Ukończyła reżyserię na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach oraz psychologię we Wrocławiu. Już jako studentka katowickiej szkoły filmowej dała się poznać jako jedna z najbardziej utalentowanych artystek młodego polskiego kina, odważnie poszukująca swojego języka, a zarazem dysponująca znakomitym reżyserskim warsztatem.
Święto zmarłych
Jego dowodem była m.in. studencka etiuda, "Święto zmarłych", historia nastoletniej Leny, która w dniu swych urodzin (przypadających na dzień tytułowego święta) postanawia wyjaśnić pewną rodzinną tajemnicę. Siedemnastominutowa opowieść uwodziła profesjonalną realizacją i aktorską precyzją, a występująca w roli Leny młoda Jaśmina Polak była objawieniem tej krótkiej produkcji. Produkcji, która wcale nie wyglądała na film studentki rozpoczynającej swoją przygodę z kinem. Terpińska zapraszała widzów do świata zbudowanego z uważnych obserwacji, a jej bohaterowie przypominali ludzi z krwi i kości, a nie figurki reprezentujące określone sposoby myślenia i społeczne funkcje.
W rozmowie z Aleksandrą Różdżyńską z PISF reżyserka mówiła:
To przede wszystkim historia o poszukiwaniu rodziny i o tym, że rodzina to niekoniecznie mama i tata. Nie zawsze mamy wpływ na to jak ułoży się nasze życie, dlatego ważne jest, żeby mieć oczy i serce szeroko otwarte na to co przynosi nam los, zamiast denerwować się że świat nie spełnia naszych oczekiwań. I w tym sensie główna bohaterka rzeczywiście musi dojrzeć i przewartościować swój świat – choć na pewno nie będzie to dla niej proste".
Za swój studencki film Terpińska otrzymała nagrody na festiwalach w Cottbus, Krakowie i Los Angeles, a "Święto zmarłych" było obietnicą, że oto na horyzoncie polskiego kina pojawia się nowy, wielki talent.
"Ameryka" i "Czeski łabędź"
Kolejnymi filmami potwierdzała, że opinie o jej talencie nie były przesadzone. Choćby dokumentalnym "Czeskim łabędziem", w którym opowiadała historię 12 emerytek marzących o wystawieniu baletowego "Jeziora łabędziego". Utrzymana w hrabalowskim tonie, ciepła opowieść u Terpińskiej stawała się historią o marzeniach i determinacji, o dążeniu do celu i pasji, która napędza do działania.
Ale żywiołem Terpińskiej nie był dokument, lecz fabuła. Dowodziła tego swoją kolejną studencką etiudą – "Ameryką". Trzydziestominutowy film był opowieścią o dwóch nastolatkach marzących o tym, by wyrwać się z prowincjonalnej wioski leżącej gdzieś w północno-wschodniej Polsce. Terpińska bezbłędnie oddawała na ekranie energię ich naiwnego buntu i młodzieńczego głodu życia. Czerpała z tradycji amerykańskiego kina niezależnego, wykorzystując jego motywy i filmowe figury, ale jej film nie tracił nic ze swojej psychologicznej prawdziwości. Historia podróży autostopem i zapoczątkowanych w ten sposób dramatycznych wydarzeń, w jej rękach zmieniała się w opowieść o końcu pewnego świata i marzeniach, które zderzają się z brutalnością świata.
"Najpiękniejsze fajerwerki ever"
Przełomowym filmem w karierze Terpińskiej okazał się jej kolejny obraz. Inspirowane "Przypadkiem" Kieślowskiego "Najpiękniejsze fajerwerki ever" to dystopijna opowieść o wojnie domowej toczącej się w nieokreślonym mieście Europy. Terpińska pokazywała ją z perspektywy młodych bohaterów nie zgadzających się na świat uproszczonych politycznych podziałów, "plemiennych" bitew i triumfującej ideologii. Scenariusz zaczęła pisać w 2015 roku, a w rozmowie z Kubą Armatą z "Nowych Horyzontów" wspominała:
Zainspirowały mnie wydarzenia na Ukrainie, bo nagle uświadomiłam sobie, że konflikt może dotyczyć nas bardziej, niż się tego spodziewaliśmy. Przez to, że żyjemy w grajdołku, gdzie jest miło i przyjemnie, tracimy czujność na to, co dzieje się dookoła nas. Utrata obywatelskiego obowiązku kontrolowania władzy właśnie zaczyna wychodzić nam bokiem".