Mój kawałek podłogi – domy polskiego kina
Bywają przystanią i złowrogą matnią, zbiorową fantazją i prywatnym piekłem. Oto przewodnik po niezwykłych domach polskiego kina.
Był 1966 rok, gdy czterdziestoletni wówczas Andrzej Wajda w swoim pamiętniku pisał o potrzebie stworzenia filmu antyironicznego, obrazu, który byłby jego powrotem do dzieciństwa – szlacheckiego dworku, idyllicznej przyrody, do pięknej przeszłości. Zrealizował go dopiero 33 lata później. Był nim "Pan Tadeusz". W autobiografii wspominał:
Trzeba było (…) dziesięcioleci, abym zrozumiał, że tym, czego szukam, jest wszechobejmujący i mnie, i moich rodziców "Pan Tadeusz". Pracując wtedy nad tym filmem, zanurzyłem się w ożywczy nurt przeszłości, którego poszukiwałem…
Wszyscyśmy z Soplicowa
Przenosząc na ekran arcydzieło Mickiewicza, Wajda zanurzał się w narodową fantazję. Opowiadał o polskości naznaczonej przez swady i podziały, ale pokazywał też, że mimo konfliktów łączy nas dbałość o wspólne dziedzictwo. Jego symbolem był dwór w Soplicowie.
Wajda, który przez dekady stał się filmowym kronikarzem i diagnostą polskości, ożywiał na ekranie wyobrażenie o przeszłości. Sięgał do tego, co wiele lat później Andrzej Leder nazywał "szlacheckim imaginarium". Idąc za Mickiewiczem, opowiadał krzepiącą historię o tym, że "takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju", a jako człowiek związany z Suwalszczyzną z łatwością odnajdował w sobie sentyment do "tych pól malowanych zbożem rozmaitem".
Wajda odwoływał się do romantycznej tradycji, która utrwaliła obraz dworku jako polskiej macierzy. W kraju, którego większość mieszkańców ma chłopskie korzenie, popkultura wytworzyła bowiem kult szlachectwa, wspólnotową fantasmagorię, która jednoczy Polaków niezależnie od politycznych czy światopoglądowych podziałów.
Wiedzą o tym twórcy filmowi, którzy także dziś z dworku czynią bohatera swoich opowieści o polskiej zbiorowości. Dość przypomnieć, że jego figura wykorzystywana była w najpopularniejszych polskich serialach ostatnich dekad: od telenowelowych "Złotopolskich", przez komediowe "Ranczo" aż po "Dom nad rozlewiskiem", w których dworek stawał się symbolem tradycyjnej polskości.
Home, sweet home
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Panny z Wilka", reż. Andrzej Wajda, 1979, photo: Renata Pajchel / Zebra Film Studio / Filmoteka Narodowa / fototeka.fn.org.pl
"Pan Tadeusz" nie był pierwszą wyprawą Wajdy do szlacheckiego świata, którego centralną figurą jest właśnie dworek. Wcześniej wracał do niego m.in. w filmowych adaptacjach Iwaszkiewicza: "Brzezinie" i "Pannach z Wilka".
W tych opowieściach dworek stawał się Edenem, do którego nie ma powrotu, zmitologizowaną krainą, do której się tęskni i przystanią, gdzie można odnaleźć prawdę o samym sobie. Opowiadając o nich, Wajda wchodził w dialog z upupiającym wyobrażeniem szlacheckiego świata. W swojej autobiografii wspominał:
Po wojnie rozgrabiono i zniszczono czterdzieści tysięcy dworów. A kiedy ruiny ostatnich ocalałych też zaczęły się rozsypywać, wnętrze polskiego dworku stało się ukochanym obiektem telewizji i filmu. Wyglądało to mniej więcej tak: na obowiązkowo białych ścianach zawieszano jakieś wyciągnięte z magazynów rekwizyty, głównie szable i pistolety, a pociągnięta chemolakiem podłoga błyszczała jak lustro.
Wajdy takie wyobrażenie dworku nie interesowało. Wraz z Allanem Starskim, scenografem "Panien z Wilka", chciał stworzyć inny, prawdziwszy obraz minionego świata. Starski odnalazł go w Radachówce.
Allan Starski zawiózł mnie daleko za Warszawę, żeby pokazać niezbyt ładny i będący w stanie okropnego zaniedbania dworek, twierdząc stanowczo, że jest to raj, w którym ziszczą się wszystkie moje nadzieje.
W Radachówce obaj znaleźli nie tylko ciekawy obiekt scenograficzny, ale przede wszystkim miejsce, które wciąż żyło, nie było skansenem, lecz domem. I choć adaptacja podupadającego dworku kosztowała mnóstwo pieniędzy i wysiłków, w "Pannach z Wilka" stał się on jednym z najważniejszych filmowych bohaterów.
"Dom" czyli wspólnota
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Plan filmu "Dom", 1982, reż. Jan Łomnicki, fot. archiwum Filmu / Forum
Kiedy "Panny z Wilka" gościły już na kinowych ekranach, w telewizji trwały prace nad inną opowieścią, która na zawsze zmieniła polskie wyobrażenie o domu. Mowa o serialu "Dom" Jana Łomnickiego, jednej z najważniejszych produkcji w historii polskiej popkultury.
Jego bohaterami byli mieszkańcy kamienicy przy ulicy Złotej 25, którzy po wojnie wracali do zniszczonej stolicy, by w niej odtworzyć utracone życie. Wyemitowany po raz pierwszy w 1980 roku "Dom" z miejsca stał się wielkim telewizyjnym przebojem. Realizowany w czechosłowackim Moście (miasteczko wyburzone w latach 70. na potrzeby kopalni grało tu zrujnowaną Warszawę), a także na warszawskich ulicach: Pańskiej, Marszałkowskiej i Kowelskiej, serial Łomnickiego przywoływał wojenne wspomnienia i budził sentyment publiczności.
Dla PRL-owskich władz ta opowieść o potrzebie wspólnoty i konstytuowaniu się powojennego świata miała być sposobem na dotarcie z propagandowym przekazem do szerokiej publiczności. Kręcony w czasie karnawału Solidarności serial miał być jednym z wentyli bezpieczeństwa rozładowujących społeczne napięcie. Na szczęście dzięki klasie Łomnickiego oraz jego scenarzystów – Andrzeja Mularczyka i Jerzego Janickiego – okazał się czymś znacznie ważniejszym i bardziej ponadczasowym.
"Tango" – pamięć przestrzeni
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Tango", reżyseria: Zbigniewa Rybczyńskiego, 1980, fot. Se-ma-for
Pierwsze miesiące lat 80. przyniosły jeszcze jeden niezapomniany obraz domu. Jego autorem był Zbigniew Rybczyński, twórca eksperymentalnego "Tanga", animacji nagrodzonej Oscarem w 1983 roku.
Ośmiominutowa miniatura pozbawiona jest klasycznie rozumianej fabuły. W rytm muzyki Janusza Hajduna do i z pokoju wchodzą i wychodzą różne postaci. Mały chłopiec gra w piłkę, starszy chłopak ćwiczy mięśnie, Matka-Polka karmi dziecko piersią, a hydraulik naprawia kaloryfer. Na łóżku umiera starsza kobieta, a jej miejsce po chwili zajmuje para kochanków...
Świadkiem ich przeżyć i doświadczeń jest dom, właściwie jeden pokój, który u Rybczyńskiego okazuje się symboliczną przestrzenią przemijania. Korowód mniej lub bardziej dziwnych bohaterów w "Tangu" składa się na zbiorowy portret, opowieść o teatrze społecznych ról, w którym ludzie okazują się jedynie aktorami odgrywającymi gotowe sceny.
"Dom wariatów" – piekło rodzinności
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Dom wariatów", reżyseria: Marek Koterski, 1984, na zdjęciu: Tadeusz Łomnicki, Bohdana Majda, Marek Kondrat, 1984, fot. WFDiF/Filmoteka Narodowa, fototeka.fn.org.pl
Podczas gdy szlacheckie filmy Wajdy kreśliły obraz domu jako utraconego raju, a serial Jana Łomnickiego odwoływał się do potrzeby ludzkiej solidarności, w połowie lat 80. w polskim kinie objawił się twórca, który na zawsze zmienił filmowe myślenie o domu. Był nim Marek Koterski, który w 1984 roku "Domem wariatów" wtargnął do polskiej kinematografii, stając się jednym z jej najciekawszych głosów.
W swym pełnometrażowym debiucie Koterski opowiadał o traumach wyniesionych z rodzinnego domu. Adaś Miauczyński, który tu po raz pierwszy pojawiał się jako alter ego reżysera, po dłuższej nieobecności wracał do rodzinnego domu, by dokonać rozrachunku z samym sobą i z rodzicami.
"Dom wariatów" wyznaczył horyzont reżyserskich poszukiwań Koterskiego, który w swoich kolejnych obrazach opowiadał o domu jako miejscu toksycznym, które naznacza człowieka i go niszczy. U Koterskiego dom bywa więzieniem, jak w dowcipnym "Dniu świra" i słodko-gorzkim wspomnieniem jak w "7 uczuciach", kolejnej opowieści o tym, że rodzinne traumy potrafią zniewolić bardziej niż najwyższe mury.
Marcin Koszałka – uwięzieni
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Takiego pięknego syna urodziłam", reż. Marcin Koszałka, fot. TVP
Fabularne kino Koterskiego przetarło szlak krytycznego myślenia o domu rodzinnym. Wielu szokowało, dla wielu pozostawało niezrozumiałe. Ale nigdy nie wywołało ono tak wielkiej krytyki, jak ta, która spadła na Marcina Koszałkę, dokumentalistę będącego duchowym spadkobiercą kina Koterskiego.
W 1999 roku na festiwalu w Krakowie zaprezentował on swój dyplomowy film pt. "Takiego pięknego syna urodziłam". Był to 25-minutowy portret rodziny zamkniętej w czterech ścianach mieszkania. Głównie zaś – toksycznej matki reżysera. Koszałka stawiał kamerę we własnym domu, by utrwalić piekło rodzinnego domu.
Koszałka podzielił publiczność. Jedni doceniali terapeutyczny wymiar jego filmu, inni zaś krytykowali jego ekshibicjonizm. Marcel Łoziński, wybitny polski dokumentalista, stwierdził wręcz, że Koszałka zamienił kamerę w karabin, którym zastrzelił swoją matkę.
"Takiego pięknego syna urodziłam" stało się jednym z najbardziej kontrowersyjnych dokumentów w historii polskiego kina. Nie ostatnim w karierze Koszałki, który z dokumentu uczynił narzędzie psychoterapii, a w "Ucieknijmy od niej" czy "Jakoś to będzie" wracał do rozliczania rodzinnych traum.
"Plac Zbawiciela" – piekło to my
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Plac Zbawiciela". Na zdjęciu: Jowita Budnik i Arkadiusz Janiczek, fot. Best Film
Toksyczne rodzinne relacje, które u Koszałki stawały się elementem dokumentalnej autoterapii, również w kinie fabularnym znalazły znakomitych diagnostów. Byli nimi Krzysztof Krauze oraz Joanna Kos-Krauze, którzy w "Placu Zbawiciela" opowiedzieli o domu jako marzeniu i pułapce, przede wszystkim zaś o rodzinie jako grupie ludzi zdolnych do bezinteresownego zadawania sobie ran.
Ich bohaterowie, małżeństwo około trzydziestki, żyją nadzieją na własne mieszkanie. Mają dwójkę dzieci, a wkrótce mają zamieszkać w nowym apartamentowcu. Aby zaoszczędzić pieniądze, na kilka miesięcy wprowadzają się do matki chłopaka. Gdy deweloper, któremu zapłacili za nowe mieszkanie, upada, stają się "więźniami" mieszkania przy warszawskim Placu Zbawiciela. Tak rozpętuje się rodzinne piekiełko pełne małych okrucieństw i wzajemnych zranień, o którym reżyserka mówiła w rozmowie z "Dziennikiem":
Zrobiliśmy film o tym, co się dzieje w naszych domach. Przecież tak się zachowujemy, w taki sposób do siebie mówimy. W tym filmie nikt nikogo nie katuje. "Plac Zbawiciela" jest próbą rozliczenia się z najprostszymi codziennymi emocjami, bo często nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji swoich zachowań. Często bez użycia przemocy fizycznej stajemy się we własnych domach ofiarami albo oprawcami.
"Dom zły" – a to Polska właśnie?
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Dom zły", reż. Wojciech Smarzowski, fot. ITI Cinema
Pisząc o domach polskiego kina, tego tytułu nie sposób pominąć. "Dom zły", jeden z najwybitniejszych filmów Wojciecha Smarzowskiego, jest bowiem opowieścią, która wykracza poza mały realizm, stając się metaforyczną, choć skrajnie defetystyczną, opowieścią o współczesnej Polsce i jej korzeniach.
Zaczyna się jak w klasycznej powieści grozy – strudzony wędrowiec, zootechnik Edward Środoń, szuka schronienia przed ulewnym deszczem. Trafia w gościnę do domu na wiejskim bezludziu i szybko znajduje wspólny język z gospodarzami, małżeństwem Dziabasów. Tak zaczyna się opowieść o morderstwie, niechcianym śledztwie i mrocznych tajemnicach jednoczących miejscową społeczność.
Smarzowski, który w ostatnich dwóch dekadach stał się niekwestionowaną gwiazdą polskiego kina, kreśli ponury obraz polskiego domu, w którym wódka leje się strumieniami, pod pozorami gościnności kryje się chciwość i zawiść, a leżąca na ganku siekiera odgrywa rolę czechowowskiej strzelby, która w końcu musi wystrzelić.
Ale "Dom zły" to nie tylko brudna pocztówka pokazująca karykaturalnie brzydką Polskę, ale też jeden z filmów, w których Smarzowski formułuje odważną diagnozę na temat postsolidarnościowego etosu, który stał się mitem założycielskim nowej Polski. Ten sam wątek podejmie później w "Klerze", innej opowieści o domu okazującym się stajnią Augiasza.
"Cicha noc" – dom na miarę naszych możliwości
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Cicha noc" w reżyserii Piotra Domalewskiego, 2017, fot. Robert Jaworski/Studio Munka
Inne domy są możliwe – przekonuje inny znakomity reżyser, Piotr Domalewski. Okrzyknięty jedną z nadziei młodego polskiego kina, w debiutanckiej "Cichej nocy" stworzył opowieść o domu, który może być bliski każdemu z widzów.
Jakub Socha tak pisał o nim w "Dwutygodniku":
W debiucie Piotra Domalewskiego, nagrodzonym zasłużenie Złotymi Lwami na festiwalu w Gdyni, wszystko jest na swoim miejscu – na piecu kaflowym stary boombox, na szafce mikrofalówka, pamiątki z budowlanych saksów, na kuchni emaliowane gary niepamiętające lepszych czasów, na podwórku szklarnia, do której nikt nie zagląda, i sterta rupieci, które przecież jeszcze na coś mogą się przydać. Ostatecznie napali się nimi w piecu. Na tapczanie dzieciaki oglądają "Kevina samego w domu", w garażu panowie rozmawiają o płynach i mechanice, kobiety lepią pierogi, sąsiad siedzi w lesie i pilnuje choinek, bo boi się, że go okradną.
Domalewski odrysował w swoim filmie obraz zwykłego polskiego domu. Pokazał polską prowincję bez idealizowania jej, ale i bez czarnowidztwa. Niewielka chałupka na mazurskim zadupiu to ani dom zły, ani szlachecka Arkadia. W "Cichej nocy" dom ma wprawdzie błotniste podwórze i rozwalający się dach, ale pod nim kryje się sporo miłości. Może nie o wszystkim się tutaj rozmawia, ale domownicy starają się dbać o siebie nawzajem. Opowiadając o nich, Domalewski sięga po znane figury: mamy tu Matkę-Polkę, milczącego ojca, dziadka alkoholika i młodego chłopaka marzącego o lepszym życiu. I to oni są tutaj domem – niedoskonałym, ale prawdziwym i pełnym ciepła.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]