Ironia komplikuje pozorną prostotę i jednoznaczność Herbertowych wierszy, będąc jednocześnie figurą artystyczną i postawą wobec bytu. Przedmiotem ironicznych demaskacji bywa pozór udający istotę rzeczy, pozór prawdy chcący uchodzić za prawdę samą, zadufanie w przebiegłość i siłę czy przywiązanie do pojęć fałszywych, słowem – pogląd o bezalternatywności tego, co zwykliśmy uważać za rzeczywiste. Ironia okazuje się formą solidarności, gdyż ofiarowuje człowiekowi wyzwolenie spod władzy komunału, pomaga mu zrozumieć świat i godnie żyć.
Eseistyka Herberta zrazu wydaje się jedynie "sprawozdaniem z podróży" do miejsc, w których rodziła się lub rozkwitała europejska kultura. "Barbarzyńca w ogrodzie" przynosi "relacje" z wyprawy do Francji i Włoch, a "Martwa natura z wędzidłem" do XVII-wiecznej Holandii, ogarniętej pasją kolekcjonowania obrazów. W "Martwej naturze..." autora frapuje właśnie naturalność funkcjonowania sztuki w społeczeństwie, które wydało Rembrandta, Vermeera i setkę innych bardziej lub mniej utalentowanych twórców. By wytłumaczyć ten fenomen nie wystarczy przeanalizować warunki socjologiczne i ekonomiczne tamtego świata, trzeba założyć, że sztuka była wówczas częścią nadrzędnego – utraconego! – ładu. Jeden ze swoich szkiców zakończył Herbert tak: "To my jesteśmy ubodzy, bardzo ubodzy. Znakomita część sztuki współczesnej opowiada się po stronie chaosu, gestykuluje w pustce albo mówi o historii własnej jałowej duszy. Dawni mistrzowie, wszyscy bez wyjątku, mogli powtórzyć za Racinem »pracujemy po to, aby podobać się publiczności«, to znaczy wierzyli w sens swojej pracy, możliwość międzyludzkiego porozumienia. [...] Niech pochwalona będzie ta naiwność". Poeta, będąc nieprzekupnym sędzią kultury, wskrzesza w esejach jej nieprzedawnione marzenie: obraz domostwa, w którym nie ma telewizora, gospodarze i przyjaciele rodziny mają dla siebie czas oraz ochotę do rozmowy, a język, którym mówią łączy ich, nie dzieli.