Bo też: "Sport jest doskonałym tematem dla sztuki. Omijanie go, jest omijaniem ważnego zjawiska w życiu. Dlaczego knajpa ma być świetnym tematem dla sztuki a boisko sportowe nie?" – pytał nie bez racji Jan Parandowski.
"Sport: wentyl erotyzmu" – uważał po freudowsku Stefan Napierski. "Sport jest jak rzodkiewka: mało kto uprawia, ale każdy to lubi", twierdził z kolei aforysta Bogdan Brzeziński. Warto wczytać się w zdania innych twórców mniej lub bardziej związanych ze sportem.
Kazimierz Przerwa-Tetmajer, "Dyskobol" (1896)
Sonet Kazimierza Przerwy-Tetmajera to w naszym zestawieniu chronologicznie pierwszy znaczący utwór o tematyce sportowej:
Tłum widzów. On spokojnym wzrokiem metę mierzy – –
Wyprostował się, ramion wiązanie natężył,
Głowę wzniósł, stopy w ziemię wrył, nogi naprężył,
W ręce trzyma dysk krągły – – wstał pierwszy z szermierzy.
Jeszcze chwila – kołysze dysk, zanim uderzy –
Wysunął lewe ramię, biodra, zda się, zwężył,
Na prawej nodze całym ciężarem zaciężył –
Rzuci – i laur zdobędzie znów na skronie świeży.
Na jego marmurowe, nagie, smukłe ciało,
Oliwą namaszczone, złotawe, błyszczące:
Pada greckie, promienne, uśmiechnięte słońce.
Przygiął się – dysk w stalowych palców ścisnął kleszcze – –
Kobietom w białych piersiach serce bić przestało,
A boskie uda słodkie wstrząsają im dreszcze.
Lucjan Rydel, "Ferenike i Pejsidoros" (1909)
Opowiadanie Lucjana Rydla jest historyczno-obyczajowym obrazkiem z życia starożytnych Greków, nakreślonym na tle olimpiady w 428 roku p.n.e. Na panhelleńskie igrzyska w elejskiej Olimpii przybywa przebrana za mężczyznę matka z synem. On ma uczestniczyć w olimpijskich konkurencjach juniorów, a ona pragnie być naocznym świadkiem jego zmagań, wbrew prawu zakazującego kobietom wstępu na teren igrzysk. Jego złamanie skutkuje bezwarunkowym strąceniem winnej ze skały Typajon. Pejsidoros występuje ostatniego dnia igrzysk w olimpijskim pentatlonie (pięcioboju). Gdy odnosi zwycięstwo, uszczęśliwiona matka mimowolnie zdradza swoją płeć. Jej niesubordynacja uchodzi jednak bezkarnie "przez cześć dla rodzica, braci i syna, gdyż im wszystkim przypadły były w udziale zwycięstwa olimpijskie" – odnotował Pauzaniasz.
Rydel barwnie przedstawia scenerię i atmosferę igrzysk, wraz z emocjonującymi opisami poszczególnych konkurencji sportowych rozgrywanych w kolejnych dniach wielkiej imprezy. W toku narracji przybliża charakterystyczne obiekty Olimpii, a wśród widzów umieszcza znakomite postacie tamtych czasów (Sokrates, Alkibiades, Tukidydes, Eurypides, Arystofanes, Sofokles). Pomyślne rozwiązanie tej niezwykłej historii ukazuje triumf wrażliwości i rozsądku nad rygorem i bezduszną literą prawa. Demokracja w swoich zasadach musi bowiem kierować się humanitaryzmem i uwzględniać wyjątkowe wypadki. Tylko wtedy można w społeczeństwie ludzi wolnych mówić o pięknie i jedności ducha i ciała (starogrecki ideał kalokagatii).
Kazimierz Wierzyński, "Laur olimpijski" (1927)
Tom poety Kazimierza Wierzyńskiego, nagrodzony złotym medalem na olimpiadzie w Amsterdamie w 1928 roku. Od tamtej pory o autorze zwykło się o mówić: "Najlepszy poeta między sportowcami i najlepszy sportowiec między poetami". "Laur olimpijski" to przejaw jego entuzjastycznego stosunku do sportu, fascynacja ruchem i przyrodą. Jak również rozległa wiedza sportowa – opiewani są tu zwycięzcy i sławni mistrzowie przedwojennego sportu: Paavo Nurmi, Ricardo Zamora, Charles Paddock i inni. Z tomu, złożonego zaledwie z 15 wierszy, wybraliśmy tę samą konkurencję – "Dyskobol" – którą trzy dekady wcześniej opiewał w sonecie inny poeta:
Rzut mój w rozwartej zaczyna się dłoni,
Rzut mój się kończy nie wiadomo gdzie,
Dysk, niby dukat połyskliwy, dzwoni
Poza światami, za metami, w mgle.
Dysk mój upada na ziemię, i dźwięczy,
I znów się zrywa i wykreśla łuk,
To serce skute w złocistej obręczy
Tętni i bije i przyspiesza stuk.
Z placów na place, jak pstrąg, się przerzuca,
Jak lotne przęsło, jak skaczący most,
Rzut, który światom wyolbrzymia płuca,
Który wymierza gwiazdom wielkim wzrost.
Rzut, który miarę wytkniętą już przerósł,
Minął granice i wzbił się, jak duch,
Rzut ten mam w dłoni – dyskobol i heros,
Ja, który wszczynam niewstrzymany ruch.
Jan Parandowski, "Dysk olimpijski" (1933)
Powieść historyczna Jana Parandowskiego z akcją osadzoną w starożytnej Grecji. Opowiada o wydarzeniach związanych z olimpiadą z 476 roku p.n.e. Utwór zawiera cechy zarówno powieści, jak i literatury popularyzującej historię. Autor połączył w nim ściśle obraz igrzysk olimpijskich z historią i obyczajowością ówczesnej Grecji. Ukazał zderzenie się idealistycznego podejścia do sportu z profesjonalnym i metodycznym dążeniem do zwycięstwa. W epilogu powieści autor dał upust rozczarowaniu, że już wówczas duch zdrowej rywalizacji i idea sportu powszechnego przegrała na rzecz spektakularnego wysiłku gladiatorskiego, przeznaczonego dla gnuśniejącej publiczności:
Naród, który pół wieku temu składał się poniekąd z samych zawodników, w którym każdy obywatel nieupośledzony kalectwem był gotów podjąć jakąkolwiek walkę na stadionie i zachowywał tę zdolność aż po próg starości, zrzekł się nagle tych ambicji na korzyść garstki wybranych. Urobiło się powszechne mniemanie, że skoro jest rzeczą tak zawiłą, tak trudną, skoro jest niepodobieństwem nadążyć w zwykłych warunkach za szlachectwem rekordów, najłatwiej będzie spocząć na ławie widzów pośród biernych wzruszeń. Postarano się przede wszystkim o te ławy i stadiony rozbudowały się w wygodne warstwy siedzeń.
W towarzyszącym zmaganiom sportowym Olimpijskim Konkursie Sztuki i Literatury podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich w 1936 roku w Berlinie, pisarz za swoją powieść zdobył brązowy medal.
Witold Gombrowicz, "Trans-Atlantyk" (1953)
"Trans-Atlantyk" groteskowo odwzorowuje początek argentyńskiej drogi życia Witolda Gombrowicza. Zaproszony do udziału w inauguracyjnym rejsie transatlantyku MS Chrobry dopłynął do Buenos Aires 21 sierpnia 1939 roku. Kilka dni później statek wrócił do Europy, jednakże bez pisarza. Na kanwie powieści autor snuł sytuację własnego osamotnienia i odcięcia od pogrążonego w wojnie kraju, szydząc jednocześnie z pustosłowia, tromtadracji i zadufania ogółu poznanych Polaków, całkowicie oderwanych od ojczystej gleby, jak też od realiów, w jakich przyszło im żyć za oceanem. Ciągła gra prowadzona przez bohaterów przenika również brawurową rozgrywkę w palanta:
Na łączkę wyszliśmy, gdzie plac Palantowy za parkanem, obok Oranżerii. Wytłumaczywszy gry prawidła, które nie takie jak u nas (bo piłka, z ręki bita o ścianę po dwukrotnem od ziemi odbiciu, z powietrza drugi raz bita o tę ścianę w palant, po dwóch tylko kozłach może być odbita), zaraz Gonzalo piłkę z ręki bił o ścianę i drugi raz bił z dwukrotnego kozła o ścianę w palant; a bardzo zręcznie, Ignac poskoczył i ją z palanta w kozła przyjął, a Gonzalo zaraz poskoczył i nisko nad ziemią ją z palanta strzelił… aż fyrczała; ale Ignac skoczył, dopadł, strzelił ją, aż fyrczy, tyle tylko że trochę skantował, bokiem poszła, bokiem! Pobiegł Gonzalo za nią, a na Horacja krzyknął:
– Czemu ty, wałkoniu, tak stoisz, nie lepiej byś się do jakiej Roboty wziął, toż utrapienie z tym bęcwałem, weźże palik, a tych kołków przybij tam na grzędach, bo sfolgowały! Znów piłkę podbija, Ignac skoczył i ją z kozła w kozła, więc Gonzalo skosem… kręta, kręta idzie!… Dalejże Ignac skoka daje, wali z Palanta w Palant, tamten ją ściął w powietrzu, aż plasnęła, więc Ignac ledwie, ledwie złapał i do góry Świcą; a wtenczas Gonzalo z kozła! Palant! Palant grzmocą! Grzmocą silnie, bach, bach, bach, bach, aż się rozlega!
A tu Bajbak z boku buch, buch, buch, buch, kołki, co na grzędach były, palikiem przybija. Ignacy przegrywał. Gonzalo wygrywał. Na próżno Ignac skacze, goni!… Gonzalo, lepiej ćwiczony, to Skosem, to Szpryncą podbija i piłka Ignacemu kole nosa lata. Bach, bach, bach, bach, w palanta grzmią, w palanta grzmocą! A tyż Horacjo z boku buch, buch, paliki przybija. Rozeźlił się Ignac i chyba już ostatnim wysiłkiem, a czerwony i spotniały, buch piłkę z kozła; a wtenczas Horacjo bach z boku w palik! Zafyrczała, Gonzalo zaledwie ją odbił! Więc Ignac znowu bach, a gdy on bach, zaraz tyż jemu Horacjo do wtóru Buch palikiem w kołek… i tak tym Buch-bachem piłka furczy, leci! Znów tedy Ignac Buch, Horacjo Bach w palik i Buch-bachem piłka mknie, że Gonzalo prawie dopaść jej nie może! Znów tedy Ignac bach w piłkę, Horacjo buch w palik, jakby to razem przeciw Gonzalowi grali; Ignac zasię, czując, że sobie poplecznika zdobył, coraz mocniej wali… I tak, buch-bachem grając, wygrywają! Ja na Tomasza spoglądam, który krzaczastymi oczami swoimi spogląda, a tu buch, buch, bach, bach, bach i co Ignac buch, Horacjo bach, a tak Buchbachem!
W "Ferdydurke" pojawia się z kolei tenis – jako synonim postępu dla Młodziakowej (podobne tropy myślowe odnajdziemy również w "Opętanych"), natomiast dla pewnego pułkownika żuawów – pretekstem do pokazu swoich umiejętności strzeleckich, kiedy to on, podczas meczu tenisowego na reprezentacyjnym paryskim korcie, "niespodziewanie łupnął z rewolweru do piłki w locie", pozbawiając występujących tam zawodników przedmiotu usilnych zmagań. Swoim wyczynem zapoczątkował zresztą splot coraz bardziej surrealistycznych sytuacji. Z przejawami równie bezprecedensowego podejścia Gombrowicza do sportu możemy spotkać się także na stronach "Dziennika", gdzie np. opisuje udział pianisty w koncercie jako osiągającego w finale metę zwycięzcy morderczego biegu.
Kazimierz Brandys, "Czerwona czapeczka" (1955)
Opowiadanie Kazimierza Brandysa, które przez ponad ćwierć wieku figurowało w programie języka polskiego dla klas siódmych szkół podstawowych. Co ciekawe, jego najbardziej emocjonujące fragmenty przetrwały w podręcznikowych wypisach aż do 1984 roku, będąc czytane przez młodzież nawet w czasach, kiedy pisarz pupilkiem władzy bynajmniej już nie był. Wręcz przeciwnie, wchodził w skład kolegium drugoobiegowego kwartalnika "Zapis", a swoje utwory publikował w wydawnictwach podziemnych i emigracyjnych.
Opowiadanie to ukazało się po raz pierwszy w 1955 roku, a jego przedruk znalazł się w opublikowanym dwa lata później zbiorze, który swój tytuł "Czerwona czapeczka" zawdzięczał właśnie temu tekstowi. Tom ów może budzić zdziwienie, gdyż zawierał dziwne "materii pomieszanie" – zarówno opowiadania jawnie socrealistyczne ("Ręka Pilawca", "Nim będzie zapomniany" – osławiony paszkwil na emigranta Czesława Miłosza), aż po wyraźnie odwilżowe ("Hotel Rzymski", Obrona »Grenady«"). Sama "Czerwona czapeczka" – z głównym bohaterem, skoczkiem narciarskim Stanisławem Marusarzem – niczym się w tym zbiorze nie wyróżnia, bo też nie należy do najwybitniejszych tekstów Brandysa. Na szczęście trudno dopatrzeć się w nim jakiejkolwiek ideowej propagandy, gdyż po prostu jest pochwałą heroizmu – ukazuje trudy rywalizacji, chwalebną postawę ambitnego zawodnika, jak też upowszechnia walory sportu.
Stanisław Dygat, "Disneyland" (1965)
Głównym bohaterem powieści Stanisława Dygata jest młody, odnoszący spore sukcesy zawodowe, utalentowany architekt Marek Arens. Sławę przyniosły mu jednak wyczyny sportowe, bo zarazem jest znakomitym lekkoatletą. Mimo sukcesów i pieniędzy, opinii gwiazdy w macierzystej firmie i licznych podbojów erotycznych, nie czuje się szczęśliwy. Sprawia wrażenie zagubionego, pozbawionego celu, który nadałby sens jego życiu. Pozornie bezkompromisowy i pewny siebie, równie łatwo bywa bezradny, cyniczny i romantycznie zbuntowany. "Ni to, ni owo", jak mówi o nim sprinterka Dorota, współpracownica i kochanka. Ale i z nią Arensa tak naprawdę niezbyt wiele łączy. Podobnie jak romans z Heleną, żoną zwierzchnika.
Wszystko się zmienia, gdy na balu przebierańców Marek spotyka tajemniczą dziewczynę, przedstawiającą się jako Jowita. Nie może odtąd zapomnieć jej wspaniałych czarnych oczu w twarzy szczelnie okrytej czarczafem. Tymczasem poznaje Agnieszkę, studentkę Akademii Sztuk Pięknych, dziewczynę poważną i ambitną, serio traktującą sprawy własnej przyszłości. Rodzi się miłość, może właśnie ta prawdziwa? Ale Marek nie przestaje myśleć o nierealnej Jowicie. Nie potrafi zerwać romansu z Heleną, ani nie zrezygnuje z przygodnych miłostek z koleżanką z pracy, sprinterką Dorotą, która sprawy uczuć traktuje, jak się okaże, całkiem "po sportowemu". Rozgoryczony do kobiet, rozdrażniony na świat i ludzi, wywołuje awanturę w restauracji i oddaje się w ręce milicji. Kiedy pod okiem strażników w więziennym uniformie zamiata ulicę, podchodzi doń Agnieszka, aby mu wyznać, że wychodzi za mąż. Wyjawia mu też banalnie prostą tajemnicę Jowity – łatwo mógłby ją rozpoznać, gdyby uważniej spoglądał Agnieszce w jej przepastnie czarne oczy.
Janusz Głowacki, "Mecz" (1976)
Początkowo Janusz Głowacki napisał swój tekst jako scenariusz filmu dla ówczesnego zespołu X, po czym przekwalifikował go na użytek sceny. Opowieść o sportowcach i trenerach, dryblingach i podaniach, amatorstwie zawodowców i zawodowstwie amatorów. O kibicach i kibolach, działaczach i prezesach, wyjazdach i szantażach. O namiętnościach wokół piłki i naprawdę dużych pieniędzy.
Prezes: A co w końcu jest z Włodarskim?
Dziennikarz: Co ma być. Weszli na niego ostro, poszło kolano, potem gips, operacja i narzucił sobie taki trening... no morderczy. Bo jemu doprowadzili nogę do sprawności ludzkiej, normalnej, lekarze, a on ciągnął do sprawności piłkarskiej. Czarny trening sobie narzucił... pełny trójskoczka robił w kamizelce, a w tej kamizelce miał piętnaście kilogramów ołowiu w sztabkach. Biegał płotki w tym obciążeniu i zaczynał grać, już zaczynał grać, jak się okazało, że tam jednak coś jest nie tak. I nowa operacja, udana w stu procentach podobno, tylko nie wiadomo, czy on będzie mógł grać: Wiecie, no... Na razie dochodzi do siebie, znowu trening, dołożył pięć kilo sztabek, ale czy co z tego będzie naprawdę, nie wiadomo.
Prezes: On mówi, że się świetnie czuje
Dziennikarz: A co ma mówić?
Skarbnik: Zaciska zęby i próbuje kopać. Idzie noga, zatrzaskuje się okienko.
Wiceprezes: Znowu będzie dobry.
Dziennikarz: Albo i nie. To już będzie teraz gracz miękki, będzie się bał, żeby go ktoś nie musnął butem.
Obok meczu na murawie mamy znacznie bardziej wciągający mecz wokół boiska. Świat sportowych działaczy jest obrazem wzajemnych powiązań i układów. Obok towarzyskich złośliwości (jeden pije, innego zdradza żona) Głowacki piętnuje mechanizmy działania kliki powiązanej własnymi interesami (przekupstwo, ustawianie meczy). Tymczasem na boisku w pierwszej połowie Holendrzy prowadzą jeden do zera, podczas gdy nasi ledwo zipią. Pewna dotąd, wydawałoby się, szansa awansu wymyka im się z rąk. W ostatnich sekundach spotkania zdobywają jednak wyrównującą bramkę. Polska remisuje z Holandią, co biało-czerwonych kwalifikuje do finałowych rozgrywek z Argentyną. Decydującego gola strzela wpuszczony na boisko dla ratowania sytuacji piłkarski rozrabiaka Migoń – choć de facto sam autor. Lepiej niż na kopaniu piłki zna się bowiem na tym, co dzieje się wokół stadionu. W "Meczu" Janusza Głowackiego w dużej mierze mówi się o tym, co do dziś nurtuje polską piłkę nożną.
Stefan Rembowski, "Tajemnica mundialu" (1982)
Kompozytor Stefan Rembowski bywał niekiedy równocześnie autorem tekstu i muzyki swoich utworów, między innymi słynnej "Tajemnicy mundialu". Kiedy redakcja "Przeglądu Sportowego" zdecydowała się urządzić plebiscyt na najlepszą piosenkę o tematyce sportowej, zwyciężyła właśnie "Tajemnica mundialu", czyli "Entliczek pentliczek, co zrobi Piechniczek". Przebój był jednoznacznie kojarzony z sukcesem biało-czerwonych.