Zdzisław patrzy na świat chłodnym okiem, ogarnia go rozumem, a nie sercem. Nawet swoją rodzinę traktuje jak obiekt obserwacji – niczym behawiorysta analizuje zwyczaje, stara się je zrozumieć i nazwać. Cały czas fotografuje. Gdy kupi pierwszą kamerę, będzie nią nagrywał nawet rodzinne kłótnie. Na magnetofonie rejestruje rozmowy z domownikami.
Tomek jest przeciwieństwem emocjonalnie wycofanego ojca. "…miłość to wspaniałe uczucie, ale przy tym wszystkim to człowieka jednak wykańcza. Nie wiem czemu, ale ja zawsze daję z siebie zbyt wiele" – pisał w słynnym liście do Ewy Kikty. Nadwrażliwy chłopak wychowywany w cieniu znanego ojca żyje na pograniczu depresji i histerii, jednocześnie przerażony i zaciekawiony światem. Obsesyjnie myśli o śmieci. Przez wiele lat szantażuje rodziców groźbą samobójstwa, kilka razy próbuje targnąć się na swoje życie.
Polska miłość
"Genialny ojciec i genialny syn" – rzuca podczas pierwszej wizyty w domu Beksińskich młody Piotr Dmochowski (Andrzej Chyra). "- I duch święty" – dodaje żartobliwie pani Beksińska (Zofia Perczyńska).
Jej dowcip mówi wszystko o postaci Zofii. W interpretacji Aleksandry Koniecznej jest ona dobrym duchem rodzinnego domu i najważniejszym spoiwem trzymającym rodzinę razem. Ta romanistka jest mediatorem, kochająca żoną i nadopiekuńczą matką, opiekunką, sprzątaczką, kucharką i kierowcą zarazem.
Ostatnia Rodzina - teaser from Culture.pl on Vimeo.
Tylko na pozór rola Koniecznej niknie w natłoku idiosynkrazji i ekscentrycznych gestów Seweryna i Ogrodnika. Konieczna stoi w cieniu, ale wyraźnie zaznacza swoją obecność. Jej bohaterka jest jak ta "polska miłość" z piosenki Wojciecha Młynarskiego, godząca się zapłacić każdą cenę za szczęście bliskich. To ona parzy "Zdziskowi" neskę, bez której ten nie umie pracować, to ona pod nieobecność Tomka sprząta mu mieszkanie, a gdy syn przychodzi na obiad – obok gorących ziemniaków stawia mały wiatraczek, by jedzenie szybciej wystygło. Dzięki Koniecznej postać Zofii staje się wzruszająco krucha, zwyczajna i zarazem najbardziej niezwykła spośród całej trójki.
Aktorska ambiwalencja przesądza o wielkości filmu Matuszyńskiego – Andrzej Seweryn, który łatwo mógłby zrobić z Beksińskiego dziwaka-psychopatę, sprawia, że doskonale rozumiemy intencje i przekonania artysty. Także wtedy, gdy przekonuje lekarza, by nie ratował syna po próbie samobójczej i wtedy, gdy beznamiętnie przygląda się umarłej matce.
Na tle powściągliwego Seweryna, kreacja Dawida Ogrodnika wydaje się aż nadto ekspresyjna. Młody aktor po raz kolejny pokazuje, że potrafi zatracić się w roli. On nie gra Tomka Beksińskiego, ale się nim staje. Szarżuje i drażni, czasem zbliża się do granic karykatury, ale ich nie przekracza.
Śmierć na pięć
Film Matuszyńskiego ociera się o arcydzielność, ale arcydziełem nie jest. Głównie dlatego, że dramaturgia nie nadąża tu za psychologią. Matuszyński pokazuje swoich bohaterów jak pionki przestawiane na planszy życia przez mroczną siłę, jakiegoś Złego Demiurga rodem z pism Ciorana. Podczas gdy w klasycznym filmowym dramacie zadaniem bohatera jest podjęcie walki z przeciwnościami i odbycie drogi, która zmieni wszystko, postaci Matuszyńskiego są ofiarami fatum. Ani na chwilę nie przejmują władzy nad swoim życiem, nie mogą stanąć z nim twarzą w twarz. Mogą jedynie przyjmować ciosy. Śmierć jest nieuchronna – dlatego nie budzi emocji.