fragment programu "Kultura głupcze!", prod. NInA, TVP; całość na ninateka.pl
Wbrew temu, co sugeruje tytuł filmu, bohaterem "Miasta 44" jest nie tylko powstańcza Warszawa. Bohaterów jest tutaj więcej: są młodzi ludzie idący do walki, podzielone społeczeństwo stolicy, a wreszcie - miłość, która rozkwita, nie zważając na straszliwe okoliczności.
Miłość w kręgu śmierci
Opowiadając o wojnie, Komasa sięga po schemat miłosnego trójkąta. Nastoletni Stefan (bardzo dobry Józef Pawłowski) zakochuje się w "Biedronce" (Zofia Wichłacz), dziewczynie z dobrego, ziemiańskiego domu. On sam jest obiektem westchnień innej koleżanki - Kamy (Anna Próchniak), dziewczyny z sąsiedztwa. To właśnie dzięki dwóm pięknym dziewczynom Stefan trafi do podziemia, by złożyć przysięgę i stać się jednym z żołnierzy konspiracyjnej armii. W ich towarzystwie ruszy też do powstania, zostawiając w domu matkę i młodszego brata.
Rysując obraz miłości rozkwitającej na gruzach Warszawy, Komasa przez większość czasu pozostaje wierny "stylowi zerowemu". Sięga po gotowe schematy i ściśle trzyma się wojenno-melodramatycznej konwencji. Pozwala, by to bohaterowie prowadzili nas przez powstańczą historię. "Miasto 44" najbardziej przekonuje właśnie wtedy, gdy reżyser z pokorą rzemieślnika sięga po kino gatunków.
Układanka nieco się sypie, gdy autor "Miasta 44" pozwala sobie na stylistyczne zabawy. Ujęcie pocałunku wśród deszczu pocisków, scena kompulsywnego seksu ilustrowanego muzyką techno czy też żywcem wyjęta z kina grozy scena ataku histerii "Biedronki", zamiast poruszać - śmieszą, burząc jednolitą fakturę filmu. Na szczęście po każdej z tych scen Komasa wraca do gatunkowego kostiumu i daje wybrzmieć prawdzie opowiadanej historii.
"Miasto 44" – wojenny horror Jana Komasy
Ponad trzy tysiące statystów i 130 aktorów, 5 tysięcy ton gruzu udającego zburzoną Warszawę, setki kostiumów i miesiące spędzone przy postprodukcji obrazu i efektów specjalnych. Tak w wielkim skrócie wygląda skala przedsięwzięcia, jakiego podjął się Jan Komasa. Na ekranie doskonale widać rekordowy jak na polskie warunki budżet „Miasta 44” opiewający na kwotę około 8 milionów dolarów. Nie mieliśmy w polskim kinie tak dobrych efektów specjalnych, podobnego rozmachu i równie mocnych obrazów wojennej pożogi.
U Komasy wojna staje się namacalna. Świszczące kule, drżenie ziemi po ciężkim ostrzale, rozrywające się mury bombardowanych kamienic – w "Mieście 44" tego typu efekty budują obraz gehenny. Wybuch czołgu-pułapki i następujący po nim deszcz ludzkiej krwi i porozrywanych ciał to jedna z najbardziej wstrząsających scen, jakie zafundowało nam rodzime kino ostatnich lat. Podobnie jak scena walk na cmentarzu, ilustrowana piosenką "Dziwny jest ten świat" Czesława Niemena.
Reżyser "Sali samobójców" pokazuje wojnę jako taran, który raz rozpędzony niszczy wszystko, co stanie na jego drodze. Wojenny melodramat w ostatnich sekwencjach zmienia się w "survival movie". Gdy Stefan i "Biedronka" stawiają czoła niemieckim oddziałom żołnierzy ubranych w przerażające maski, nie ma już mowy o równej walce – jest tylko oczekiwanie na śmierć.
Powstanie Warszawskie bez polityki
Opowiadając o powstaniu Komasa rezygnuje z pokazywania jego przywódców. Ogranicza się do historii o młodych ludziach, którzy w porywie serca i z potrzeby buntu chwytają za broń. Nie składa politycznych deklaracji i nie wdaje się w dysputy nad sensem lub bezsensem patriotycznego zrywu. Pokazuje natomiast wielowymiarowość wojennej tragedii.
Warszawa w filmie Komasy to miasto podzielone między świat wojskowych i ludności cywilnej. Podczas gdy powstańcy ruszają do walki jakby szli na spotkanie młodzieńczej przygody, cierpiący cywile nie znajdują tu żadnego ukojenia. Komasa brawurowo kreśli granicę między oboma światami – gdy dwójka głównych bohaterów na jakiś czas musi zdjąć powstańcze opaski, zamiast buntu pojawia się bezsilność i strach – zupełnie jak we wstrząsającym "Pamiętniku z powstania warszawskiego" Mirona Białoszewskiego.