Matka autora, Mieczysława Buczkówna, i ojciec, Mieczysław Jastrun, stanowili parę ludzi oddanych słowu pisanemu, toteż ich syn od najmłodszych lat chłonął poetycką aurę. Mijające lata pozwoliły mu na obserwacje obyczajów i zachowań nie tylko rodziców, ale i zaprzyjaźnionych z nimi ludzi pióra. W książce znajdziemy sporo jędrnych anegdot, między innymi o Władysławie Broniewskim, Bohdanie Czeszce, Jarosławie Iwaszkiewiczu czy Arturze Sandauerze, a także wspomnień z późniejszych, dorosłych już spotkań eseisty, choć przede wszystkim poety, z Wisławą Szymborską, Zbigniewem Herbertem, Czesławem Miłoszem, Julianem Przybosiem czy ks. Janem Twardowskim.
Początki zagospodarowania się w zrujnowanej po wojnie Warszawie dla wszystkich były trudne, chociaż dla twórców niespecjalnie tragiczne. Tomasz Jastrun przypomina szczodry gest ze strony ówczesnych władz, zabiegających o pozyskanie sobie opiniotwórczych ludzi pióra dla własnych celów.
W 1945 roku większość twórców, wśród nich mój ojciec, znajdzie się w wyzwolonej przez Armię Czerwoną Łodzi, gdzie dostaną od władzy duże mieszkania w ocalałym budynku przy ulicy Bandurskiego. Domów pisarzy, już nie tymczasowych, będzie potem kilka: w Szczecinie, Krakowie, Poznaniu i Warszawie, przy ulicy Iwickiej 8A. Niezwykły wydawał się ten gest wobec pisarzy. Wyspy szczęśliwe tworzono na morzu nieszczęścia i biedy. Tym łatwiej uwierzono w fikcję.
Tu dygresja: tak się składa, że Kamienicę Literatów w Krakowie przy ulicy Krupniczej 22 przydzielono pisarzom na ich prośbę i po niemałych własnych staraniach. Trudno więc mieszkańców tego domu uznać za celowo skoszarowanych przez władzę, żeby tym łatwiej mogła mieć ich na oku. Krakowscy literaci "skoszarowali się" bowiem sami.
W warszawskim domu przy ulicy Iwickiej 8A ostatni strop kładziono, kiedy wybuchła wojna. Po jej zakończeniu, Jerzy Borejsza wpadł na pomysł, żeby do tego właśnie domu przenieść grupę pisarzy związanych z pismem "Kuźnica". Budynek wyremontowała Spółdzielnia Wydawnicza "Czytelnik", której Borejsza był szefem. Tomasz Jastrun ujawnił, że dozorcą posesji został Bolesław Badowski: "Po latach powiedział mi, że «Czytelnik» kupił ten dom od Żydów".
O konsultacje przy dokończeniu budowy domu literatów przy Iwickiej 8A w Warszawie poproszono Juliusza Żuławskiego, który miał za sobą kilka lat studiów architektonicznych, a przed wojną na Helu nadzorował budowę osiedla domków dla rybaków. Żuławski nie krył swoich wątpliwości, gdyż pomysł "mieszkania na kupie" wydał mu się fatalny. Podobnie oceniał to Marian Brandys: "Okropny pomysł, ten dom. Stał w przedwojennej, lumpenproletariackiej dzielnicy, na peryferiach, gdzie po wojnie zalegały głównie ruiny i szalały ogrody. Literaci nie powinni żyć ze sobą. To był na dodatek taki rezerwat literatów na pustyni. Dlatego jeszcze łatwiej było nam oderwać się od rzeczywistości".
Mimo wszystko, od wiosny 1949 roku dom pisarzy powoli zaczął się zapełniać. Jako pierwsi wprowadzili się Paulina i Juliusz Żuławscy. Kolejnymi lokatorami byli: Adolf Rudnicki, Paweł Hertz – "chyba najbardziej ze wszystkich lokatorów sceptyczny wobec tego domu", Artur Sandauer z żoną Erną Rosenstein, Leon Pasternak z żoną Ryszardą Hanin. Po nich, w 1951 roku, zamieszkał przy Iwickiej Bohdan Czeszko, a na strychu – korektorka "Czytelnika", pani Gajewska.
Wprowadził się oczywiście Mieczysław Jastrun z Mieczysławą Buczkówną, Seweryn Pollak, Kazimierz Brandys i ściągnięty przezeń z Gdańska brat Marian Brandys. Mieszkała tam także pani Zielińska, z zawodu położna, a po niej – inżynier Skonecki, "niesympatyczny blondyn, ubek – tak twierdził Czeszko. Nie wątpił, że ulokowano go tam, by mieć wtykę w domu pisarzy. Stanisław Wyganowski miał inne zdanie […] miał o nim dobrą opinię. Każdy lokator niepisarz stawał się w tym domu podejrzany, że jest agentem, że ma obserwować i donosić na pisarzy".
Lata przeprowadzek pisarzy na Iwicką to czas przykręcania "ideologicznej śruby", czego efekt Czesław Miłosz nazwał "zniewoleniem umysłu". "Realizm socjalistyczny" według niego wymagał "ortodoksji filozoficznej w stu procentach": "Ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie jestem do tego zdolny". W odniesieniu do tegoż właśnie okresu Tomasz Jastrun przytoczył powstałe po latach refleksje swojego ojca, Mieczysława.
Należało zamilknąć – powie ktoś, bogatszy o doświadczenia lat ubiegłych. Nie, to wcale nie była prosta sprawa. Dzięki poezji zdołałem przetrwać najcięższy okres w moim życiu, czas okupacji hitlerowskiej. Nową niepodległość przyjąłem z ufnością i z entuzjazmem. Proces historyczny, który dokonywał się później, mimo że poszedł przeciw moim pojęciom o socjalizmie, humanizmie i sztuce, zdawał się być z początku konsekwencją – przykrą, lecz konieczną. Nie byłem osobiście przekonany o swojej słuszności. Miałem powody podejrzewać siebie o niezdolność zrozumienia nowego okresu, o słabość wobec historii. Nie ja jeden. Mimo oporów wewnętrznych i wahań, sam wchodziłem w kraj fikcji, ja który zaraz po wojnie wołałem o pełne zrozumienie rzeczywistości historycznej. Ta rzeczywistość w latach 1949–1953 zaczęła mi się wymykać z rąk, przeciekać przez palce.
Lata 1950–1953 były czasami zmasowanej indoktrynacji "inżynierów ludzkich dusz" – według ukutej przez Stalina znanej formuły o pisarzach. Najprzeróżniejsze posiedzenia czy kursy – w myśl ówczesnej partyjnej biblii, "Historii Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików)" – przeciągały się głęboko w noc: "Wokół było wtedy ciemno, pusto i cicho, więc głosy wracających słyszeć dało się z daleka. Wracali wymaglowani, ale szczęśliwi, że mają kolejne posiedzenie z głowy. Mamie wydawało się to jakimś szaleństwem. «Zamknę cię na klucz» – mówiła do ojca. Ten tłumaczył się, że sprawdzają obecność. Obawiał się szczególnie Janiny Broniewskiej, byłej żony poety".
Nie tylko zresztą on. Równie dobrze pamiętał prowadzone przez Adama Ważyka szkolenia Seweryn Pollak: "Z Jastrunem i moją żoną [Joanną Pollak] wkuwaliśmy «Krótki kurs». Nie, nie czuliśmy entuzjazmu. Robiliśmy to w gniewie, w poczuciu, że to nasz obowiązek…". W listach do brata Mieczysław Jastrun pisał: "Towiańczycy tak mi się naprzykrzyli, że uciekłem, nie bacząc na nic" (1951) czy też: "Towiańczycy trawią się we własnych jadach" (początek 1953 roku) – słowem, dostrzegł, że należał do sekty.
Swoje notatki ze szkoleń podstawowej Organizacji Partyjnej przy Związku Literatów Polskich, Jastrun ojciec podsumował dewizą: "Potężna dyktatura proletariatu – oto co jest nam teraz potrzebne. Obumieranie państwa przez maksymalne wzmocnienie władzy".
Autor "Domu pisarzy w czasach zarazy" nie pozostawia złudzeń, wynikających z jego własnych, chłopięcych jeszcze obserwacji. Artyści, zawsze wrażliwi na wszelką krytykę, budowali poczucie własnej ważności na swoim dziele. Okazało się, że prawa próżności jednakowo działają przy pełnej wolności twórczej, jak i przy jej całkowitym braku, gdy sztuka porusza się w mrokach ideologicznej mistyfikacji: "W czasach stalinowskich oskarżenia o nieprawomyślność, niezrozumienie ducha czasu, który stał się tak naprawdę duchem tyranii, zostawały narzędziem osobistych porachunków, żerowały na niechęciach i zazdrości. Tym bardziej pomysł, by pisarze mieszkali w jednym budynku, okazał się pomysłem nieszczęśliwym".
Kiedy po latach sprzedaję mieszkanie na Iwickiej, muszę wynieść meble. Dźwigam fotel o grubych drewnianych i wyślizganych od dłoni poręczach. To były też dłonie Reicha-Ranickiego, Iwaszkiewicza, Różewicza, Szymborskiej, Twardowskiego, Herberta… I muszę wywieźć bibliotekę ojca, a obraz Cybisowej zdjąć ze ściany. Jedno i drugie jest bardzo trudne. Książki zdają się żywym organizmem, w którym krąży krew słów, mam na rękach srebrny kurz. Gdy wyrywam obraz Cybisowej, boję się, że rozsypie się cały dom, jakby obraz był niczym zwornik konstrukcji budynku. Dom się jednak nie rozsypał. I to może było najgorsze. Potem przyszedł czas ostateczny na same półki; powrastały w ściany i nie mogłem ich oderwać. A kiedy mi się udało, w ścianach zostały rany.
Pozostańmy przy tym poetyckim opisie rozstania z domem dzieciństwa i dorastania Tomasza Jastruna. Jego książka zawiera zbyt wiele faktów, dokumentów i fotografii z życia pisarzy drugiej połowy XX wieku, żeby je choć pokrótce zasygnalizować. Wypada jednak dodać, że drugą część "Domu pisarzy w czasach zarazy. Iwicka 8A" stanowią rozmowy autora z jej mieszkańcami, z których wymieńmy choćby Irenę Szymańską, Bronisławę Przybosiową, Jana Kotta czy Ryszarda Matuszewskiego.
Wspomnienia Tomasza Jastruna niosą nadzieję, że po każdym zniewoleniu przychodzi czas przebudzenia i triumfu prawdy. Co tym bardziej skłania do sięgnięcia po ten tom.