Przyszły mistrz ilustracji książkowej pochodził z wpływowej żydowskiej rodziny, której przedstawicieli można odnaleźć w sferach nauki, biznesu czy polityki – o ich propolskim nastawieniu świadczy choćby zmiana pisowni nazwiska na swojskie "Sz". Jan Marcin, syn Edwarda Szancera i Stanisławy z Pierackich, był najmłodszym dzieckiem w rodzinie. W swojej wspomnieniowej książce "Curriculum vitae" przedstawił ją tak: "ojciec – matematyk roztargniony, matka – piękna jak Anna Jagiellonka z portretu Matejki. Dwaj bracia i siostra. Ja byłem tym trzecim bratem, o którym mówiło się, że powinien zostać aptekarzem".
Na ubolewania rodziców, co z niego wyrośnie, skoro tak często wagaruje i słabo przykłada się do nauki, Jan Marcin miał jedną jedyną odpowiedź: "będę malarzem".
Ojciec obwieścił mu, że kiedy w rękach będzie miał zawód, może sobie malować, ile mu się spodoba. Tymczasem na czas wakacji wysłał go do dalekiego krewnego, aby go nieco zdyscyplinował, wprowadzając w tajniki farmacji.
Od pierwszego dnia zsyłki do apteki w Kańczudze koło Przeworska młody Szancer nabrał "nieprzepartego wstrętu" do farmakologicznych zapachów. Dawał za to upust fantazji: "Proszki mieszałem, dobierając je według kolorów. Opłatki gniotłem w palcach, kształtując z nich nieforemne kule". Wiele lat później zainspiruje to Jana Brzechwę do wykorzystania podobnego motywu na kartach swojego cyklu baśniowego z panem Kleksem, w rysunku postaci wzorowanym zresztą na Franciszku Fiszerze.
Niedługo później Szancer zaczął pobierać naukę rysunku od Leonarda Stroynowskiego, sublokatora rodziców, spłacającego im w ten sposób zaległy czynsz. Ubożejący malarz okazał się skutecznym pedagogiem, młodego kandydata na artystę nauczył zasad perspektywy i prawideł funkcjonowania ludzkiej anatomii. Pierwszą modelkę Jan Marcin znalazł w mamie.
Na Uniwersytecie Jagiellońskim zaczął studiować historię. Wkrótce jednak, wbrew oczekiwaniom rodziców, trafił do pracowni Józefa Mehoffera i Karola Frycza w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych (1920–1926). Równocześnie uczył się w szkole dramatycznej Mariana Jednowskiego i Zygmunta Nowakowskiego (1920–1921), jednak występy na scenie utrudniała mu trema, dlatego grywał jedynie epizody.
W tym samym czasie malował dekoracje w Teatrze Powszechnym przy ul. Rajskiej. Swoją pierwszą autorską wystawę wspominał następująco:
Wyznaczono mi w Pałacu Sztuki dwie maleńkie salki z bocznym światłem. Stłoczyłem najciaśniej, jak to było tylko możliwe, prace z okresu kilku lat. Różne formatem, techniką i rodzajem. Były rysunki węglem z okresu "gigantów", nadnaturalnej wielkości głowy Bolesława Śmiałego i Szalonego Orlanda, a obok nich szereg portretów bliższej i dalszej rodziny malowanych olejem. Były szkice z podróży i pejzaże, studia aktów i wreszcie ilustracje z bajek.
Sukces wystawy był umiarkowany. Kiedy rozżalony jej przyjęciem poskarżył się Xaweremu Dunikowskiemu, mistrz zawyrokował: "Bo ty będziesz ilustratorem". Proroctwa sprzecznego z własnymi oczekiwaniami młody artysta nie przyjął i "obraził się śmiertelnie".
Krakowską Szkołę Sztuk Pięknych ukończył z oceną bardzo dobrą.
Wybór ilustracji Szancera można obejrzeć tutaj...
W 1927 roku został wykonawcą zaprojektowanej przez Frycza dekoracji do "Nocy bachusowej" w warszawskim Teatrze Lucyny Messal i Kazimiery Niewiarowskiej, po czym sprawdził się jako scenograf Teatru Nietoperz. Wkrótce potem wrócił do Krakowa, żeby podjąć pracę początkowo retuszera, później rysownika w wydawnictwach "Ilustrowanego Kuriera Codziennego". Wieloletnia praca Jana Marcina w redakcji "IKC" zapewniała jemu i jego rodzinie względną stabilizację. Projektował grafiki, pisał felietony na styku tematów kulturalnych z obyczajowymi oraz reportaże z zagranicznych podróży.
Jednak po pewnym czasie zaczął zamieszczać w "Niedzielnym Dodatku Literacko-Artystycznym" felietony z rysunkami. Pisywał w nich o wszystkim, co go ciekawiło, o sztukach magicznych, o mostach w różnych częściach świata, o architekturze i teatrze, o przedmiotach niezwykłych i powszednich, a na przykład w okresie upałów narysował i opisał historię parasola i wachlarza. W efekcie awansował na reportera w wydawanym przez IKC-a ilustrowanym tygodniku "Światowid", zamieszczając w nim rozmowę z pisarzem Karolem Hubertem Rostworowskim. Ale kiedy jako redaktor nie dopilnował podpisów pod zdjęciami, został przeniesiony z powrotem na stanowisko retuszera. A wszystko za sprawą fatalnej pomyłki, bowiem podpis "Tokujący głuszec", zamiast na ostatniej stronie gazety pod zdjęciem głuszca na gałęzi, ukazał się na pierwszej stronie pod zdjęciem prezydenta Mościckiego patrzącego z uwielbieniem na swą świeżo poślubioną młodą małżonkę. Niedługo potem Jan Marcin w teatrze "Bagatela" zapomniał zaprojektować z kolei trumnę do "Królewny Śnieżki" i w efekcie z naprędce skleconej wypadła tytułowa biedaczka podczas premiery na deski sceniczne. Na próżno jeden z rycerzy usiłował zagłuszyć śmiech całej sali, wołając: "Cóż za cudowne przebudzenie, ona żyje!". Trzeba było spuścić kurtynę – wspominał Szancer – a aktorka grająca królewnę zawołała do niego ze łzami w oczach: "Powinien pan opatentować swój sposób wskrzeszania, tylko żeby przy tej okazji publiczność nie umarła ze śmiechu".
["Jan Marcin Szancer. Ambasador wyobraźni", praca zbiorowa, Poznań 2019]
Pogłębiał wiedzę we Włoszech i Francji. Poza pracą w "IKC" był współzałożycielem i redaktorem naczelnym wydawanego przed drugą wojną światową czasopisma kulturalno-artystycznego "Gazeta Artystów". Z powodów światopoglądowych po kilku latach wymówił pracę w koncernie "IKC" i ponownie wyjechał do Warszawy, gdzie jako grafik współpracował z licznymi czasopismami i oficynami wydawniczymi.