Kino lat 90. obraziło się na blokowiska. Były zbyt pospolite dla aspirującej polskiej publiczności, która żyła amerykańskim marzeniem o kapitalizmie i szybkiej drodze od pucybuta do milionera. Bloki z ich pospolitą architekturą i mieszkańcami wywodzącymi się z klas robotniczych i niższej klasy średniej nie pasowały do takich opowieści.
Dopiero koniec lat 90. przyniósł przemianę, a rodzimi filmowcy spojrzeli na blok jako przestrzeń prywatnych, intymnych dramatów.
Jednym z przełomowych tytułów okazał się głośny dokument Marcina Koszałki. W "Takiego pięknego syna urodziłam" reżyser zabierał widzów do swojego rodzinnego mieszkania w Krakowie, by uczynić ich współuczestnikami okrutnej rodzinnej terapii. Koszałka filmował własnych rodziców i samego siebie, bez znieczulenia pokazując łączącą ich toksyczną relację. W polskim kinie – pielęgnującym mit ciepłego rodzinnego gniazda – zawrzało. Koszałka przekraczał granice i naruszał świętości. Przy okazji stworzył dokument tyleż kontrowersyjny, co ważny, bo łamiący społeczne tabu.
O piekle domowego współistnienia opowiadał także inny z mistrzów rodzimego kina, czyli Marek Koterski. To on przetarł szlak dla Koszałki i innych filmowych terapeutów. W "Domu wariatów" z 1985 roku opowiadał o Adasiu Miauczyńskim, który wracał do rodzinnego domu, by zostać poddanym rytualnemu upupieniu ze strony rodziców, głównie nadopiekuńczej matki.
U Koterskiego wyprowadzka z rodzinnego domu nie pomagała. Choć Adaś Miauczyński w kolejnych filmach przenosił się do własnego mieszkania, ono także okazywało się pułapką. To w ciasnej przestrzeni bloku bohater "Nic śmiesznego" przeżywał kolejne życiowe upokorzenia, Adaś z "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" mierzył się z samotnością i poczuciem winy, a w "Dniu świra" musiał stawić czoło robotnikom hałasującym "od bladego świtu", sąsiadowi-dziwakowi, wrednej kioskarce i kobiecie wyprowadzającej psa na trawniku Adasia. U Koterskiego blok okazywał się bowiem pułapką dla uciśnionego bohatera – egotycznego, skupionego na swoim nieszczęściu mizantropa, dla którego "piekło to inni". Po latach do bloku jako przestrzeni prywatnych dramatów zapraszał widzów choćby Tomasz Wasilewski, w "Zjednoczonych stanach miłości" opowiadający o złożonych relacjach między bohaterkami, a także Jan P. Matuszyński, który w "Ostatniej rodzinie" ciasnotę blokowego mieszkania czynił jednym z bohaterów swego filmu.