W ciągu kilkunastu lat swojego istnienia regionalne fundusze stały się dopełnieniem, ale i równowagą dla PISF-u. Dla zarządzających funduszami okazują się być także narzędziem stymulującym miejscowe elity artystyczne i budującym ich więź z regionem.
Regionalne fundusze lubią bowiem wspierać twórców związanych z danym miastem czy regionem. Dolnośląskie filmy Waldemara Krzystka to tylko część tego obrazka. Szczególnym lokalnym patriotyzmem wykazuje się także Małopolski Fundusz Filmowy – na przestrzeni lat dofinansowywał obrazy znanych krakusów: Marcina Krzyształowicza (w tym wybitną "Obławę"), Marcina Koszałki, Małgorzaty Szumowskiej czy młodego Grzegorza Zaricznego, a także pochodzącego z Tarnowa Marcina Wrony. Także Lubelski Fundusz Filmowy ma swojego twórcę – jest nim Jacek Lusiński, autor takich filmów jak "Carte Blanche" czy "Śubuk".
Dla miejskich i wojewódzkich władz, które powołują regionalne fundusze, te ostatnie są także narzędziem stymulowania miejscowej gospodarki. Wraz z przyjęciem dotacji, producenci filmu deklarują bowiem wydanie odpowiedniej kwoty na usługi wykonywane przez miejscowych przedsiębiorców. Umowy koprodukcyjne precyzyjnie określają, jaką sumę należy wydać w regionie. W zależności od funduszu kwoty te wahają się od 50 (np. Fundusz Dolnośląski) do 150 procent (Mazowiecki Fundusz Filmowy) otrzymanej dotacji.
Dofinansowując produkcję filmów, fundusze pompują więc pieniądze w lokalne biznesy, dzięki czemu także poza wielkimi metropoliami możliwe jest istnienie filmowego rynku: wypożyczalni sprzętu filmowego, firm postprodukcyjnych lub podwykonawców odpowiadających za produkcję filmową.
Grosz do grosza
Polskie regionalne fundusze filmowe nie są instytucjami bogatymi. Finansowane przez województwa i miasta (zazwyczaj w partnerstwie) przeznaczają na produkcję filmową od kilkuset tysięcy do około miliona złotych rocznie. Wydawać by się mogło, że to niewiele. Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że średni koszt produkcji polskiego filmu rośnie z roku na rok, a we wnioskach składanych do PISF dominują filmy o budżetach od 4 do 6 milionów złotych. Kilkusettysięczna dotacja, którą otrzymać można w regionie, na pozór wydać się może mało znacząca. A jednak polscy producenci nieprzypadkowo walczą o nie z wielką determinacją.
Bo choć deklarowane budżety polskich filmów rosną, ich składowymi coraz częściej są "wkłady" produkcyjne wnoszone aportem przez firmy postprodukcyjne, wypożyczalnie sprzętu filmowego, a także dystrybutorów, którzy wnoszą do filmowego budżetu swoje usługi lub deklarowane wydatki promocyjne, a nie żywą gotówkę. W tym kontekście kilkaset tysięcy złotych otrzymywane od regionalnego funduszu pozwala związać koniec z końcem filmowego budżetu. Bez wojewódzkich i miejskich funduszy filmowych polskie kino byłoby dziś uboższe – nie tylko o pieniądze, ale przede wszystkim o lokalne historie, miejscowych bohaterów i dzieła twórców przywiązanych do swoich małych ojczyzn. I choć wciąż daleko nam do niemieckich czy francuskich wzorców, rozwój regionalnych instytucji filmowych już dziś okazuje się gwarancją różnorodności i wielobarwności nadwiślańskiego kina.