10 najlepszych polskich kryminałów
Stylowe kryminały noir i teatralne adaptacje powieści Chandlera. Krwawe opowieści o ludzkiej naturze i zatrzymane w czasie obrazki z polskiej historii. Serialowe hity i niezapomniane kinowe klasyki. Oto dziesięć najlepszych kryminałów polskiego kina i telewizji.
"Zbrodniarz i panna", reż. Janusz Nasfeter, 1963 r.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Zbrodniarz i panna", reżyseria: Janusz Nasfeter, 1963, fot. Filmoteka Narodowa - Instytut Audiowizualny/www.fototeka.fn.org.pl
Lata 60. w polskim kryminale należały do Joe Aleksa. Pod tajemniczym pseudonimem krył się Maciej Słomczyński, wybitny tłumacz, scenarzysta i twórca kryminałów. Wydawał je pod różnymi pseudonimami – także jako Kazimierz Kwaśniewski. I właśnie pod tym nazwiskiem wydał "Zbrodniarza…", jedną z najlepszych książek w swoim pisarskim dorobku.
Wykształcony na brytyjskiej prozie kryminalnej Słomczyński sięgał po fabularne i narracyjne schematy rodem z kryminałów Agathy Christie i tworzył powieści zachwycające czytelników i reżyserów epoki PRL-u. Na podstawie jego powieści powstało kilka spektakli telewizyjnego Teatru Sensacji "Kobra", którego Słomczyński był inicjatorem, a także trzy filmy: "Ostatni kurs" Jana Batorego, "Gdzie jest trzeci król" Ryszarda Bera oraz "Zbrodniarz i panna".
Ten ostatni był z nich najlepszy. Wyreżyserowany przez Janusza Nasfetera, przyszłego mistrza kina dziecięcego, opowiadał historię śledztwa prowadzonego przez kapitana Ziętka (Zbigniew Cybulski). Aby schwytać winnych zabójstwa, dzielny milicjant wraz z młodą dziewczyną (Ewa Krzyżewska) zmuszony był jechać do nadmorskiej miejscowości, gdzie eskortowana przez niego dziewczyna miała rozpoznać mordercę. Problem w tym, że to on rozpoznał ją jako pierwszy, rozpoczynając grę, w której zwierzyna i łowczy zmieniali się miejscami.
"Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię", reż. Janusz Majewski, 1969 r.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię", 1969., fot. Filmoteka Narodowa/www.fototeka.fn.org.pl
Kryminał Janusza Majewskiego od dziesięcioleci cieszy się opinią jednego z najlepszych i najoryginalniejszych, jakie kiedykolwiek zrealizowano w polskim kinie. Nieprzypadkowo – "Zbrodniarz…" jest bowiem filmowym eksperymentem, w którym kryminał łączy się z reportażem, a opowieść o śledztwie i poszukiwaniu prawdy ubrana zostaje w paradokumentalny kostium.
Historia tego filmu sięga końca lat 60., kiedy to Komenda Główna Milicji Obywatelskiej ogłosiła konkurs na powieść opowiadającą o pracy stróżów prawa. Jedną z nagród w tym konkursie otrzymał Krzysztof Kąkolewski, wybitny dziennikarz, który po latach miał się okazać jednym z mistrzów polskiego reportażu.
Jego powieść, zbudowana z autentycznych dokumentów, zapisów przesłuchań i ekspertyz zwróciła uwagę Janusza Majewskiego. Na jej podstawie reżyser stworzył opowieść o kapitanie Siwym ryzykującym swoje życie i karierę, by doprowadzić do skazania mordercy odpowiedzialnego za śmierć młodej dziewczyny zeznającej w głośnym procesie. I jak to u Kąkolewskiego – literatura spotykała się z dokumentem, obyczajowa obserwacja ze zmyśleniem, a kryminalna intryga zagęszczała się z minuty na minutę. Jeśli dodamy do tego wybitną kreację Zygmunta Hübnera, otrzymamy film w pełni zasługujący na swoją legendę.
"Kłopoty to moja specjalność", reż. Marek Piwowski, 1977 r.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Kłopoty to moja specjalność", 1977, reżyseria: Marek Piwowski, fot. z archiwum TVP
Filmowa moda na kryminały, której twórcą, a zarazem beneficjentem w latach 60. był Maciej Słomczyński, w kolejnej dekadzie ustąpiła popularności kryminałowi telewizyjnemu. Wszystko za sprawą "Kobry", czyli telewizyjnego Teatru Sensacji.
Ekranizowano tu największych: Agathę Christie, Georgesa Simenona, Richarda Harrisa, Josepha Kesselringa i Raymonda Chandlera. To właśnie ten ostatni był autorem pierwowzoru "Kłopotów…" błyskotliwie przeniesionych na ekran przez Marka Piwowskiego.
Historia detektywa Marlowe’a, który przypadkowo zostaje wplątany w mroczną historię o zemście i rodzinnych tajemnicach, u Piwowskiego miała styl i czar, a dzięki wybitnej roli Jerzego Dobrowolskiego stała się jednym z największych przebojów słynnego Teatru Sensacji.
"Vabank", reż. Juliusz Machulski, 1981 r.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Vabank" Juliusza Machulskiego, na zdjęciu: Jan Machulski, foto: Polfilm / East News
W całej historii polskiego kina udanych kryminalnych komedii było jak na lekarstwo. Tę najlepszą stworzył w 1981 roku Juliusz Machulski, który swoim debiutanckim filmem zapewnił sobie miejsce w historii rodzimego kina popularnego.
Pierwotnie Machulski miał być jedynie scenarzystą. "Vabank" pisał dla Janusza Majewskiego, specjalisty od nieoczywistych kryminałów. Ceniony starszy kolega Machulskiego nie miał jednak czasu, by wyreżyserować scenariusz, a przed Machulskim otworzyła się szansa debiutu. I choć Studio Tor chciało oddać tekst Markowi Piwowskiemu, Machulski postanowił, że sam nakręci tę historię. I tak dzięki pomocy Jerzego Kawalerowicza udało mu się zrealizować "Vabank".
Historia kasiarza Kwinty (Jan Machulski, ojciec Juliusza), który po wyjściu z więzienia obmyśla zemstę na Kramerze (Leonard Pietraszak), nieuczciwym właścicielu banku, była próbką wielkiego reżyserskiego talentu. Machulski dowodził bowiem, że nawet nad Wisłą można robić gatunkowe kino w amerykańskim stylu. Przeniósł akcję do lat 30. minionego wieku, a kryminalną historię spod znaku "heist movie" połączył z bezpretensjonalną komedią.
Jego "Vabank" był spektakularnym triumfem. Krytycy zachwycali się warsztatową sprawnością młodego twórcy, muzyka z filmu szybko stała się szlagierem, a Machulski – gwiazdą publiczności i festiwali filmowych.
"Psy", reż. Władysław Pasikowski, 1992 r.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Bogusław Linda na planie filmu "Psy" Władysława Pasikowskiego, fot. Polfilm / East News
31 nagan i 18 pochwał – z takim bilansem kończył swoją pracę w Służbie Bezpieczeństwa Franz Maurer, filmowa legenda i jeden z najważniejszych bohaterów polskiego kina popularnego nad Wisłą. Twardy, cyniczny i pozbawiony złudzeń był idealnym bohaterem na nowe czasy.
W filmowych "Psach" Pasikowski uczynił z niego samotnego mściciela, który – choć brudny i niepozbawiony wad – jest ostatnim bastionem w walce o ocalenie zasad. W interpretacji Bogusława Lindy Franz był nowym wzorcem męskości – polskim macho, co przed nikim nie ugina karku, a gdy trzeba, potrafi także uronić łzę.
Opowiadając historię jego uwikłania, Pasikowski kreślił smutny obraz rzeczywistości. Opisywał świat polskiej transformacji, rzeczywistość, w której dawne wartości straciły na znaczeniu, a nowe jeszcze się nie wykrystalizowały. Uderzał też w narodowe świętości i wchodził w obrazoburczy dialog z kinem Wajdy.
Kiedy ten ostatni obejrzał scenę ubeckiej libacji trawestującej solidarnościową "Balladę o Janku Wiśniewskim", stwierdził, że Pasikowski wie o polskim widzu coś, co dla niego samego pozostaje tajemnicą. Po latach jego "Psy" stały się filmem kultowym, a prócz popularności zdobyły też uznanie jako film, który najlepiej uchwycił ducha swoich czasów.
"Ekstradycja", reż. Wojciech Wójcik, 1995-1999 r.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Marek Kondrat jako Halski w "Ekstradycji" Wojciecha Wójcika, fot. TVP.
Franz Maurer nie był jedynym twardzielem, który sekundował narodzinom nowej demokracji. Kolejnym stał się Olgierd Halski z serialowej "Ekstradycji".
Miał w sobie szorstki czar, sporą dawkę zmęczenia życiem i dość sił, by stawiać czoło nikczemności. Niedawno pomyślnie przeszedł proces weryfikacji i z milicjanta przedzierzgnął się w policjanta. Halski nie kłaniał się kulom ani ruskiej mafii, która sprawowała władzę nad serialową Warszawą lat 90. Za nic miał też uwagi tchórzliwych i skorumpowanych przełożonych – w skórzanej kurtce i poczciwym polonezie przemierzał miasto, by wyplenić z niego wszelką niesprawiedliwość.
W serialu Wojciecha Wójcika westernowa figura jedynego sprawiedliwego zaprzęgnięta została do opowieści o społecznych przemianach początku lat 90. I chyba właśnie dlatego "Ekstradycja" spotkała się z tak żywym odzewem publiczności. Dość wspomnieć, że zanim trafiła na telewizyjne ekrany, dostępna była na kasetach wideo, a żeby móc ją wypożyczyć, trzeba było tygodniami czekać na swoją kolej.
Sensacyjno-kryminalny serial z miejsca stał się telewizyjnym przebojem. Nie tylko dzięki dobrze skrojonym scenariuszom Wojciecha Horwatha, ale przede wszystkim znakomitym kreacjom Marka Kondrata, Witolda Dębickiego, Krzysztofa Kolbergera i Lwa Rywina wcielającego się tutaj w rosyjskiego gangstera.
"Glina", reż. Władysław Pasikowski, 2004 r.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z serialu "Glina", reż. Władysław Pasikowski. na zdjęciu: Jerzy Radziwiłowicz, fot. mat. promocyjne.
Oto kolejny ze zmęczonych życiem obrońców zasad. Andrzej Grajewski, bohater "Gliny" Władysława Pasikowskiego, to duchowy krewniak Olgierda Halskiego z "Ekstradycji", ale też polska odpowiedź na Kurta Wallandera.
Gliniarz grany przez Jerzego Radziwiłowicza był zmęczony, życie mu się nie układało, związki z najbliższymi ciągle wystawiane były na szwank, a świat wcale nie wyrażał wdzięczności za jego służbę. Mimo to gburowaty policjant z godnością stawiał czoło różnej maści złoczyńcom.
Jakub Socha pisał o nim w "Dwutygodniku":
Gajewski, tak jak Philip Marlowe, w ogólnie nie jest miły, ale zachowuje się przyzwoicie (...) Świat go męczy, ale nie psuje. Wie, jak się w nim poruszać, mimo że system norm i nakazów moralnych rzadko kiedy może służyć mu pomocą. Skąd więc wie? Można by powiedzieć, że Gajewski kieruje się indywidualnym osądem; że w chwilach niepewności zachowuje się po prostu przyzwoicie...
Zapewne także dlatego styrany policjant stał się jednym z ulubionych bohaterów polskich telewidzów, a serialowy "Glina" do dziś pojawia się w czołówce rankingów najlepszych kryminalnych opowieści znad Wisły.
"Pitbull", reż. Patryk Vega, 2005 r.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z serialu "Pitbull", reż. Patryk Vega, na zdjęciu: Marcin Dorociński, Andrzej Grabowski, fot. Interfilm.
Podczas gdy seriale "Ekstradycja" czy "Glina" opowiadały o zmaganiach szlachetnego samotnika z systemową niesprawiedliwością i zepsutym światem, "Pitbull" Patryka Vegi rewolucjonizował sposób pokazywania telewizyjnych gliniarzy.
W jego serialu nie tylko ulice pełne były zła, ale i policyjne komendy wyglądały na pozamiejscowe oddziały Sodomy i Gomory. Miastem rządziła mafia, stołeczne "psy" chodziły na smyczy gangsterów, a policjanci nie byli wcale lepsi od ściganych bandziorów.
Oczywiście nie wszyscy – w zepsutym mieście pracował przecież Despero (Marcin Dorociński) - trzydziestoparoletni twardziel, któremu udało się ocalić resztki przyzwoitości pomimo tego, że za policyjnych partnerów miał jedynie pijaków, cyników i przekupnych dziwkarzy
Opowiadając ich losy, Vega tworzył mroczny serial, w którym kryminał spotykał się z melodramatem, a całości dopełniały komediowe elementy. A że młody wówczas reżyser jeszcze starał się trzymać reguł filmowego warsztatu, serialowy "Pitbull", chropowaty, niemal paradokumentalny w formie, wyróżniał się spośród tonących w przeciętności telewizyjnych produkcyjniaków. Stał się też początkiem wielkiej kariery Vegi, który nigdy później nie zbliżył się do artystycznego poziomu "Pitbulla".
"Dom zły", reż. Wojciech Smarzowski, 2009 r.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Marian Dziędziel w filmie "Dom zły" w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego, fot. materiały prasowe / ITI Cinema
Podczas gdy Machulski w swoim "Vabanku" proponował widzom polską wersję klasycznego amerykańskiego kina noir, jego młodszy kolega, Wojciech Smarzowski stworzył własny gatunek, który pół-żartem nazwać by można "Polish-noir".
Zamiast efektownych samochodów, pięknych femmes fatales i facetów w kapeluszach, mamy tu skarlałych bohaterów unurzanych we własnej nikczemności i słabości, smutną rzeczywistość, która łamie ludzkie kręgosłupy i rysowany czarną kreską portret zbiorowości. Smarzowski, który stał się najważniejszym diagnostą polskości w kinie ostatnich lat, jednocześnie jest jednym z najsprawniejszych rzemieślników nadwiślańskiej X muzy, a ponure diagnozy łączy z efektowną formą.
Nie inaczej jest w "Domu złym", kryminalnej opowieści, która staje się mrocznym portretem naszych narodowych przywar. Historia zootechnika, który pewnego dnia przybywa do domu na wiejskim odludziu, u Smarzowskiego z czasem zmienia się w historię o morderstwie, niechcianym śledztwie i mrocznych tajemnicach jednoczących miejscową społeczność, a kryminalna intryga jest tylko punktem wyjścia do odmalowania smutnego, choć przenikliwego portretu Polaków.
"Wataha", reż. Kasia Adamik, Michał Gazda, Jan P. Matuszyński, Olga Chajdas, 2014-
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z serialu "Wataha", fot. materiały prasowe/HBO.
Choć kryminał od lat rządzi ramówkami polskich telewizji, poziom większości serialowych opowieści o policjantach zostawia sporo do życzenia, intryga rozczarowuje, a intelektualna wtórność razi nawet najzagorzalszych fanów gatunku.
"Wataha", serial produkowany przez polską HBO, jest jednym z chlubnych wyjątków. Opowieścią oryginalną i inną niż wszystkie. Opowiada o Wiktorze Rebrowie (Leszek Lichota), oficerze straży granicznej w Bieszczadach, który pewnego dnia zostaje oskarżony o zamach bombowy. Wyjęty spod prawa mężczyzna nie tylko próbuje oczyścić się z zarzutów, ale też podejmuje rękawicę rzuconą mu przez miejscowych przestępców.
W "Watasze" serialowy kryminał łączy się z opowieścią o najgorętszych problemach społecznych, a historia pograniczników jest zaproszeniem do dyskusji o imigrantach, kryzysie uchodźczym i potrzebie solidarności ponad granicami.
W ciągu ostatnich lat "Wataha" doczekała się już trzech sezonów, a ich jakoś ani przez chwilę nie spadała. Przeciwnie – trzecia, ostatnia dotąd, odsłona serialu to kryminalny majstersztyk, w którym znajdziemy nie tylko barwne postaci i dobrze poprowadzone wątki obyczajowe, ale i pełnokrwisty kryminalny dramat pozbawiony mielizn i słabych punktów.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]