Zwycięstwo osobności, czyli 46. Festiwal Polskich Filmów w Gdyni
Polskim kinem A.D. 2021 rządzą historyczne obsesje i narodowe sentymenty. Mimo to rodzimi twórcy coraz głośniej mówią o tym, co dla nich ważne "tu i teraz". Tegoroczny festiwal w Gdyni stał się zapowiedzią małych rewolucji – feministycznych, tożsamościowych i stylistycznych. I potwierdzeniem, że siła sztuki wynika ze szczerości.
Jednym z dowodów potwierdzających tę tezę były "Wszystkie nasze strachy" Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta nagrodzone gdyńskimi Złotymi Lwami. Obraz inspirowany biografią Daniela Rycharskiego okazał się jedną z najoryginalniejszych i najbardziej angażujących produkcji tegorocznego festiwalu. Jego twórcy postawili bowiem na współczesną historię, a swą opowieść zbudowali na kanwie gejowskiego melodramatu.
Porozmawiaj z nim
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Dawid Ogrodnik w filmie "Wszystkie nasze strachy" Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta, fot. Jarosław Sosiński/mat. prasowe.
Ale ich "Wszystkie…" jest czymś więcej niż tylko miłosną historią – to także opowieść o współczesnej Polsce z jej społecznymi i ideologicznymi podziałami, obraz prowincji kreślony bez uproszczeń i protekcjonalnej wyższości, wreszcie – próba opowiedzenia o artyście i działaczu LGBT, który mierzy się z własną religijnością oraz tradycją, w której został wychowany.
Nagroda dla filmu Rondudy i Gutta, choć zaskakująca, była w pełni zasłużona. Oto bowiem twórcy "Wszystkich…" bodaj jako pierwsi w polskim kinie współczesnym postanowili opowiedzieć historię osoby homoseksualnej, nie czyniąc z niej oręża w ideologiczno-politycznym boju. "Wszystkie nasze strachy" uciekają od publicystyki, ani przez chwilę nie wpadając w interwencjonistyczny ton, który słyszeć mogliśmy choćby w "Płynących wieżowcach" Tomasza Wasilewskiego. Gutt i Ronduda rysują świat cienką kreską, a ich film zamiast na barykady zaprasza do otwarcia się na siebie i wzajemnego zrozumienia.
Spora w tym zasługa scenarzystów: Katarzyny Sarnowskiej, Łukasza Rondudy oraz Michała Oleszczyka (filmoznawcy i autora monografii kina Terence’a Davisa, innego artysty opowiadającego o swoim homoseksualizmie i religijności). We "Wszystkich naszych strachach" ich wrażliwość i świadomość tradycji kina LGBT pozwalają uniknąć mielizn, na które wpadali liczni reżyserzy gejowskich melodramatów. Dzięki ich współpracy powstał film, w którym próżno szukać uproszczeń i fałszywych tonów, film mądry i zarazem prowokacyjny, ale będący zaproszeniem do rozmowy i spotkania, a nie ideologicznym manifestem.
"Hiacynt" czyli siła dramaturgii
"Wszystkie…" nie były jedynym filmem LGBT, który znalazł się w konkursie głównym tegorocznej Gdyni. Jednym z faworytów festiwalu był bowiem inny obraz – "Hiacynt" Piotra Domalewskiego, osadzona w latach 80. opowieść o milicyjnej akcji wymierzonej w środowiska homoseksualistów. Napisany przez Marcina Ciastonia film otrzymał nagrodę za najlepszy scenariusz tegorocznego festiwalu. Nieprzypadkowo – "Hiacynt" jest bowiem znakomitą hybrydą dramatu o poszukiwaniu seksualnej tożsamości oraz policyjnego thrillera spod znaku kina noir. Historia młodego milicjanta, który prowadzi śledztwo w sprawie seryjnego mordercy gejów, u Domalewskiego staje się opowieścią o mrocznych czasach PRL-u i oplatającej kraj sieci mrocznych interesów, a zarazem historią poszukiwania seksualnej tożsamości.
"Hiacynt" to bodaj najbardziej spełniony film tegorocznego festiwalu. Znakomicie zagrany przez Tomasza Ziętka (był faworytem do nagrody za pierwszoplanową rolę męską) oraz Tomasza Schuchardta (wybitny drugi plan) i sfilmowany przez Piotra Sobocińskiego stanowi unikatowe w polskim kinie połączenie kina gatunkowego i osobistej, autorskiej opowieści. Nagrodzony przez gdyńską publiczność film Domalewskiego potwierdził, że reżyser "Cichej nocy" jest nie tylko jedną z „najzdolniejszych bestii” w polskim kinie, ale też twórcą odważnie wkraczającym na pole nowych gatunków, stylistyk i tematów.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl slajdy
"Hiacynt", napisany z wielkim talentem, ale i szacunkiem wobec reguł dramaturgii, po raz kolejny przypomniał o największej słabości polskiego kina, czyli braku mocnych scenariuszy. Spośród 16 filmów prezentowanych w konkursie głównym festiwalu zaledwie kilka zrealizowanych zostało w oparciu o teksty spełniające podstawowe kryteria dobrze opowiedzianej historii – zbudowanej na konfliktach, opowiadającej o przemianie bohatera i pokazującej jego wyboistą drogę do wymarzonego celu. Niestety – twórcy większości polskich produkcji wciąż za nic mają reguły dramaturgii, a zamiast pełnoprawnego dramatu opowiadają anegdoty bądź też zadowalają się kreśleniem portretów postaci i sytuacji.
Więcej niż seks – kobiety na plan
Przykładem takiego kina jest "Bo we mnie jest seks" Katarzyny Klimkiewicz, biograficzna opowieść o Kalinie Jędrusik, jednej z najbardziej wyrazistych kobiet PRL-owskiej popkultury. Opowiadając jej historię, reżyserka postawiła sobie zadanie, by nie tylko narysować portret seksbomby znanej z ekranów i scen, ale też pokazać złożoność jej postaci i siłę jej charakteru. Sukces okazał się jedynie częściowy – cóż bowiem z tego, że filmowa Kalina jest postacią charakterną i niebanalną, gdy autorki filmu nie potrafią opowiedzieć jej historii w sposób zajmujący. "Bo we mnie jest seks" bardziej przypomina ciąg barwnych anegdot niż emancypacyjny dramat. Klimkiewicz tak bardzo skupia się na oddaniu atmosfery lat 60. (znakomita, na poły nierealistyczna scenografia Wojciecha Żogały) i nakreśleniu relacji między słynnymi bohaterami swojego filmu (od Jędrusik i Dygata aż po Konwickiego i Przyborę), że zapomina o regułach filmowego opowiadania. Zamiast dążyć do celu, jej bohaterka snuje się po ekranie, czekając aż świat sam się zmieni, pozwalając jej wrócić na szczyt.
Jeśli biografia Kaliny Jędrusik broni się jako pełnometrażowy film, to głównie dzięki Marii Dębskiej. Młoda aktorka z wdziękiem i niekłamanym talentem ożywia na ekranie swą postać (przy okazji pokazując, jak pięknie można kląć w języku polskim). Dębska umiejętnie łączy mimikrę z autorską kreacją, a jej Kalina to kobieta silna, wyzywająca i niegodząca się na jakikolwiek dyktat – męski, polityczny, czy obyczajowy. Młoda aktorka potrafi obronić swoją bohaterkę, pokazać ją jako człowieka z krwi i kości, a nie tylko seksapilu. Nic więc dziwnego, że to właśnie w ręce Dębskiej trafiła w tym roku nagroda za pierwszoplanową rolę kobiecą.
Kobiety wychodzą z cienia
Kobiece postaci bezsprzecznie były siłą tegorocznego festiwalu w Gdyni. Podczas gdy w minionych latach wśród konkursowych filmów trudno było znaleźć obrazy opowiadane z kobiecej perspektywy i dające szanse na stworzenie mocnych kreacji, tym razem filmowcy nie zapomnieli o kobiecym spojrzeniu.
Dość wspomnieć o innej znakomitej kreacji, która zasługiwała na festiwalowe nagrody – roli Agaty Buzek w "Moim wspaniałym życiu" Łukasza Grzegorzka, który w Gdyni odebrał nagrodę za najlepszą reżyserię. Jego bohaterką jest kobieta po czterdziestce, która pewnego dnia orientuje się, że jej życie zostaje zawłaszczone przez bliskich jej ludzi, a ona sama przestaje być samodzielną istotą, stając się matką, żoną, córką i kochanką odgrywającą kolejno wszystkie przypisywane jej społeczne role. Grzegorzek – jeden z najświeższych i najbardziej oryginalnych głosów polskiego kina – brawurowo opowiada o próbie odzyskania swojego życia i wybicia się na niepodległość. Pozwala przy tym wybrzmieć talentowi Agaty Buzek, która pokazuje, że jest świetną aktorką, choć wciąż nieco niedocenianą przez rodzimą kinematografię.
Tegoroczny festiwal w Gdyni pokazał, że polskie kino powoli uczy się opowiadać o kobietach i przestaje traktować je jak kwiatek do kożucha i ekranową ozdobę. To właśnie kobiece bohaterki grały pierwsze skrzypce w "Lokatorce", kryminalno-społecznej opowieści inspirowanej historią Jolanty Brzeskiej, a festiwalowe jury przyznało nagrodę za drugoplanową rolę kobiecą Sławomirze Łozińskiej, aktorce dawno nie widzianej na dużym ekranie.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl slajdy
Udanych żeńskich kreacji było w tym roku więcej – poruszającą rolę matki chorego chłopca stworzyła Małgorzata Foremniak w udanej "Sonacie" Bartosza Blaschke, Kinga Preis swoim poczuciem humoru ożywiała ekran w "Zupie nic", a Weronika Książkiewicz zaskoczyła w dramatycznej roli współuzależnionej żony alkoholika w "Powrocie do Legolandu". Mnogość dobrze zagranych i nieźle napisanych kobiecych postaci musi cieszyć – po latach dominacji "męskiego spojrzenia", wreszcie możemy oglądać polską rzeczywistość z nieco innej perspektywy.
Uwikłani w przeszłość
Choć polskie kino A.D. 2021 uwalnia się z patriarchalnego gorsetu, wciąż mocno tkwi w okowach historii. Od lat nie było w Gdyni takiej dominacji filmów historycznych. Barwny obraz lat 60. rysowała Katarzyna Klimkiewicz w "Bo we mnie jest seks", w sentymentalną wycieczkę do lat 80. zabrała widzów Kinga Dębska w "Zupie nic", a mroczną stronę tej samej epoki opisywały wspomniany już "Hiacynt" Piotra Domalewskiego i poświęcone sprawie zabójstwa Grzegorza Przemyka "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego, wielki faworyt festiwalu i zdobywca Srebrnych Lwów. Także lata 90. znalazły na ekranie swoją reprezentację – w "Powrocie do Legolandu" zmitologizowane czasy dzieciństwa stawały się areną poruszającego dramatu o dorastaniu i chorobie alkoholowej.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl slajdy
Na tym tle najsłabiej wypadły filmy wojenne – "Ciotka Hitlera" Michała Rogalskiego oraz "Śmierć Zygielbojma" Ryszarda Brylskiego przypominały raczej propagandowo-edukacyjne czytanki aniżeli pełnokrwiste kino o dramacie II wojny światowej.
I tak tu się żyje, po prostu
Mimo że historyczne opowieści zdominowały tegoroczny festiwal, to współczesne obrazy znalazły się wśród największych zwycięzców 46. edycji gdyńskiej imprezy. Jednym z nich byli brawurowi "Inni ludzie" Aleksandry Terpińskiej. Ekranizacja głośnej powieści-poematu Doroty Masłowskiej to najodważniejszy film, jaki gościliśmy na ekranach polskich kin w ostatnich latach albo i dekadach. Młoda reżyserka stworzyła bowiem niemal dwugodzinny hip-hopowy teledysk, w którym większość dialogowych kwestii jest wyśpiewywana przez aktorów, a rytm montażu przywodzi raczej skojarzenie z wideoklipem niż klasycznym pełnym metrażem.
Odbierając nagrodę dla najlepszej debiutantki, Terpińska przyznawała, że "Inni ludzie" mogli powstać dzięki artystycznej wolności właściwej twórcom będącym na początku swojej drogi. Istotnie – jej obraz to wizualna i muzyczna petarda, film hipnotyzujący rytmem, energią i aktorskimi kreacjami Jacka Belera (nagroda za główną rolę męską), Magdaleny Koleśnik, Soni Bohosiewicz i Marka Kality. I choć brawurowa forma filmu Terpińskiej zdaje się maskować scenariuszowe braki i odwraca uwagę od nieco uproszczonej wizji świata serwowanej przez reżyserkę (wykluczeni kontra "yuppies"), jej "Inni ludzie" to świadectwo wielkiego talentu i dowód na to, że polskie kino zyskało nową, znakomitą autorkę.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl slajdy
Tegoroczny festiwal w Gdyni okazał się świętem autorów. Pokazał, że główną siłą rodzimej kinematografii powinna być odwaga mówienia własnym głosem. Świadectwem tej filozofii były między innymi jurorskie werdykty – zaskakujące, nieoczywiste, za nic mające aktualne koniunktury i środowiskowe układy. Złote Lwy dla "cichego" gejowskiego melodramatu, aktorskie wyróżnienie dla Jacka Belera, czy nagroda za zdjęcia dla Łukasza Gutta (rywalizującego z dużo bardziej efektownymi pracami Piotra Sobocińskiego czy Kacpra Fertacza) stały się dowodem artystycznej niezależności i zarazem hołdem dla niej. Bo Gdynia, choć filmowo nierówna, a często rozczarowująca, przyniosła nadzieję na to, że polskie kino coraz odważniej szuka nowych dróg, oryginalnej formy i tematów do wspólnej rozmowy, która będzie miała jednoczącą siłę.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]