Janina Duszejko ma ponad pięćdziesiąt lat, sporo wolnego czasu i dobre serce, a w nim miejsce dla ludzi i – przede wszystkim – dla zwierząt. Duszejko kocha je bezgranicznie, traktuje jak członków rodziny i opłakuje ich śmierć tak, jak inni ludzie opłakują odejście najbliższych. Nic więc dziwnego, że to właśnie starsza pani wchodzi w drogę myśliwskiej szajce rządzącej jej miasteczkiem. Kiedy w spokojnej okolicy znalezione zostanie ciało martwego myśliwego, ekscentryczna ekolożka spróbuje pomóc policji w wyjaśnieniu okoliczności jego śmierci.
W "Pokocie” Agnieszka Holland przedstawia manichejski świat, w którym dobro i zło nieustannie ścierają się ze sobą, nie zostawiając miejsca dla szarości i ambiwalencji. Bezwzględny ksiądz (Marcin Bosak), obleśny biznesman-pijaczyna (Andrzej Grabowski), wulgarny hodowca futerkowych zwierząt (Borys Szyc) są tu przedstawicielami ciemności. Po drugiej stronie stoi anielska świta – nauczycielka (Agnieszka Mandat) miłująca zwierzęta, krucha dziewczyna z prowincji (Patrycja Volny), informatyk z duszą poety (Jakub Gierszał), czeski naukowiec z hipisowską przeszłością (Miroslav Krobot) i samotny pan, który nie może wyzwolić się ze swych traum (Wiktor Zborowski).
Środka nie ma. Pierwsi są agresywni, drudzy – sympatyczni. Jedni zabijają zwierzęta, drudzy zaś robią wszystko, by ocalić czworonożnych przyjaciół. Kiedy mówią myśliwi, na ekranie widzimy głównie ich usta i zęby. Gdy przemawiają przedstawiciele jasnej strony mocy – patrzymy w ich oczy. Wszak to one są "zwierciadłem duszy”, której myśliwi – wiadomo- nie posiadają. Sposób, w jaki Holland opowiada o jednych i drugich, sprawia, "Pokot” przypomina jeden z tych familijnych obrazków z lat 80-tych, w których dzielne dzieciaki podczas wakacji stawiały czoło złym kłusownikom.
Infantylna, nieco karykaturalna wizja świata to nie jedyny problem filmu Agnieszki Holland. Ważniejszym okazuje się dramaturgiczna jednostajność. W "Pokocie” brakuje bowiem napięcia, które ginie w natłoku deklaratywnych dialogów i ekologicznych frazesów wygłaszanych przez bohaterkę.
I właśnie główna bohaterka jest (obok konstrukcji dramaturgicznej) największą słabością i zarazem siłą filmu Agnieszki Holland. Reżyserka czyni starzejącą się kobietę główną bohaterką. O starzejących się kobietach polskie kino nie opowiada, najczęściej wcale ich nie dostrzega. 50- i 60-latki pojawiają się na ekranie tylko wtedy, gdy mają zagrać żonę lub matkę głównego bohatera. Poza tym polskim filmowcom wydają się nieciekawe i zbędne.