Chyba żaden inny twórca w polskim kinie nie budował swojej filmowej ojczyzny równie świadomie i równie wytrwale jak Jan Jakub Kolski. Od zawsze interesowała go wiejska rzeczywistość przeszłości. Dość powiedzieć, że w studenckiej etiudzie "Umieranko" z 1984 roku opowiadał o śmierci widzianej z perspektywy wsi i jej rytuałów.
To właśnie Kolski w latach 90. stworzył najbardziej rozpoznawalną filmową krainę polskiego kina. Krytycy nazwali ją Jańciolandem, od "Jańcia Wodnika", znakomitej filmowej baśni o starcu cofającym czas, synku, któremu urósł ogon i naciągaczu Stygmie, który "rany pana naszego przywołuje mistycznie".
Kolskiego okrzyknięto twórcą polskiego realizmu magicznego. W istocie – jego kino miało w sobie czarowność i siłę przypowieści, stylistyczną odrębność i wyrazistą formę. Kolski rozgościł się w nim na długo. W kolejnych filmach: "Szabli od komendanta", "Cudownym miejscu", "Grającym z talerza" wracał do prowincjonalnej rzeczywistości, która go ukształtowała.
Reżyser, który swoje dzieciństwo spędził w dużej mierze w Popielawach, gdzie mieszkali jego dziadkowie, właśnie Popielawy uczynił centrum własnego, filmowego wszechświata. To w nich osadził swój bodaj najlepszy film – "Historię kina w Popielawach", na poły autobiograficzną opowieść o rodzinie "skazanej na kino", o wynalazcy, który przed braćmi Lumière opracowuje własną "kinomaszynę", o rodzinnej klątwie i małym chłopcu, który postanawia ją przełamać i dać się ponieść miłości do ruchomych obrazów.
Mityczny świat Kolskiego na wiele lat stał się jego filmową ojczyzną. Nawet gdy opuszczał Popielawy, zawsze pozostawał na uboczu, unikając wielkomiejskich scenerii. W "Daleko od okna" mówił o okupowanym małym miasteczku, a w "Jasminum" – o stojącym na uboczu klasztorze, który na ekranie zmieniał się w miniaturę świata jako takiego.
Po życiowej tragedii, która spadła na Kolskiego wiele lat później, reżyser wracał do stworzonej przez siebie krainy. W "Zabić bobra", nie do końca udanym, ale poruszającym i bolesnym obrazie, wracał do miejsca swojego dzieciństwa, by symbolicznie pożegnać się z przeszłością, sobą samym i stworzoną przez siebie mityczną krainą. Krainą, która przetrwała i która na zawsze zostanie częścią polskiego kina.