Najbardziej efektownym świadectwem międzynarodowej współpracy są jednak aktorskie gwiazdy, dla których udział w koprodukcjach jest nie tylko szansą na zwiększenie swojej popularności, ale też dowodem zawodowej pozycji. Także tej regionalnej.
A Europa Środkowo-Wschodnia dorobiła się wspólnego panteonu gwiazd, w którym także polscy artyści zajmują często ważne miejsce. Na prawdziwą regionalną gwiazdę wyrasta w ostatnich latach Michalina Olszańska, młoda aktorka, która w polskim kinie dała się poznać m.in. jako krwiożercza syrena z "Córek dancingu", w ostatnich latach była gwiazdą głośnych produkcji w Czechach i Rosji. Najpierw brawurowo wcieliła się w bohaterkę filmu "Ja, Olga Hepnarová" Petra Kazdy i Tomáša Weinreba, młodą dziewczynę skazaną na śmierć za zamach terrorystyczny w komunistycznej Czechosłowacji, a niedługo później stanęła na planie rosyjskiej skandalizującej "Matyldy" Aleksieja Uczitiela, gdzie zagrała tytułową bohaterkę – kochankę cara Mikołaja II.
Ale na Olszańskiej nie kończy się lista naszych eksportowych gwiazd. Wśród nich jest także Marcin Czarnik, znakomity aktor teatralny, który w polskim kinie przez lata nie mógł doczekać się propozycji na miarę swojego talentu. Gdy w 2014 roku węgierski reżyser, László Nemes realizował "Syna Szawła" i poszukiwał polskich aktorów do swojej produkcji, Czarnik wysłał swoje nagranie video, tym samym otwierając sobie drzwi do międzynarodowej kariery. Nemes zaprosił polskiego aktora na casting, a następnie obsadził w swoim oscarowym arcydziele. Na tym nie skończyła się jednak ich współpraca – kilka lat później węgierski reżyser zadzwonił do Czarnika z kolejną propozycją – dużą rolą w "Schyłku dnia". Czarnik do swojej roli nauczył się języka węgierskiego, ale nie mniej odkrywcze okazało się samo spotkanie z nowym sposobem pracy reżyserskiej i niezwykłą wrażliwością Nemesa. W rozmowie z "Voque" aktor mówi:
Uświadomiłem sobie, że wszystko, co chcę powiedzieć o mojej tajemniczej postaci, muszę wyrazić oczami. I to musiało być skromne i silne jednocześnie. To była wspaniała szkoła aktorskiej dyscypliny. Każdy ruch twarzy i każde mrugnięcie są znaczące. I tylko one, bo przecież reszty ciała nie widać. Dla mnie, aktora wychowanego od 19 lat głównie na teatrze, to było zupełnie nowe i niezwykłe doświadczenie.
Międzynarodowe wymiany aktorskie zwykle rodzą się z fascynacji aktorskim talentem konkretnego artysty i jego niezwykłą ekranową obecnością. Kiedy polski reżyser szuka aktora z Czech, Węgier czy Rosji, chętniej sięgnie po tego, którego wcześniej mógł zobaczyć na ekranie i ulec jego czarowi aniżeli po aktora z typowego castingu. Kiedy Łukasz Kośmicki stawał na planie swojego reżyserskiego debiutu, "Ukrytej gry", w roli rosyjskiego generała obsadził samego Aleksieja Serebriakowa, wybitnego aktora, znanego z "Lewiatana" Andrieja Zwiagincewa. Kiedy twórcy słowackiego "Czerwonego kapitana" szukali polskiego aktora, który pozwoli im dotrzeć do nadwiślańskiej publiczności, postawili na Macieja Stuhra, zaś czescy autorzy "Malowanego ptaka" w jednej z ról obsadzili Lecha Dyblika, jednego z najbardziej charakterystycznych rodzimych aktorów.
Wspólny główny nurt
Artystyczne ambicje, choć ważne, nie są jedyną motywacją do tworzenia międzynarodowej obsady. Liczą się także pieniądze. Zatrudnienie zagranicznej gwiazdy daje bowiem szansę na poszerzenie grona potencjalnej publiczności i zwiększenie dochodów ze sprzedaży biletów. Na środkowoeuropejskim rynku nie brak i tego typu projektów, czego dowodem jest romantyczna komedia "Wszystko albo nic" Marty Ferencovej zrealizowana w czesko-polskiej koprodukcji. Oto film skrojony z myślą o regionalnym sukcesie komercyjnym. Nie dość, że w jednej z głównych ról kobiecych wystąpiła Tatiana Pauhofová, gwiazda czeskiego kia, która po "Gorejącym krzewie" Agnieszki Holland także nad Wisłą zyskała grono fanów, to jeszcze jej ekranowymi partnerami zostali dwaj starannie wyselekcjonowani polscy aktorzy – Michał Żebrowski i Paweł Deląg. Nie tylko dlatego, że obaj predysponowani są do ról amantów, ale także z powodu ich międzynarodowej rozpoznawalności. Producenci "Wszystko albo nic" potrzebowali bowiem aktorów, którzy otworzą im kolejne rynki, a Żebrowski i Deląg pozwalali wejść nie tylko do Polski, ale także na rosyjski rynek filmowy, gdzie obaj aktorzy są rozpoznawalnymi postaciami.
Współpraca pomiędzy środkowoeuropejskimi kinematografiami to dziś nie tylko art house’owe projekty tworzone z myślą o festiwalowym obiegu i prestiżowych nagrodach, ale także wspólny finansowo-artystyczny ekosystem, w którym jest miejsce zarówno na filmowy eksperyment jak i kino gatunków (dość wspomnieć, że najpopularniejszą polskie serie filmowe – "Listy do M." i "Planetę singli" stworzył Słoweniec, Mitja Okorn). To wspólne inwestycje, ale także wymiana myśli, inspiracji i talentów. Rosnąca popularność lokalnych koprodukcji, a także międzynarodowe kariery Agnieszki Holland i Sergieja Łoźnicy pokazują, że Europa Środkowo-Wschodnia wciąż potrafi kreować własne gwiazdy mówiące w osobnym, ponadnarodowym dialekcie.