Po długiej walce z chorobą nowotworową Halina Wyrodek zmarła 12 sierpnia 2008 roku w Krakowie. Pochowana została na cmentarzu przy kościele św. Andrzeja Apostoła w Olkuszu. W piwnicznej legendzie pozostanie jako niezwykłe barwna, niejednoznaczna osobowość.
Halina Wyrodek, co wśród artystów wcale nie tak częste, miała duże poczucie humoru na własny temat. Nigdy nie widziałem jej równie rozbawionej, jak wtedy, gdy usłyszała dowcip, w którym została obsadzona w roli głównej:
Wychodzi Halinka ze SPATiF-u, a tu nagle coś ją ryp w plecy. Ona się ogląda, a to asfalt.
W stanie wojennym, kiedy nabywała wraz z Andrzejem Warchałem, to co było tak ściśle reglamentowane, a pod Hawełką można było dostać bez kartek, spotkali hejnalistę z Wieży Mariackiej. Zaprosił ich do siebie na górę. Przyszła pora grania, a trębacz, niestety, przestał panować nad instrumentem. Haliny nie zawiodły za to struny głosowe. Na cztery strony świata wyśpiewała swoją ulubioną piosenkę "Ja nie wierzę, nigdy nie uwierzę" Michela Legranda z filmu "Parasolki z Cherbourga" Jacquesa Demy'ego.
Jej przaśny, plebejski styl bycia dodawał lokalnego kolorytu piwnicznym obyczajom, którym choćby przez to nie groziło sformalizowanie bądź rutyna. Śmiałe odzywki aktorki często przywracały właściwe proporcje niektórym sytuacjom wymykającym się spod kontroli. Byłem świadkiem, jak niezawodnie pozbyła się z towarzystwa szczególnie namolnego osobnika.
Ty, co ty masz takie niskie czoło? – spytała natręta z właściwym sobie wdziękiem. – Czoło to trzeba mieć takie, o! – odgarniała własne włosy. – Widzisz? Takie!
I mało kto mógłby się z nią pod tym względem równać. Może Czesław Miłosz, choć i jemu stawiła czoło, gdy trafił w podziemia Baranów. Ogarnąwszy wzrokiem admiratorów nadskakujących znękanemu nobliście, błyskawicznie wybawiła go z opresji:
Czesiek, nie pierdol! – zagaiła. – Postawże setkę.
Postawił. Żeby to jedną. Reszta wieczoru należała do nich.
Alkohol potrzebny jest w każdym kabarecie, bo daje ludziom odrobinę niezbędnego luzu – mówiła Halina Wyrodek. – W teatrze jest inaczej: ludzie wchodzą na widownię, muszą siąść, ani papieroska, ani drinka, siedzą, oglądają sztukę. W kabarecie, z założenia, musi być zupełnie inny nastrój. Odrobina alkoholu, oczywiście nie za dużo, dopinguje wykonawców i widzów.
Piwnica to jakby jedna wielka rodzina. Na jej fenomen składa się nie tylko to, co widać z estrady, ale i to, co się dzieje poza nią.
Czasami lepszy kabaret odbywa się za kulisami, niż na scenie – wyznała. – Mamy swoje prywatne giełdy plotek, znane tylko nam, aktorom kabaretowym. W momencie wejścia na scenę nikt po sobie nie daje odczuć, że jest z kimś akurat przejściowo skłócony. Kiedy mamy wyjść na scenę, prywatność zostawiamy w garderobie.
Od ukończenia studiów aktorskich blisko ćwierć wieku była związana z Teatrem im. Juliusza Słowackiego, a później z Teatrem STU. Jej pierwsze kontakty z kabaretem były, jak sama określiła, prześmieszne.
Nigdy nie byłam w Piwnicy, ani nie widziałam wcześniej Piotra Skrzyneckiego. Kiedy Marta Stebnicka w Teatrze Słowackiego robiła "Karykatury" Kisielewskiego, gitarzysta z zespołu muzycznego, Paweł Ostafil, zaproponował mi, żebym przyszła do Piwnicy. Zostałam przedstawiona panu Piotrowi Skrzyneckiemu i na jego zaproszenie od razu zostałam w Piwnicy jako wykonawczyni. Zaczęłam od piosenki, którą śpiewałam na studiach aktorskich: "Ballada o żołnierzu i śmierci".
Grała w "Karykaturach", a z innej sztuki Jana Augusta Kisielewskiego "W sieci" pochodzi opis "Szału uniesień" Władysława Podkowińskiego, stała atrakcja programów Piwnicy pod Baranami, łącząca w sobie dwa żywioły: teatru i kabaretu.
"Szał" w Piwnicy grała Majka Zającówna. Potem były kolejne wykonawczynie, w końcu Piotr namówił mnie. "Szał" – w takim kształcie, w jakim go wykonuję – wymyśliłam sobie sama i jest on inny w mojej interpretacji, niż u moich poprzedniczek. Kabaret to dla mnie aktorskie dopełnienie. W Piwnicy mam wolną rękę. Każdy numer mogę prowadzić według reakcji publiczności. W teatrze, oczywiście, inwencja też się liczy, ale czasami można mieć odmienne zdanie niż reżyser, a trzeba się podporządkować jego woli.
Halina Wyrodek miała w repertuarze piosenki z muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza, Piotra Walewskiego, ale widzom Piwnicy zapadła w pamięć głównie dzięki piosence Zygmunta Koniecznego do słów Tadeusza Śliwiaka "Ta nasza młodość". Pamiętam program, z którego publiczność nie chciała wyjść, domagając się swej ulubionej pieśni. Niestety, nie było wykonawczyni. Widzowie byli wyraźnie niepocieszeni.
Jest w "Młodości" coś magicznego – przyznawała aktorka. – Śpiewam ją kilkanaście lat, a ciągle wzrusza. Często zdarza mi spotykać widzów, którzy mówią: "Pani Halino, kiedy będzie «Ta nasza młodość»? Niech nam pani da znać, bo my przyszliśmy na «Szał» i na «Tę naszą młodość»". Mam takich fanów zarówno wśród dorosłych, jak i wśród młodzieży. Bardzo mnie cieszy, że to właśnie młodzi ludzie, wychowani przecież na tych heavy metalach i innych szarpidrutach, potrafią tu przyjść i przeżyć inny rodzaj artystycznych wzruszeń.
Kompozytor napisał genialną piosenkę do świetnego tekstu i znalazł dla niej idealną odtwórczynię. Taką piosenkę trudno przeskoczyć. Czy to aby nie jest wykonawcza pułapka?
Mam w repertuarze równie dobre piosenki – mówiła. – Bardzo lubię śpiewać piosenkę Leszka Długosza "Jaka szkoda", czy sonet Szekspira z muzyką Piotra Walewskiego. To jest przedziwne, role się zapomina, piosenki pozostają. Do tej pory zerwana w środku nocy zaśpiewam "Balladę o żołnierzu i śmierci". To sprawa zakodowania w pamięci nie tylko słów, ale i melodii."
Dodajmy, że tekst piosenki był pióra Ludwika Jerzego Kerna, a muzyka - Lesława Lica. Kabaretowe występy dawały aktorce większe możliwości improwizacji. I stwarzały bardziej intymne relacje z widownią.
W teatrze nie ma tak bezpośredniego kontaktu z widzem jak w kabarecie. Mnie wejście na scenę w Piwnicy zawsze sprawia radość. Czasem się prywatnie zaśmieję czy "ugotuję" na przykład w "Szale", ale widzę, że jest to przez widzów dobrze przyjmowane. Kabaret zawsze żyje. Można być wspaniałym aktorem scenicznym, a nie sprawdzić się w kabarecie.
Film i telewizja lubiły obsadzać Halinę Wyrodek w rolach kobiet zdecydowanych, mocnych, ostrych, z dobrze postawionym głosem. Na przykład krzykliwych wiejskich bab, jak w serialu "Układ krążenia". Lubiła pracować w filmie, traktując grę przed kamerą jako ważne, odmienne doświadczenie aktorskie.
Miło wspominam "Zmory" Wojciecha Marczewskiego, "Party przy świecach" Antoniego Krauzego. Przywiązana też jestem do epizodów w "Kochankach mojej mamy" i "Marcowych migdałach" u Radosława Piwowarskiego czy w "Kobiecie z prowincji" Andrzeja Barańskiego.
Krzysztof Rychlik przygotował w Piwnicy swój program oparty na historycznych przekazach o ślubie Maryny Mniszchówny z Dymitrem Samozwańcem. Powierzył Halinie partię solową. Z obnażonym mieczem w dłoni i w suto zdobionej pelerynie wyglądała naprawdę imponująco. Niczym Walkiria. I jak owa germańska boginka natarła po występie na mnie i Maćka Szybista. Wpadł on bowiem na pomysł, żeby w trakcie śpiewu unosić stopniowo jej zdobny tren jak najwyżej w górę. Aby widownia mogła podziwiać bogactwo deseni. I podziwiała. Peleryna naszywana rozmaitymi aplikacjami, szamerunkami i sztuczną biżuterią ważyła dobrych kilka kilogramów, a trzymała się jedynie na pasku zapinanym pod szyją aktorki. Uniesienie przez nas niezłych kilku metrów kwadratowych takiej płachty sprawiło, że solistka nie tylko nie mogła swobodnie śpiewać, ale nawet normalnie oddychać. Omal nie udusiliśmy Haliny. Jak to się stało, że wyśpiewała wszystko co do nuty, wie tylko ona sama.
Każdy na własną rękę kształtował swoje relacje z pozostałymi członkami zespołu. A jak to w gronie indywidualistów bywa, często temperamenty uzewnętrzniają się w sposób daleki od kurtuazji. Sam widziałem Dorotę Pomykałę czy Ulę Kiebzak, które znikały nagle z pierwszego szeregu śpiewających przy mikrofonie. Odciągane były do tyłu za – dosłownie – cztery litery przez starszą stażem piwniczną aktorkę Halinę Wyrodek, zajmującą tak wywalczone miejsce.
W stanie wojennym pewien rodzaj kabaretowej aktywności Piwnicy udało się utrzymać między innymi dzięki Filmowi Polskiemu. W Krakowie pojawiła się ekipa Tomasza Zygadły, który kręcił fabularyzowany dokument "Przewodnik" o Piotrze Skrzyneckim. Poza liderem kabaretu grali wszyscy piwniczanie, którym udało się zakumplować z reżyserem. Mnie ten zaszczyt ominął z kilku względów. Toteż sam już nie wiem, jakim niepojętym sposobem znalazłem się nagle w gronie innych piwniczan w lokalu Kasztelanka przy placu Na Groblach, gdzie na koszt filmu, odbywała się suta uczta. Przypuszczalnie na zaproszenie Piotra Ferstera, który w "Przewodniku" zajmował się współpracą reżyserską. W gotowym filmie wszystkich uczestników biesiady jednak nie widać. W środku jazdy kamery następuje gwałtowne cięcie. Pojawia się tak zwana przebitka. Po czym panorama trwa dalej, ale sporej części stołowników już nie sposób zobaczyć. Taki przebieg montażowy film zawdzięcza Halinie.
"O, kurwy!" - zawołała na widok dwóch nagich epizodystek wnoszących tace z poczęstunkiem.
Jej spontaniczna odzywka – przy tak zwanych setkach polegających na jednoczesnym zapisie dźwięku i obrazu, bez postsynchronów – siłą faktu padła ofiarą nożyczek. Nieoczekiwana wymiana zdań przemieniła się w starcie ambicji krakowskich aktorek. Obie "naturystki" poczuły się dotknięte epitetem. Trudno im nie przyznać racji. Halina, jak miała kaprys, potrafiła boleśnie użądlić. Inwektywa wyszła zresztą z ust osoby, której zdarzyło się uczestniczyć w scenach rozbieranych choćby w "Zmorach", co jako żywo natychmiast stanęło mi przed oczami. Nie wiem, czy Bogu ducha winne, zaatakowane dziewczyny, wiedziały to, co ja, bo się tym argumentem nie posłużyły.
Kontakt z wielkim światem Halina Wyrodek zawdzięcza głównie Piwnicy.
Zwiedziłam Kanadę, Stany Zjednoczone, byłam w Rzymie, w Londynie, Paryżu, Zurychu – wspominała. – Najwspanialsza była publiczność amerykańska. Głównie Polonia, ale i Amerykanie. Na jednym ze spektakli była polska stewardesa i pilot Amerykanin. Po mojej "Młodości" zapytał stewardesy, o czym ta kobieta śpiewa, że on również płacze.
Na któryś z występów Piwnicy w Nowym Jorku przyszedł Janusz Głowacki i Andrzej Czeczot. Po występach Czeczot wypalił Halinie za kulisami:
– Nienawidzę pani!
– Dlaczego? – spytała zaskoczona.
– Bo mnie pani zmusiła do łez.
(Fragment większej całości)