Leszek Krzysztof Wójtowicz urodził się 27 kwietnia 1954 roku w Poznaniu, wychowywał w Nowym Sączu, a z wyboru jest krakowianinem. Absolwent prawa na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. I tu pojawia się magiczne słowo "zanim".
Zanim dyplomowany prawnik na trwałe przylgnął do zespołu Piwnicy, odwiedził ją jako zwykły widz. Jak sam wspomina: "w roku bodajże 1974. Nie śpiewała już w kabarecie Ewa Demarczyk, czego bardzo żałowałem". W książce Joanny Olczak-Ronikier, "Piwnica pod Baranami, czyli koncert ambitnych samouków" [Warszawa 1994], Leszek Wójtowicz wyjawia, że:
To wtedy usłyszałem po raz pierwszy słowo, które potem stało się dla mnie pewnego rodzaj kluczem do kabaretu i Piwnicy jako zjawiska artystycznego, socjologicznego, towarzyskiego. Jest to magiczne słowo "zanim". Na scenę wybiegł Piotr Skrzynecki i powiedział: Drodzy państwo! Zanim zobaczycie naszą największą, niezwykłą atrakcję programu, posłuchajcie koniecznie zespołu Osjan. A później, za każdym razem kiedy się pojawiał w trakcie spektaklu, padało to magiczne "zanim".
Zanim usłyszycie, państwo, coś naprawdę niezwykłego, Krysia Zachwatowicz odśpiewa państwu słynną piosenkę "Bo taka głupia to ja już nie jestem…". Byłem zachwycony tą dezynwolturą, nonszalancją, takim sposobem traktowania kabaretu. Ani śladu nieudolnej komercji pokutującej w telewizji, nic z rutyny zawodowego aktorstwa. Po raz pierwszy usłyszałem wtedy Wieśka Dymnego, który nie był wprawdzie najtrzeźwiejszy, ale monolog, który wygłosił, zachwycił mnie znakomitym purnonsensem. Omal nie zakochałem się w Oli Maurer, która miała włosy obcięte na pazia i przepięknie wyglądała. Najbardziej mnie wzruszyło, kiedy do fortepianu zasiadł Zygmunt Konieczny. Wreszcie byłem blisko tego fascynującego miejsca. Do końca życia będę pamiętał wydarzenie, które mnie zaszokowało i zachwyciło. Halinka Wyrodek śpiewała piosenkę o "Żołnierzu i śmierci", bodaj z muzyką Zygmunta [de facto Lesława Lica, do słów Ludwika Jerzego Kerna]. W połowie jej występu na scenę wtargnął Piotr i zaczął zrywać scenografię. Po kawałku demontował wszystko, co było na scenie. Podniósł się straszny kurz, zaczęły fruwać fragmenty lalek i, o paradoksie, piosence wcale to nie szkodziło, wręcz odwrotnie, akcja Piotra jakby uniosła ją w górę.
Wójtowicz zaczął się zastanawiać, "co by tu zrobić, żeby zaśpiewać w Piwnicy". Z pomocą przyszedł mu jego profesor, Franciszek Studnicki. Polecony przezeń student prawa zjawił się w kawiarni Kolorowa, gdzie zbierali się piwniczanie, zanim (!) powstał tuż obok kabaretu barek Vis-à-Vis w Rynku Głównym. "Piotr powiedział: «Weź pan gitarę i przychodź pan». Był to mniej więcej koniec roku 1974, początek 1975. Czas, kiedy nowicjusz mógł występować wyłącznie przed programem. Piotr zapowiedział mnie swoim sakramentalnym «zanim». «Zanim rozpocznie się prawdziwe przedstawienie, posłuchajcie państwo młodego poety». Nie było to prawdą, jeszcze nie pisałem własnych tekstów".
Ten etap rozpocznie się u niego dopiero po pewnym znaczącym wyjeździe. Jak odnotował Wacław Krupiński w "Głowach piwnicznych" [Kraków 2007], w rozdziale o Wójtowiczu: "W maju 1980 roku postanowił dać pożegnalny występ, miał załatwioną aplikację radcowską, chciał zatem zająć się prawem «na poważnie». Tyle że latem, na zaproszenie Związku Młodzieży Wiejskiej, w gronie innych artystów wyjechał na olimpiadę do Moskwy".
– Gdybym nie zobaczył imperium cara Leonida w całej potędze, to prawdopodobnie zostałbym radcą prawnym… […] Szok doznany w Moskwie sprawił, że zacząłem pisać. A zobaczyłem rzeczy niezwykłe, na przykład kolumny ciężarówek z wojskiem, które otaczały stadion na Łużnikach. Pamiętam też występy w tak zwanym klubie polskim; o ustalonej godzinie milicjant otwierał klub, wchodzili Polacy, a po występie pod nadzorem tegoż milicjanta wszyscy salę opuszczali. […] Jakże myliłem się cztery miesiące przed powstaniem "Solidarności", gdy namawiany przez żonę: "pisz o polityce", argumentowałem, po co, tu i tak się nic nie zmieni… Jedyny raz tak mnie zawiodła intuicja; pocieszam się, że nie tylko mnie.
Którejś nocy, kiedy poeta cyzelował tekst "Mojej litanii", obudziła się jego żona Halina: "Leszek, śnił mi się Lenin, napisz coś o tym". Rano gotowa była "Pielgrzymka" opisująca wizytę w mauzoleum:
Cisza tu była taka
Jakby się czas zatrzymał
Ktoś kichnął – wtem szept jadowity
"Tiszina tiszina tiszina"
Bóg leżał w szklanej skrzyni
W czarnym jak noc garniturze
Koszula i krawat w groszki
Bródka rudawa nieduża
[…]
Gdy wreszcie wyszedłem na zewnątrz
Słońce świeciło wspaniale
Za rogiem zmiana warty
Opowiadała kawały
A później gdy już wieczorem
Piłem w hotelu wódkę
Z butelki wyłaził diabeł
Co miał rudawą bródkę…
Jako pełnoprawny artysta piwniczny Wójtowicz zadebiutował w listopadzie 1980 roku solowym koncertem zatytułowanym "Niepewna pora", w którym znalazła się "Moja litania" – piosenka o wolności, uhonorowana później jedną z głównych nagród na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu (1981). Leszek Wójtowicz w wypowiedzi dla Moniki Wąs, autorki biografii "Skrzynecki. Demiurg i wizjoner" [Kraków 2018], wyjawił:
Pracowałem wtedy w Towarzystwie Ubezpieczeń i Reasekuracji "Warta" w sekcji czechosłowackich szkód komunikacyjnych. Kiedy gruchnęła wiadomość, że mamy [zespół Piwnicy] jechać do Opola na noc kabaretową, dostałem propozycję, żeby wystartować w konkursie. No i zaczęło się: "Ty powinieneś być jak Franz Kafka – mówił Piotr. – Powinieneś w biurze pracować całymi dniami, a w sobotę w Piwnicy występować jak wielki artysta, a tobie się chałtur zachciało, sławy zachciało". Piotr bardzo nie lubił, gdy się artyści usamodzielniali.
Po latach, w 2017 roku, w plebiscycie "90 piosenek na 90-lecie Radia Kraków" pierwsze miejsce zajęła właśnie "Moja litania" usamodzielnionego artysty, co świadczy o tym, że stała się utworem ponadczasowym. Jej autor napisał jeszcze wiele znaczących utworów wykonywanych w okresie powstania "Solidarności" w latach 1980–1981, czasach stanu wojennego, jak też później, w trakcie niezależnych spektakli i koncertów.
W biografii Katarzyny Kubisiowskiej zatytułowanej "Vetulani. Piękny umysł, dzikie serce" [Kraków 2022] czytamy między innymi o tym, jak sobie poczynano w pierwszych miesiącach stanu wojennego. Nic nie było wtedy pewne poza tym, że "wódka jest na kartki. Pędzenie bimbru staje się niemal czynem patriotycznym":
Przyjęcia przy placu Wolności organizuje się z prostych składników – są słone paluszki i dip z serka homogenizowanego zmieszanego z vegetą. W lutym 1982 roku Jerzy zaprasza na domowy koncert Leszka Wójtowicza, pieśniarza z Piwnicy pod Baranami i barda podziemnej "Solidarności". Przychodzi mnóstwo ludzi, potem odbywa się zakrapiana impreza.
Kilka słów wyjaśnienia: bohater książki Kubisiowskiej, profesor Jerzy Vetulani, wybitny neurobiolog, psychofarmakolog, ateista, zwolennik legalizacji marihuany, swego czasu był także piwnicznym konferansjerem zastępującym Piotra Skrzyneckiego, który przełom lat 50. i 60. spędził w Paryżu, zaproszony tam przez Marthę Gellhorn-Hemingway, trzecią żonę pisarza. W swojej książce o Piwnicy Joanna Olczak-Ronikier zapisała wypowiedź Kiki Szaszkiewiczowej, przekonanej o tym, że Vetulani: "robił to świetnie. W zupełnie innym stylu, więcej tam było złośliwości, drażnienia się z publicznością, nawet obrażania jej, ale to się bardzo podobało. Pamiętam, jak Eile spytał go: «Co pan ma zamiar robić dalej? Chce pan zostać zawodowym konferansjerem?». Jurek na to: «Ale skąd. Ja pochodzę z profesorskiej rodziny i muszę, niestety, także zostać profesorem». A Eile: «Wie pan co? Widziałem Qui Pro Quo, pracowałem dla Siedmiu Kotów, ale takiego konferansjerskiego talentu, jaki ma pan, nie spotkałem. Niech pan to wykorzysta. Bo w tej dziedzinie może pan zdobyć sławę, a na swojej profesurze pan się zmarnuje»".
"Zmarnowany na profesurze" Jerzy Vetulani zaprosił Leszka Wójtowicza do swojego mieszkania w kamienicy przy placu Wolności. Przestrzeń tę krakowianie ochrzcili mianem trójkąta bermudzkiego. Wzięło się to stąd, że poza wspomnianym budynkiem i kompleksem innych (między ulicami Pomorską i Sienkiewicza) resztę trójkątnego areału zajmowały gmachy obsadzone przez służbę bezpieczeństwa, formacje milicji i ZOMO. Odzyskana po 1956 roku na mieszkania dla naukowców kamienica, z secesyjnymi ornamentami na frontonie, zagrała nawet samą siebie z lat 40. i pierwszej połowy lat 50. w filmie "Człowiek z marmuru" Andrzeja Wajdy (1976). To właśnie w jej drzwi, za którymi można było na długo, ewentualnie na zawsze zniknąć, filmowy Mateusz Birkut, czyli Jerzy Radziwiłowicz, trafiał cegłą.
Po wprowadzeniu w Polsce 13 grudnia 1981 roku stanu wojennego następne swoje recitale: "Złe godziny" (1982), "Moja litania" (1983) oraz "Mówią mi, że tam w Moskwie" (1985) Leszek Wójtowicz wykonywał w tzw. drugim obiegu. Również w niezależnym obiegu ukazały się jego dwie autorskie kasety: "Moja litania" (Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWA, 1984), oraz "Mówią mi, że tam w Moskwie…" (Oficyna Fonograficzna CDN, 1988). Z kolei w wyniku ustępstw cenzury w drugiej połowie lat 80. kolejne monokoncerty, "Polowanie na czarownice" (1986) i "Jeszcze wszystko może się zdarzyć" (1988), artysta mógł już wykonywać legalnie.
Wszechwładnemu urzędowi cenzorskiemu poświęcił swoją książkę Błażej Torański ["Knebel. Cenzura w PRL-u", Warszawa 2016], skąd warto przytoczyć choćby fragment o słynnym koncercie "Zakazane piosenki. I Przegląd Piosenki Prawdziwej" w Hali Olivii w Gdańsku, w sierpniu 1981 roku. Przez trzy dni dla kilkutysięcznej widowni artyści z całej Polski śpiewali piosenki, recytowali wiersze bez zgody cenzury, chociaż ona nadal istniała:
Leszek Wójtowicz nie mógł zaśpiewać "Pielgrzymki" o mauzoleum Lenina. Cenzor porównał to do sytuacji, jakby w kabaretach moskiewskich nabijano się z Matki Boskiej.
W trudnych latach 80. Wójtowicz występował przez kilka lat w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, dawał występy w Kościele Mistrzejowickim, a także w wielu innych świątyniach na terenie Polski. Podczas strajku 31 sierpnia 1988 roku zagrał entuzjastycznie przyjęty recital w Stoczni Gdańskiej. W czasie kampanii wyborczej do sejmu i senatu w 1989 roku śpiewał na wielu spotkaniach wyborczych kandydatów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, podkreślając w ten sposób solidarnościowe wartości ich programu. Nagrany w formie wideo refren "Mojej litanii" był wielokrotnie wykorzystywany w materiałach wyborczych OKP emitowanych w TVP.
Kolejny po latach recital Leszka Wójtowicza "Spójrz na mnie, Europo" (2000) składał się już w większości z utworów napisanych po przełomowym roku 1989. Wtedy też uczestniczył w licznych nagraniach dla Polskiego Radia i Telewizji, w tym rejestracji trzech solowych koncertów przed telewizyjnymi kamerami.
Sytuacja historyczna nie zmieniła jednak artysty. Nadal śpiewał "o sprawach, które wszyscy znamy". Spokojnie, bez egzaltacji, z uśmiechem, czasem gorzko ironicznym, a czasem pobłażliwym, przekazuje swoje racje, które jednoczą ludzi podobnie myślących.
W recitalach pojawiły się ballady poświęcone legendarnym postaciom Piwnicy: Janinie Garyckiej, Piotrowi Skrzyneckiemu i Wiesławowi Dymnemu. Są to: "Dla Janiny", "Blagier", "Jezioro rtęci", "Pytania o zmierzchu" i "Noc cytatów". Ważne są i inne jego utwory, celnie opisujące naszą rzeczywistość, jak choćby przewrotna "Wieża paradoksów" czy też wstrząsający w swojej wymowie "Hymn zagubionych". Logika tych piosenek jest niezawodna. Trzeba ich uważnie słuchać, aby nie stracić czegoś istotnego.
Dlatego też Leszek Wójtowicz najbardziej lubi kameralne spotkania z publicznością. Własne utwory śpiewał i śpiewa nadal w czasie występów w Piwnicy pod Baranami, choć swoje recitale prezentował także na wyjazdach, zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami, między innymi: w Nowym Jorku, Waszyngtonie, Baltimore, Bostonie, Pittsburghu, Paryżu, Wiedniu, Kuwejcie, Dubaju, Abu Dhabi czy Magnitogorsku.
W latach 1995–1997 współredagował z Piotrem Skrzyneckim "Dziennik Piwnicy pod Baranami" – samodzielną kolumnę ukazującą się co dwa tygodnie w krakowskim "Dzienniku Polskim" – a od maja 1998 do lutego 1999 roku był jej głównym redaktorem. Dwukrotnie (w 2002 i w 2006 roku) kandydował do krakowskiej rady miasta z listy lokalnych komitetów wyborczych organizowanych przez Józefa Lassotę.