Do 1960 roku Jarosław Abramow-Newerly był autorem krótkich satyrycznych form teatralnych. Pracując w radiu zaczął pisać słuchowiska, łącząc realistyczne spojrzenie z groteskowym dramatyzmem. Wcześniej na radiowej antenie prawie nie było pisanych specjalnie dla tego medium słuchowisk – królowały adaptacje.
Tom "Piórem i pazurem" można potraktować jako zwieńczenie swoistej wspomnieniowej trylogii pisarza. Jarosław Abramow-Newerly opisał w niej kolejno:
- dziecięce zabawy na żoliborskich podwórkach, brutalnie przerwane przez nieuchronne konsekwencje niemieckiej okupacji ("Lwy mojego podwórka");
- próby godnego odnalezienia się autora, jego rodziny i najbliższego otoczenia w mało chwalebnym czasie komunistycznej rzeczywistości ("Lwy wyzwolone");
- swój współudział w tworzeniu opiniotwórczej sceny warszawskiej przez pierwsze pokolenie wstępujące w dorosłe życie w PRL-u ("Lwy STS-u").
Bodźcem do napisania "Piórem i pazurem" stała się dla autora inicjatywa powołania do życia (przy Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu) Archiwum Włodzimierza Odojewskiego. Jego założyciele zwrócili się do pisarza z prośbą o napisanie wspomnień o autorze powieści "Zasypie wszystko, zawieje". Podczas tej pracy Jarosław Abramow-Newerly powziął zamiar upamiętnienia nie tylko jego, ale całej generacji pionierów słuchowisk radiowych.
Od początku pracy w radiu, czyli od 1960 roku, Abramow-Newerly dzielił pokój z Włodzimierzem Odojewskim. Wspomina też innych przyjaciół pisarzy związanych z radiem, jak Andrzej Jarecki, Janusz Krasiński, Jerzy Krzysztoń, Marek Nowakowski, Kazimierz Orłoś, Jerzy S. Sito, Władysław Lech Terlecki, Janusz Wasylkowski. Także Henryk Bardijewski, który wprawdzie pracował wtedy w radiowym teatrze satyry i humoru, ale regularnie dostarczał im swoje przewrotne słuchowiska.
W powstaniu redakcji słuchowisk niebagatelny udział miał ówczesny przewodniczący Komitetu ds. Radia i Telewizji Włodzimierz Sokorski. Postanowił odmłodzić kadry radiowe i zaproponował redakcyjne stanowiska młodym literatom. Wszyscy oni przyczynili się do powstania fenomenu nazwanego z czasem Teatrem Polskiego Radia.
Prężnie działająca redakcja zaczęła organizować konkursy radiowe, zapraszając do nich młodych prozaików. Nie bez znaczenia było wypłacane im wysokie wadium, które pozostawało w ich kieszeniach pod warunkiem, że stworzą słuchowisko. Plon tych konkursów był na tyle ciekawy, że wkrótce z tego ruchu zrodziła się polska szkoła słuchowiska radiowego.
"Piórem i pazurem" jest również rodzajem kroniki o tym, jak pisarze musieli sobie radzić w czasach wszechwładnej cenzury i upolitycznienia każdego skrawka życia obywateli PRL-u. Pisarz prowadzi to dwutorowo: z jednej strony przedstawia prywatny plan swojego życia, z drugiej – wypadki polityczne, jakie temu towarzyszyły. Podkreśla, jak ważny był w tej mierze udział ludzi pióra, którzy często przecierają nowe szlaki nie tylko w warstwie kulturalnej, ale też światopoglądowej czy społecznej.
Początki bywały obiecujące, choć nie obeszło bez wpadek. Zdaniem Abramowa-Newerlego teksty Włodzimierza Odojewskiego były na tyle finezyjne, że wymagały świetnego aktorstwa. W Teatrze Polskiego Radia zrealizowano mu np. tekst "Patrzymy na siebie". Niestety, po przesłuchaniu nagrania nastroje były minorowe: "– Nudy na pudy – stwierdził zgnębiony Włodek. Zamordowali mi tekst".
Przysłuchiwał się temu Jurek Markuszewski, już wtedy dyrektor Teatru Polskiego Radia, i rzucił: – W takim razie, panowie, nagramy to jeszcze raz. W nowej obsadzie, proponuję.
Zgodziliśmy się z radością. Jurek sam reżyserował, a do studia zaprosił Alinę Janowską i Edwarda Dziewońskiego. I oni teraz naprawdę patrzyli na siebie, i naprawdę prowadzili małżeńską rozmowę. Nagle tekst zaczął błyszczeć, dialog zaiskrzył się humorem, ani cienia nudy i żałowaliśmy, że wszystko tak szybko się skończyło. Trudno było uwierzyć, że to ten sam tekst. To była dla nas poważna lekcja radia.
Różnie dziś ocenia się postawę Włodzimierza Odojewskiego, odkąd (za sprawą książki "Kryptonim «Liryka». Bezpieka wobec literatów" Joanny Siedleckiej) wyszedł na jaw fakt jego ok. 3,5-letniej współpracy ze służbą bezpieczeństwa PRL. W swojej książce Jarosław Abramow-Newerly ostro polemizuje z radykalnymi osądami współczesnych katonów: "Osobiście nie wierzę, że Włodek swoimi informacjami kogokolwiek skrzywdził. Po prostu wdał się w niepotrzebne rozmowy, z których nie umiał się wyplątać. A cóż to za agent, który głośno informuje, że jest nękany przez służbę bezpieczeństwa. A Włodek o tym mówił nie tylko mnie, ale też innym przyjaciołom".
Ojciec Jarosława Igor Newerly, czyli "autor autora", jak przy wielu okazjach zwykł się przedstawiać, a szczególnie w obecności syna, po lekturze sporych fragmentów tekstu "Zasypie wszystko, zawieje" Odojewskiego, "z uznaniem powiedział: – No, no panie Włodku! Powieść jest znakomita, czytałem do północy. Ale poruszył pan w niej temat tabu. Katyń. I wspomniał pan, że zrobili to Sowieci. Będzie pan miał z tym duże kłopoty… – Wiem, pani Igorze – odparł Włodek. – I poważnie z tym się liczę".
Syn Jarosław przyznał się, że zawsze był pod wielkim wpływem ojca, wręcz przygnieciony jego sławą. Jednocześnie czuł, że musi walczyć o własną osobowość. Żeby się odróżnić od autora "Wzgórza błękitnego snu", początkowo posługiwał tylko personaliami: Jarosław Abramow. W 1975 roku uznał, że być może dostatecznie się już zaznaczył na literackim rynku. Zapytał więc ojca, czy mógłby podawać także jego nazwisko. Pan Igor westchnął: "Nareszcie! Bo już synu myślałem, że się mnie wstydzisz".
"Piórem i pazurem" skrzy się od wspaniałych anegdot, którymi środowisko literatów dawało krnąbrny odpór siermiężnej rzeczywistości Polski Ludowej. W 1975 roku Antoni Słonimski wpadł na pomysł, żebym ustanowić Nagrodę Literacką Niezależnych. Kilkunastu pisarzy wysupłało po 500 złotych, żeby raz do roku wykazać swoją solidarność z którymś z prześladowanych pisarzy. Wręczenie jej Kazimierzowi Orłosiowi odbyło się w mieszkaniu Jarosława Newerlego, dokąd trzeba było wdrapać się na czwarte piętro: "– Kiedy w roku 1928 budowano ten dom, zaplanowano windę, ale do dziś jej nie ma – usprawiedliwiałem się. – To ja poczekam – natychmiast odparł Słonimski".
Poczekać musiał też autor "Piórem i pazurem". Snute od lat plany wystawienia dramatu "Skok przez siebie" wzięły w łeb i to nawet w czasach poluźnionego gorsetu cenzury w czasach "karnawału Solidarności". Do wystawienia sztuki przymierzał się Kazimierz Dejmek, ówczesny dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, lecz jego plany znienacka pokrzyżował stan wojenny:
– Tak więc zaczęło rządzić wojsko, drogi panie. […] No, ale cóż! Musimy dalej robić swoje i zająć się generaliami. Brudny sracz – Wschód! Czysty sracz – Zachód! I o ten czysty sracz musimy teraz zadbać.
Pouczające były także wyjazdy zagraniczne, nie tylko na Zachód. Podczas jednego z nich grono literatów z Polski znalazło się w Irkucku. A tam zorganizowano "spotkanie z miejscowymi nauczycielkami i bibliotekarkami. Pokazywano nam książki autorów polskich przełożone na rosyjski. Niestety książek moich przyjaciół: Włodzimierza Odojewskiego, Janusza Krasińskiego, Marka Nowakowskiego, Jerzego Krzysztonia czy Leszka Terleckiego, tam nie znalazłem. Natomiast był «Wrzesień» Jerzego Putramenta".
W kraju reżyser Marek Nowicki, przyjaciel pisarza z żoliborskich lat dziecięcych, kręcił film "Miłość z listy przebojów". Zamierzał zaprosić Tadeusza Łomnickiego do wykonania w nim słynnego przeboju Studenckiego Teatru Satyryków "Okularnicy" ze słowami Agnieszki Osieckiej. Wydelegował w tejże sprawie autora muzyki Jarosława Abramowa-Newerlego, gdyż sam nie miał śmiałości zaproponowania wielkiemu aktorowi równie skromnego epizodu.
– Dlaczego, proszę pana? Chętnie zaśpiewam "Okularników" – odparł.
– To wspaniale! – ucieszyłem się.
– A wie pan dlaczego?
– Nie.
– Holoubek się wścieknie! – zaśmiał się i w ten sposób doszło do tego unikalnego nagrania.
Z bardziej emocjonujących historii, jakie przydarzyły się panu Jarosławowi, nie można pominąć ubeckiego kotła, w jaki wpadł w mieszkaniu Marka Nowakowskiego. Autor lwiej trylogii przyszedł doń z pakietem książek przygotowanych dla chorego właściciela mieszkania. Odwiedzający został zrewidowany, nie miał jednak przy sobie zakazanych wydawnictw. Uniknął więc losu kolejnego gościa, Marka Edelmana, którego po jego słowach: "Zbyt wiele przeżyłem, żeby was się bać", esbecy wyprowadzili na dwadzieścia cztery godziny do… izby wytrzeźwień.
U państwa Nowakowskich zakwestionowano wiele zagranicznych czy bezdebitowych wydawnictw i chory gospodarz znalazł się w więziennej celi. "Chciano go sądzić za szpiegostwo, ale na jego aresztowaniu mogło też zaważyć to, że w jednym z opowiadań w usta taksówkarza odważnie wsadził kwestię «Ten Jaruzelski to jednak zdrajca, nie myśli pan?»". Autor tych słów mógł odpowiadać z wolnej stopy, konieczne było jednak poręczenie od instytucji lub liczącej się osoby prywatnej. Na wysokości zadania stanęło Stowarzyszenie Filmowców Polskich (z prezesem Januszem Majewskim i wiceprezesem Markiem Nowickim), które wydało stosowny dokument. W nowym Związku Literatów Polskich, czyli tzw. Zlepie, prozaik Jerzy Jesionowski odrzucił pomysł jakiejkolwiek interwencji w sprawie dawnego kolegi, a obecnie aresztanta.
Igor Newerly, który podjął się interwencji przez obliczem samego generała, zreferował spotkanie z nim w gmachu KC: "Oświadczyłem mu, że uwięzienie pisarza to fundowanie mu stypendium twórczego. Wiadomo, że kiedyś to opisze. I że z pisarzem jeszcze żaden rząd nie wygrał. Jaruzelski kiwał głową i wydawał się to rozumieć". Po trzech miesiącach pobytu w areszcie śledczym Marek Nowakowski wyszedł z więzienia.
Dobrze wiadomo, że pisarz kiedyś wszystko opisze. I znakomicie, jeśli robi to mistrz miary Jarosława Abramowa-Newerlego. Spogląda na nas z zadumą z okładki książki, podpierając się dodatkową ręką, rozpięty między dwoma światami swojego życia: Żoliborzem i Toronto.