Trudno streścić fabułę "Kilometra..." w kilku zdaniach – to kalejdoskop przedziwnych zdarzeń i zbiegów okoliczności, które jednak jakimś cudem układają się w logiczną całość. Wszystko zaczyna się, gdy przypadkiem przecinają się drogi pani Kasi, pracownicy sklepu papierniczego i seryjnego mordercy, Kazimierza Klotza – "wampira z Poznania". Ów mówi o sobie: "Dawniej pisaliśmy się Kloc przez »ce« , ale potem mój brat został reżyserem i zmienił pisownię na Klotz". To przytyk do Kazimierza Kutza, z którym Bareja od dawna miał na pieńku. To Kutz spopularyzował termin "bareizmy", ale w jego ustach słowo to miało inne znaczenie niż dziś – oznaczało szmiry tworzone dla niewybrednej widowni.
Oprócz nagromadzenia nonsensów i wątku kryminalnego Bareja zawarł tu elementy kina drogi: bohaterowie trafiają między innymi do Szczecina, Suwałk, Warszawy, Dukli i Rzymu. Jest wreszcie motyw podobny do tego, który później widzieliśmy w filmie "Good bye, Lenin!". Emerytowanego sekretarza partii z czasów stalinowskich, Franciszka Górala, rodzina utrzymuje w przekonaniu, że rzeczywistość nie różni się od tej z lat 50. W jego położonej na odludziu daczy rozbrzmiewają pieśni masowe, a radio informuje o sukcesach kolejnych pięciolatek, o walce z kułactwem, itd. Wszystko jest perfekcyjnie zainscenizowane. Bliscy nie robią jednak tego z dobroci serca, by aparatczyk nie doznał szoku zdawszy sobie sprawę, że tworzony przez niego system stoi na skraju upadku. Zależy im na tym, żeby cieszył się dobrym zdrowiem ze względu na rentę specjalną i inne przywileje, z których korzystają.
W archiwach Filmoteki Narodowej, oprócz scenariusza, zachowała się jego recenzja autorstwa redaktora naczelnego "Filmu", Czesława Dondziłły. Jak stwierdził w koncepcji Barei:
tkwi szansa […] narysowania totalnej komicznej paraboli Polski drugiej połowy lat osiemdziesiątych. I cóż z tego, że […] za dwadzieścia lat nasze wnuki nie będą rozumiały dowcipów na temat kolejek po toaletowy papier i będą zachodziły w głowę, jak taki kryzys był możliwy prawie czterdzieści lat po wojnie, tuż po dekadzie gospodarczego boomu.
W kwestii ideologicznej oceny filmu dodawał: "kraj nasz aktualnie znalazł się w takiej sytuacji mentalno-moralno-gospodarczo-politycznej, że żadna satyra już mu nie zaszkodzi, choć nie sądzę, aby mu pomogła".
"Tor przeszkód" (1975)