"Nie mam zadęcia na bycie wielkim artystą. Jestem kobietą w określonym wieku, która lubi to, co robi. Żyję na uboczu, nie jestem z wielkiego świata. Po prostu robię dokumenty i bardzo się cieszę, że mogę je robić" – mówi w rozmowie z Culture.pl.
Do kina trafiła późno. Po ukończeniu kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim pracowała w klubie jazzowym, w Operze Wrocławskiej, uczyła plastyki. Gdy zaczęła pracę w telewizyjnym dziale reklamy, po raz pierwszy zetknęła się z mediami. Reporterskiego rzemiosła uczyła się w newsowych "Aktualnościach" Katowickiej TVP.
Stamtąd w latach 90-tych trafiła do telewizyjnego Ekspresu Reporterów. "Miałam szczęście pracować z Blanką Danilewicz, która pozwalała nam opowiadać obrazem i uciekać od dosłowności". Dla Ekspresu zrealizowała 60 reportaży. "Żadnego z nich się nie wstydzę, choć gdybym je teraz zobaczyła, musiałabym się uśmiechnąć. Ale każdy ten materiał 'nabijał mi rękę'. Uczyłam się, czego nie robić i jak osiągnąć zamierzony filmowy efekt".
Grand Press z Pietrasz
Telewizja nauczyła ją tego, że nie każdy temat wart jest opowiedzenia. W dokumentach szuka czegoś tajemniczego. Kiedy nie rozumie sytuacji swojego bohatera, chce przyjrzeć się jej z bliska.
"Tylko takie filmy robię, bo innych nie potrafię. Nie potrafię zrobić filmu letniego. Dopiero kiedy widzę jakąś wewnętrzną sprzeczność w moim bohaterze, wiem, że to mój temat i film, w który mogę włożyć kawałek siebie”.
Nie boi się prostoty. Wie, że spojrzenie w oczy bohatera i wysłuchanie jego historii jest ważniejsze niż subtelności narracji czy dokumentalna reżyseria.
Jej siłą jest empatia. W 2001 roku do redakcji Ekspresu Reporterów trafił list od 9-letniego Karola z biednej mazurskiej rodziny. Wraz z bratem i postanowili zrobić mamie prezent. Chcieli, żeby ktoś pokazał ich rodzinę i im pomógł. Lidia Duda pojechała do małej wioski koło Olecka i zrealizowała reportaż "U nas w Pietraszach".
Historia małego chłopca, który ze łzami w oczach opowiadał o swojej mamie, biedzie i braku nadziei, wzruszyła Polaków. Ekspres Reporterów oglądało wówczas 4 miliony widzów, a reakcje publiczności przeszły oczekiwania reżyserki. Minister Barabara Labuda powołała specjalny zespół, który opracowywał strategię pomocy popegeerowskim wsiom, a największa pomoc przyszła od ludzi, którzy dzielili się tym, co mieli. Ośmiominutowy reportaż w 2002 roku przyniósł Dudzie prestiżową dziennikarską nagrodę Grand Press.
"Nie wierzę, że filmowcy potrafią zmienić świat. Wierzę, że można zmienić jednego człowieka. W filmie najważniejsza jest relacja człowiek-człowiek" – mówi w rozmowie z Culture.pl.
W swych reportażach opowiadała o ludziach pokrzywdzonych, wypchniętych na margines. W dokumentalnej telenoweli "Tylko tato" (2003 r.) mówiła o samotnych ojcach borykających się z samotnością, a w "Młodych rekinach" (2004-2005 r.) przedstawiała dramatyczne historie młodych ludzi marzących o biznesowym sukcesie.
To w telewizji poznała Agnieszkę Bojanowską, montażystkę, która jest jej mentorką i jedną z najważniejszych współpracowniczek. "To osoba, która mnie zawodowo ukształtowała, inspiruje mnie i wymaga. Praca z nią to wyprawa w nieznane. Ona 'wsłuchuje się' w materiał i szuka w nim znaczeń". Razem pracowały przy serialu dokumentalnym "Tylko tato", a później spotykały się m.in przy "Herkulesie", "Uwikłanych" i najnowszym filmie "Wszystko jest możliwe".
Nie zgadzam się na świat
Jej kino wyrasta ze sprzeciwu wobec rzeczywistości.
"Uwikłanych" zrobiłam dlatego, że nie potrafiłam zrozumieć, co się dzieje z czternastoletnim dzieckiem, że postanawia zabić. "Nie zgadzam się na świat, w którym żyją moi bohaterowie" o bezdomnych dzieciach z Bytomia nakręciłam, bo nie rozumiałam, jak mogą żyć na ulicy tuż pod oknami swoich domów. "Herkulesa" zrobiłam, bo nagle zobaczyłam niesamowite więzi między rodzicami i dzieckiem w bardzo patologicznej rodzinie". Nie potrafię zrobić filmu o globalnym ociepleniu, ale chętnie opowiem o człowieku, który przeżywa tragedię przez globalne ocieplenie. W swoich filmach uciekam w szczegół i w pojedyncze historie, ale one zawsze mówią o czymś bardziej uniwersalnym" - mówi.
Wchodzi z kamerą do miejsc, o których wolelibyśmy nie pamiętać: odwiedza śląskie familoki zamieszkiwane przez rodzinę alkoholików, towarzyszy choremu dwunastoletniemu chłopcu, który mimo kalectwa utrzymuje swoich uzależnionych rodziców, opowiada o bliźniakach-narkomanach, towarzyszy cygańskiej rodzinie i próbuje opowiedzieć historię pedofila i jego ofiary. Zagląda pod podszewkę rzeczywistości, nie zadowalając się jednoznacznymi opowieściami. Szuka szczelin.
"Ważne jest, czy ma się ten dar, że ludzie chcą z nami rozmawiać. Ktoś to ma, ktoś inny nie. Mnie często ludzie opowiadają swoje historie. Jestem chyba dobrym słuchaczem".
Codzienność co chwilę dostarcza jej historii na filmy. Tak było z bohaterami "Braci". Tytułowi bliźniacy to chłopcy z Bobrka, podupadłej dzielnicy Bytomia. Poznała ich w 2002 roku. Byli liderami grupki bezdomnych dzieciaków, o których opowiadała w "Nie zgadzam się na świat, w którym żyją moi bohaterowie". Po sześciu latach, w 2008 roku, wróciła do ich historii, by opowiedzieć o dwudziestolatkach postawionych przed wyborem nowej, lepszej drogi, lub powielaniem tych samych błędów.
Śląski Herkules
Zawsze utrzymuje kontakt ze swoimi bohaterami.
"Oni są poharatani przez życie, często żyją na pograniczu patologii. Ale w każdym z nich jest jakieś dobro i dla tej cząstki dobra robię filmy o nich. Mam poczucie, że skoro pozwolili mi nakręcić dokument o swoim życiu, jestem im winna zainteresowanie. Nie potrafię odwrócić się na pięcie i pójść dalej. Czasem to ja zadzwonię do nich, kiedy indziej to oni dzwonią do mnie. To uczłowiecza moją pracę, rozgrzesza”.
Zdarza się, że jej filmy zmieniają życie bohaterów. Tak było z "Herkulesem" z 2004 roku, opowieścią o dwunastoletnim Krzysiu dorastającym w patologicznej rodzinie. Żeby zarobić trochę pieniędzy dla swojej rodziny, zbiera złom i wraz z rówieśnikami kradnie węgiel. W domu czekają rodzice – wiecznie pijani, bezrobotni. Lidia Duda opowiada o nich bez znieczulenia. Filmuje brudne mieszkanie, pokazuje pijanego ojca i zaniedbaną matkę. Ale w tym patologicznym świecie dostrzega coś więcej niż patologię - miłość łączącą rodziców i dziecko.
W 2005 roku "Herkules" był jednym z objawień Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Lidia Duda otrzymała za niego Złotego Lajkonika, główną nagrodę konkursu polskich filmów dokumentalnych. Film Dudy zwyciężał bezpretensjonalnością, a reżyserka, która trzymała się na uboczu filmowego światka, zdobyła uznanie na najbardziej prestiżowym festiwalu dokumentalnym w Polsce.
Gdy "Herkulesa" wyemitowano w telewizji, dwójka młodych ludzi postanowiła pomóc Krzysiowi. Rok później zabrali chłopca nad morze. Lidia Duda pojechała z nimi i nakręciła drugą część opowieści o Herkulesie, który po raz pierwszy opuszczał rodzinny Śląsk. "Herkules wyrusza w świat" (2005 r.) na Krakowskim Festiwalu Filmowym zdobył nagrodę im. Macieja Szumowskiego, a także nagrody festiwali w Houston, Banff i Kantonie.
Uwikłani w zło
Największy sukces przyszedł kilka lat później. "Uwikłani" zrealizowani w 2012 roku opowiadali historię pedofila i jego ofiary, która po latach postanowiła sama wymierzyć sprawiedliwość.
"Moich bohaterów trudno jednoznacznie określić. Nie można powiedzieć, że ten jest dobry, a tamten zły. Oni balansują na granicy dobra i zła. Zmieniają się rolami, raz jeden jest ofiarą, a chwilę później jest katem" – mówi reżyserka.
"Uwikłani" zbudowani są z niejednoznaczności. To spowiedź dwóch ludzi pełnych żalu, samotnych i opuszczonych. Pedofil szuka rozgrzeszenia, mówi o własnej krzywdzie, domu dziecka, molestowaniu w młodości. Chce, żeby go rozgrzeszyć. Dla chłopca film jest spowiedzią. Nastolatek, który za próbę zabójstwa trafił do poprawczaka, nie próbuje się usprawiedliwiać, ale podaje powody, dla których zrobił to, co zrobił.
Podwójny psychologiczny portret w filmie Dudy składał się na opowieść o niewydolności systemu wystarczająco silnego, by karać, ale nie dość sprawnego, by pomagać ofiarom.
"W świecie, w którym żyją obaj moi bohaterowie, panuje przyzwolenie, by zło rosło. Nikt nie reagował na zło zadane przez pedofila. Wszyscy biernie czekali".
Bo bohaterowie Dudy są ofiarami obojętności. Nikt nigdy nie wysłuchał ich historii, nikt nie podał im ręki. Zanim reżyserka zapukała do drzwi obu bohaterów, długo zastanawiała się, jak przekonać ich, by pozwolili opowiedzieć o swoim życiu. Była pewna, że zamkną jej drzwi przed nosem. Wystarczyło jedno, proste pytanie: "czy kiedykolwiek ktoś chciał cię wysłuchać?".
W 2012 roku "Uwikłanych" nagrodzono główną nagrodą w konkursie polskim Krakowskiego Festiwalu Filmowego za "podjęcie trudnego tematu i znalezienie dla niego adekwatnej formy". Film ze znakomitymi zdjęciami Wojciecha Staronia nagradzano na festiwalach w Łodzi i Bydgoszczy, a w marcu 2013 Lidia Duda otrzymała nagrodę dla najlepszego reżysera International Human Rights Documentary Film Festival "One World" w Pradze.
Głód radości
"Bardzo potrzebuję pozytywnej energii" – mówi reżyserka. Choć portretuje bohaterów z marginesu i pokazuje brutalny świat nizin, szuka w nim jasnych odcieni. Jak bohaterowie dokumentu "Co widzisz, jak zamkniesz oczy", dwaj bracia, którzy kręcą amatorski film o tym, czy w otaczającym ich świecie jest miejsce dla dobrych ludzi.
Filmy trudne przeplata nieco lżejszymi opowieściami. Po "U nas w Pietraszach" w 2003 roku zrealizowała "Witaj bracie w cygańskim taborze", dokument o pięciu pokoleniach cygańskiej rodziny Trojanków, która po raz pierwszy od momentu zniesienia zakazu poruszania się cygańskich taborów wyrusza do Zielonej Góry. Po poruszającym "Herkulesie" zdecydowała się na lekkie dokumentalne "Co widzisz, jak zamkniesz oczy" (2006 r.), a po dramatycznych "Braciach" (2007 r.) nakręciła film "Całe życie z radiem" (2008 r.) – zapis jednego dnia z życia starszego małżeństwa zasłuchanego w audycjach katolickiego Radia Maryja.
Pozytywnej energii potrzebowała także po "Uwikłanych", dlatego zdecydowała się na realizację swego najnowszego filmu. "Wszystko jest możliwe" miało być opowieścią o tym, że nigdy nie jest za późno na realizację marzeń. Jej bohaterka, Teresa Bancewicza w wieku 65 lat straciła pracę i zachorowała na depresję. Lekarz doradził jej leczenie w szpitalu bądź zmianę otoczenia. Ruszyła w autostopową podróż po Skandynawii. W ten sam sposób zwiedziła też Amerykę Północną, Amerykę Południową, Azję i Afrykę.
"Kiedy ją poznałam, pomyślałam sobie: wreszcie film bez żadnych szarości, pełna spontaniczność i radość. Później zaczęłam pogłębiać temat. Dziś moja bohaterka dalej jest uśmiechnięta, ale film już nie jest tak pozytywny. Powstał dokument, który jest spowiedzią: bohaterki i jej męża. Jest jeszcze on, czyli nowa miłość pani Teresy. Nie jest to już tak radosny film, ale myślę, że mądrzejszy" - mówi.
Odkąd zetknęła się z kinem dokumentalnym, nie przestaje tworzyć. Co roku kręci nowy film, wraca do nurtujących tematów, opowiada o nowopoznanych bohaterach. Robi filmy skromne, nie pręży reżyserskich muskułów, nie próbuje błyszczeć. Po prostu słucha swoich bohaterów i wierzy w siłę ich opowieści.
"Jeżeli w życiu mam na coś apetyt, robię to. Nie jest ważne, czy się uda, czy nie, chodzi o radość próbowania. Ale mam w sobie coś z pitbulla: nie dam sobie odebrać możliwości zrobienia następnego filmu – przyznaje w rozmowie z Culture.pl. - Nie robię ich po to, żeby coś udowodnić. Nie mam co udowadniać: nie jestem mistrzem i nigdy nie będę mistrzem, ale nie dam sobie odebrać przyjemności opowiadania o ludziach. Więc walczę. I tak sobie dziergam te filmy na uboczu".