Bardijewski uważany jest za mistrza miniaturowych opowiadań i słuchowisk radiowych, emitowanych również w rozgłośniach zagranicznych. Słuchowiska jego pióra były też przedstawiane na międzynarodowych festiwalach sztuki radiowej: "Guwernantki" w reżyserii Wojciecha Markiewicza w konkursie Prix Italia '93, a "Dworzanie" w reżyserii Andrzeja Zakrzewskiego na Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej "Dwa Teatry" w Sopocie (2001).
Poza radiem jego utwory grane są na scenach teatrów zawodowych i niezależnych, pojawiają się na małym ekranie jako widowiska Teatru Telewizji. Jest także autorem tekstów do teatralnego serialu telewizyjnego "Sceny domowe" z Barbarą Krafftówną i Wiesławem Michnikowskim. W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" (z 2 października 2007 roku) pisarz tłumaczył swoje zamiłowanie do literackich miniatur:
W dzisiejszym zabieganym świecie krótka forma lepiej się sprawdza. Pisanie dla radia to tworzenie obszaru wyobraźni słowem, które nie dopowiada, lecz sugeruje, inspiruje i pobudza. Doświadczenie wyniesione z dramaturgii radiowej starałem się wykorzystać w pełnospektaklowych sztukach dla teatru. Niektóre z moich komedii trafiają również na sceny studenckie i offowe, co mnie bardzo cieszy.
Polskie teatry poszukujące dramaturgii odzwierciedlającej ducha naszych czasów zbyt rzadko sięgają po przekorne teksty Henryka Bardijewskiego. Przyczyna leży w ich niedużym rozmiarze, przez co nie wytrzymują konkurencji z pełnospektaklowymi utworami Tadeusza Różewicza, Sławomira Mrożka czy Janusza Głowackiego. Czyni je to z kolei niezastąpionymi dla zespołów nieprofesjonalnych, zwłaszcza młodzieżowych.
Sztuki tego autora to świetnie skomponowane współczesne "powiastki filozoficzne", w których nie brak gorzkiej refleksji nad przywarami ludzkiej natury, czyniącej nasz świat tak trudnym do zniesienia. Pisarz miał wspaniałe, groteskowe poczucie humoru, co pozwala mu przyglądać się naszej rzeczywistości z właściwego, satyrycznego dystansu. Jego inteligenccy bohaterowie bronią się ironicznym stosunkiem do trudnych do zaakceptowania, choć coraz powszechniejszych zjawisk, praktyk, obyczajów, zachowań.
W naszych czasach prawda ma naturę posępną. To raczej kłamstwa bywają wesołe
I riposta partnera:
Widzę, że pan lubi tak mówić, żeby słowa miały znaczenie. Nie każdy może sobie na to pozwolić. Większość mówi, żeby mówić, a nie żeby coś powiedzieć. Dobrze mówię?
Kunsztownie zakomponowane dialogi słuchowisk i dramatów toczą się gładko i z wdziękiem: "mój dowcip potęguje się w łożu, a ukontentowanie intelektem dobrze jest utrwalić ukontentowaniem ciała" ("Przyzwolenie"). Albo: "Rodzaj męski, jestem o to spokojny, przetrwa nie tylko w gramatyce" ("Tercet").
Henryk Bardijewski, to nie tylko dramaturg, ale i równie sprawny prozaik. Jego utwory jak zwykle plasują się między realnością a groteską, a perfekcja ich narracji nieomal onieśmiela. Doskonałej formie, gdzie każde słowo wydaje się być niezbędne i na swoim miejscu, towarzyszą zadziwiające treści o z lekka absurdalnym posmaku.
Autora cechuje łagodnie zdystansowane, prześmiewcze spojrzenie na rzeczywistość. Z udziałem wszystkowiedzącego narratora, alter ego autora, który musiał dojść do najwyższego stopnia wtajemniczenia, skoro niczemu się nie dziwi. Po stoicku przygląda się postępkom bliźnich – z dyskretną ironią, jakkolwiek bez jadu i zacietrzewienia, nie oszczędzając też samego siebie:
Miałem prawdę mówiąc niewiele męskich walorów, a to, co zostało, było w znacznej mierze przeterminowane, niemniej nie czułem się jeszcze całkiem stracony dla kobiet.
Przewrotne spostrzeżenia autora uderzają trafnością: "zamknęły się w łazience w sobie tylko wiadomym celu, a może i bez celu, bo wyszły stamtąd brzydsze niż weszły" ("Opiekunka"). Albo: "pojawił się na bazarze z płótnem w złoconej ramie. Rzecz tę nazwał obrazem, i to mogło się podobać, bo dowodziło wrażliwości na sztukę malarską, nawet wtedy, kiedy jej nie było" ("Biust Sokratesa").
Humor przenikający każdą z opowieści nieoczekiwanie znajduje puenty w filozoficznych refleksjach: "Związek między posiadaniem autorytetu a posiadaniem dzieci nie był jasny [...]; każdy miał odmienne zdanie, blondyn na przykład twierdził, że albo się ma autorytet, albo dzieci, wysoki uważał autorytet za przeżytek, a siwy i najstarszy orzekł, że autorytetów jest tyle, ilu ludzi" ("Odezwa do młodości"). Jeden z bohaterów, który długo nie zwracał pożyczonej książki, deklarował:
Mnie zdarza się czytać jedno zdanie Flauberta czy Prousta godzinę i dłużej. Czytam tak długo, dopóki w tekście zabawnym nie doszukam się czegoś smutnego, a w tekście smutnym czegoś śmiesznego, dopóki w komedii nie dostrzegę dramatu, a w tragedii komizmu. Bo tak naprawdę treść nosimy w sobie. To od nas zależy, czym wypełnimy napisane przez autora słowa. [...] nie ma tak wielkiej różnicy między autorem i czytelnikiem, jak się powszechnie sądzi.
I tak też trzeba smakować kunszt pióra Henryka Bardijewskiego. Jedna z jego humoresek, zatytułowana "Moja scena balkonowa", zaczyna się w taki oto brawurowo-pragmatyczny sposób:
Nie była to piękność skończona, lecz tym większe miała widoki na przyszłość. Zbrzydnąć nie zbrzydnie – pomyślałem – a w promieniach miłości może dojdzie i wypięknieje. Z niektórymi tak bywa.
Rozumowanie przednie, skreślone z prawdziwie jaśniepańską nonszalancją, w stylu sformułowań spotykanych u Witolda Gombrowicza. Tym bardziej przewrotny wydaje się początek następnego akapitu: "Kochałem ją podniośle i romantycznie, miłością z gatunku zeszłowiecznych, dziś już niespotykanych" etc., etc.