziemia.
Piosenka "Telewizja", napisana w 1972 roku, wyśmiewała ówczesną propagandę telewizyjną, którą władze PRL bezwstydnie faszerowały nieszczęsnych obywateli. Telewizyjne newsy, które pojawiają się w piosence, zmieniają się w instrukcje, by na przykład smarować chleb margaryną zamiast masła, którego zresztą i tak nie było w sprzedaży.
Telewizja pokazała,
A uczeni podchwycili,
Że jednemu psu gdzieś w Azji
Można przyszyć łeb od świni.
Wykrył pies bimbrownię na czas,
Wycinanki robi wujek,
Jak smarować margaryną,
Telewizja transmituje. […]
Patrzy prawy obywatel,
Mija dzień za dniem, godzina,
A z nim razem na kanapie
Relaksuje się rodzina.
Z telewizji jego matka,
Z gazet dzieci do zrobienia,
Żona jakby wzięta z radia,
A on cały z obwieszczenia.
"Moja litania" (słowa i muzyka Leszek Wójtowicz)
Nad piosenką "Moja litania" Leszek Wójtowicz – poeta, kompozytor i gitarzysta, związany ze słynną Piwnicą pod Baranami – pracował aż trzy miesiące. „A wszystko dlatego – jak twierdził później – że takie pieśni pisze się raz w życiu. I, odrzucając fałszywą skromność, powiem wprost: wiedziałem, że piszę coś bardzo ważnego”.
Swoją współpracę z Piwnicą Wójtowicz rozpoczął na początku lat 80. Wcześniej należał do poetyckiej grupy "Pracownia", pisał muzykę do wierszy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Andrzeja Bursy. "Moją litanię" napisał w roku 1980, gdy w Polsce, dzięki wysiłkom Solidarności, można było poczuć powiew wolności – choć nie na długo. Premiera pieśni odbyła się w grudniu tego roku w Piwnicy, a pół roku później otrzymała nagrodę na festiwalu w Opolu.
Jaki jeszcze numer mi wytniesz
W którą ślepą skierujesz ulicę
Ile razy palce sobie przytnę
Nim się wreszcie klamki uchwycę
By otworzyć drzwi do twego serca
Które przeszło już tyle zawałów
Czy nikogo więcej nie obudzą
W twym imieniu oddane wystrzały
Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę także by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy
"Moja litania" jest przepełniona nadzieją na przemiany demokratyczne w Polsce. Później Wójtowicz stwierdził z ironią, że do dziś dzięki tej pieśni może czuć się "obrońcą demokracji".
"Ballada o szosie E-7" (słowa i muzyka Jan Krzysztof Kelus)
Znany bard Jan Krzysztof Kelus jeszcze przed pojawieniem się Solidarności miał w swojej biografii piękną kartę oporu wobec władzy komunistycznej. W marcu 1968 roku, jako doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, stanął po stronie protestujących studentów. A rok później zasiadł na ławie oskarżonych w tzw. procesie alpinistów, w którym grupie młodych ludzi zarzucano przerzucanie przez polsko-czechosłowacką granicę w Tatrach nielegalnych wydawnictw: "Kultury" paryskiej i innych publikacji Instytutu Literackiego.
Kelus jako pierwszy w Polsce zaczął wypuszczać nagrywane przez siebie nielegalnie kasety, przechodząc do historii jako pionier polskiego podziemia muzycznego. Tworzył piosenki w stylu amerykańskich bardów i pieśniarzy takich jak Woody Guthrie i Pete Seeger, pisał melancholijne ballady – jedna z najbardziej znanych nosi tytuł "Papierosy Biełamor-kanał". Śpiewał z charakterystyczną, pozbawioną emocji manierą, jego głos był zawsze cichy, spokojny, zdystansowany, jakby bard był zmęczony niesprawiedliwością i bólem świata. Za tą pozorną bezsilnością czuć było jednak głęboką wewnętrzną siłę.
"Ballada o szosie E-7" opowiada o organizowanej przez KOR (którego Kelus był aktywnym współpracownikiem) akcji pomocy robotnikom Radomia represjonowanym za udział w masowych strajkach w czerwcu 1976 roku. Szosa E-7 to droga łącząca Warszawę z Radomiem, którą wówczas często przemierzali członkowie i współpracownicy KOR-u.
Czerwony Radom pamiętam siny
Jak zbite pałką ludzkie plecy
Szosę E7 na dworcach gliny
Jakieś pieniądze jakieś adresy […]
Na różnych szosach jadąc nocami
Wiem że się Radom przypomni jeszcze
Gdy wycieraczki będą zmazywać
Półkola w kroplach rzadkiego deszczu
"Kocham wolność" (słowa i muzyka Bogdan Łyszkiewicz)
Chłopcy z Placu Broni to już przedstawiciele nowego pokolenia, bohaterowie nowej, wolnej Polski. Zespół został założony w Krakowie w 1987 roku, a jego nazwa to tytuł powieści dla młodzieży węgierskiego pisarza Ferenca Molnara. Założycielem grupy był wokalista i gitarzysta Bogdan Łyszkiewicz, nazywany polskim Johnem Lennonem z powodu jego znanej wszystkim miłości do muzyki Beatlesów i uderzającego podobieństwa do lidera ulubionej grupy. W 2000 roku Łyszkiewicz zginął w wypadku samochodowym i zespół przestał istnieć.
Piosenka "Kocham wolność" pochodzi z debiutanckiego albumu zespołu "O, Ela! ", który ukazał się w roku 1990.
Tak niewiele myślę / Tak niewiele znaczę
Tak niewiele słyszałem / Tak niewiele potrafię
Wolność kocham i rozumiem / Wolności oddać nie umiem
Wolność kocham i rozumiem / Wolności oddać nie umiem
Ta bezpretensjonalna piosenka odegrała nieoczekiwaną rolę w dramacie z 19 października 2017 roku, kiedy 54-letni mieszkaniec Krakowa Piotr Szczęsny dokonał samospalenia na placu Defilad w Warszawie. Jak twierdzą świadkowie, Szczęsny ustawił megafon, wygłosił swoją deklarację polityczną, rozrzucił ulotki i włączył piosenkę "Kocham wolność", po czym oblał się łatwopalną cieczą i podpalił. Choć świadkom udało się ugasić płomienie, mężczyzna zmarł kilka dni później w szpitalu. Warszawiacy na miejscu tragedii stawiali świece i znicze, ulicami miasta przeszedł marsz milczenia, a parlamentarzyści w Sejmie uczcili pamięć Piotra Szczęsnego minutą ciszy.
"Wolność" (słowa i muzyka Marek Grechuta)
Marek Grechuta, jeden z polskich pionierów poezji śpiewanej cieszący się miłością publiczności już na początku lat 70., nie potrzebuje dodatkowego przedstawienia. W 1994 roku nagrał album koncertowy zatytułowany "Dziesięć ważnych słów" – każdy ze znajdujących się na nim utworów poświęcony jest jednej z kluczowych kategorii w życiu człowieka, piosenki noszą tytuły "Ojczyzna", "Miłość", "Solidarność", "Władza" i – oczywiście – "Wolność". Sam Grechuta nazwał tę płytę "dziesięcioma przykazaniami współczesnego człowieka". Wolność w jego rozumieniu to rodzaj diamentu, który trzeba oszlifować – nie cel sam w sobie, ale środek do osiągnięcia nowego, doskonalszego stanu duchowego.
Bo wolność – to nie cel lecz szansa by
Spełnić najpiękniejsze sny, marzenia
Wolność - to ta najjaśniejsza z gwiazd
Promyk słońca w gęsty las, nadzieja
Wolność to skrzypce z których dźwięków cud
Potrafi wyczarować mistrza trud
Lecz kiedy zagra na nich słaby gracz
To słychać będzie tylko pisk, zgrzyt, płacz
Bo wolność – to wśród mądrych ludzi żyć
Widzieć dobroć w oczach ich i szczęście
Wolność – to wśród życia gór i chmur
Poprzez każdy bór i mur znać przejściem
Ważniejsza od wolności może być tylko miłość – i nie bez powodu to właśnie piosenka "Miłość" wieńczy płytę. Czy jednak można wyobrazić sobie miłość bez wolności?
Tłumaczenie i adaptacja: Zuzanna Grębecka