Bohater, trzydziestoletni Józio dziwnym kaprysem losu staje się ponownie uczniem. W szkole i poza nią kultywuje swoją obsesję – poszukiwanie właściwej formy, jako klucza do wyzwolenia człowieka z pętających go norm i konwenansów. Ponosi jednak porażkę, pozostając "z gębą", choć usilnie starał się od niej uciec.
Lektura powieści "Ferdydurke" z 1938 roku gwarantuje sporej wagi przeżycie artystyczne i emocjonalne. Potwierdza predylekcję autora do uprawiania wielopiętrowych gier z formą, co zapoczątkował w zbiorze opowiadań "Pamiętnik z okresu dojrzewania" z 1934 roku. "Ferdydurke" dowodzi ponadto biegłości w konstruowaniu klimatów z pogranicza powagi i absurdu.
Rewelacyjne w demaskatorskim okrucieństwie okazały się w powieści już początkowe sceny, z udziałem młodzieży w wieku intensywnego pulsowania hormonów, w kontrastowym zderzeniu ze skostniałymi metodami postępowania ciała pedagogicznego, silnie uwikłanego w zależności od sztywnych założeń szkolnego programu. Ekscytujące sceny literackiego samograja Witolda Gombrowicza to przede wszystkim pojedynek uczniów na miny, drętwy wykład polonisty Bladaczki, brawurowo przerwany przez nieprzekonanych słuchaczy, qui pro quo na stancji w domu Młodziaków z pognębionym profesorem Pimką czy też wykpiwanie przez wiejską służbę arystokratycznych manier ich państwa – schyłkowych ziemian. Pod wykrzywioną gębą zgrywy kryją się jednak głębokie przemyślenia pisarza nad przewrotnym biegiem spraw doczesnego świata, co powoduje, że tej powieści mógłby patronować słynny mędrzec w błazeńskiej czapce – Stańczyk.
Akcja "Ferdydurke" nabrzmiewa emocjami i trzykrotnie, po kulminacyjnych awanturach uwieńczonych bezładną bijatyką, kończy się spontaniczną zmianą miejsca przez szybko ewakuującego się bohatera. Ze szkoły przenosi się Józio na uczniowską stancję, a stamtąd – na wieś, co stanowi dlań ucieczkę z jednej krainy niedojrzałości w kolejną. Z niedoskonałości jednego układu trafia do następnego, lepiej rokującego, choć, niestety, tylko do czasu.
Bohater powieści, to zarazem narrator, którego bystre oko wyławia każdą nieautentyczność. Poszczególni przedstawiciele gatunku ludzkiego obnażą się przed nim w skonwencjonalizowanych, pustych do cna rytuałach. Większość zasad ich postępowania wykaże szybko swoją bezużyteczność i miałkość: zarówno zachowawcze metody belfrów, jak i bezrefleksyjny zachwyt współczesnej mieszczańskiej rodziny nad wszelkimi przejawami nowoczesności oraz obnoszenie się z wyniosłymi i nie zawsze godnymi naśladowania wielkopańskimi obyczajami mieszkańców ziemiańskiego dworku, czyli ostoi rodzimej tradycji.
Język powieści Gombrowicza brawurowo przedrzeźnia rzeczywistość, chociaż w żywiołowej kombinacji konwencji czy stylów pozostaje plastyczny i zrozumiały dla każdego czytelnika. "Ferdydurke" jest pastiszem wolteriańskiej powiastki filozoficznej. O ile jednak Kandyd cięgi od losu ma wygarbowane na własnej skórze, o tyle trzydziestolatek Józio przeciwnie – sam prowokuje sytuacje, w których mniej lub bardziej zasłużone ciosy zbierają inni.
"Ferdydurke" stanowi kamień milowy nie tylko w polskiej prozie. Warto przypomnieć, że jej hiszpański przekład – autorski w tym względzie, że współtworzony przez Witolda Gombrowicza – znacząco wpłynął na rozwój i spektakularną ekspansję literatury iberoamerykańskiej. Stylu spod znaku realizmu magicznego – od lat siedemdziesiątych minionego wieku zadomowionego (i słusznie) także u nas.
Ferdydurkizm nie jest niczym innym, jak tylko wolą twórczości, a ferdydurkistą jest ten, kto się domaga od sztuki, ażeby TWORZYŁA. A więc nie traćcie nadziei – pisał Witold Gombrowicz w "Liście do ferdydurkistów", opublikowanym w "Nowinach Literackich" [27 kwietnia 1947 roku].
Skoro niektórzy pisarze zapożyczali niektóre tropy od polskiego autora, pora zdradzić, skąd czerpał on sam. Tytuł "Ferdydurke" przejął z powieści "Babbitt" (1922) Sinclaira Lewisa, pierwszego amerykańskiego laureata nagrody Nobla w dziedzinie literatury (1930). W jego książce jako poboczna postać pojawia się niejaki Ferdy Durkee – szalenie nieśmiały, przez co i niedołężny subiekt, wynagradzany mniej, niż warta była jego praca, który radykalnie odmienił swój status po kursie "metodą skróconą" płynnego wyrażania się wraz z opanowaniem umiejętności opowiadania anegdot.
"Babbitt" zainspirował Gombrowicza epizodem uczniowskich zmagań z materią nieudolnie prowadzonej lekcji: "Jedno, chciałabym, żebyście zapamiętały moje dzieci: z Bogiem wszystko jest możliwe! Zawsze powtarzajcie te słowa! […] Mówcie sobie: z Bogiem wszystko jest możliwe! Ilekroć zabraknie wam odwagi […]. Bz–bz–bzz–bz–bz – olbrzymie pszczoły brzęczące w ospałym ulu…".
Z kolei u Gombrowicza:
Wielkim poetą! Zapamiętajcie to sobie, bo ważne! Dlaczego kochamy? Bo był wielkim poetą. Wielkim poetą był! Nieroby, nieuki, mówię wam przecież spokojnie, wbijcie to sobie dobrze w głowy – a więc jeszcze raz powtórzę, proszę panów: wielki poeta, Juliusz Słowacki, wielki poeta, kochamy Juliusza Słowackiego i zachwycamy się jego poezjami, gdyż był on wielkim poetą. Proszę zapisać sobie temat wypracowania domowego: "Dlaczego w poezjach wielkiego poety, Juliusza Słowackiego, mieszka nieśmiertelne piękno, które zachwyt wzbudza?"
Sinclair Lewis zachęcił Polaka do literackiego wykorzystania w prozie określonych terminów. Pisze w "Babbitcie": "Coś mi się zdaje, że to małe to pupcia; zwyczajna pupcia – tak, sir! To pupcia – pupcia, sir! to to, co się nazywa – pupcia! To małe to pupcia – to po prostu i zwyczajnie stara pupa – chcecie wiedzieć, co to? Pupa!"
Podobnie w "Ferdydurke":
Pupa, pupa, pupa! Dziękuję za pamięć, drogi profesorze! Bóg zapłać, panie kolego, za nowego ucznia! Gdyby wszyscy umieli tak zdrabniać, bylibyśmy jeszcze dwakroć więksi, niż jesteśmy! Pupa, pupa, pupa. Czy uwierzy pan, że dorośli, sztucznie przez nas zdziecinnieni i zdrobnieni, stanowią jeszcze lepszy element niż dzieci w stanie naturalnym? Pupa, pupa, bez uczniów nie byłoby szkoły, a bez szkoły życia by nie było! Polecam się pamięci i nadal, zakład mój bez wątpienia zasługuje na poparcie, metody nasze wyrabiania pupy nie mają sobie równych, a ciało nauczycielskie pod tym względem dobrane jest jak najstaranniej.
Amerykański pisarz kilkukrotnie nawiązał do jakże miłych dla ucha Gombrowicza snobizmów: "Ale moja rodzina wcale nie jest taka sobie zwykła. Tatko mego tatki był szlachciem – pochodził z Polski – a przed pary dniami był tu jeden pan, taki hrabia czy coś w tym rodzaju… […] Mówił, że znał krewnych mego tatki tatka w Polsce – że mieli bardzo wielki pałac. Nad samym jeziorem".
Kolejny dobrze rozpoznawalny motyw Lewis wyraził w zdaniach: "I nagle zrozumiał, że chcieć uciec jest szaleństwem, ponieważ nie potrafi uciec przed sobą. […] Podróż jego w niczym nie przypominała ucieczki, a jednak uciekał…" [Sinclair Lewis, "Babbitt", tłumaczyła Z. Popławska, Warszawa 1949].
A teraz przybywajcie, gęby! – pisał z kolei Gombrowicz. – Nie, nie żegnam się z wami, obce i nieznane facjaty obcych, nieznanych facetów, którzy mnie czytać będziecie, witam was, witam, wdzięczne wiązanki części ciała, teraz niech się zacznie dopiero – przybądźcie i przystąpcie do mnie, rozpocznijcie swoje miętoszenie, uczyńcie mi nową gębę, bym znowu musiał uciekać przed wami w innych ludzi i pędzić, pędzić, pędzić przez całą ludzkość. Gdyż nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki. Ścigajcie mnie, jeśli chcecie. Uciekam z gębą w rękach.
Poza pupą, gębą czy ucieczką Witold Gombrowicz w swoim utworze osobne znaczenie nadał i innym wyrażeniom, które odtąd nabrały wagi istotnych prozatorskich odkryć. Wymieńmy kilka z nich: uświadomienie – wbrew woli zainteresowanego! – nosi w "Ferdydurke" miano: gwałtu przez uszy. Jeszcze większą karierę zrobił wdzięczny zwrot: podszycie dzieckiem, będący synonimem wiecznej niedojrzałości.
Jako idealne wyobrażenie niezmanierowania i prostoty szczególnie ważny okazał się: parobek. Wzięło się to stąd, że jak każde pańskie dziecko, przyszły pisarz miał ograniczoną swobodę decydowania o sobie, dlatego też wiejskim rówieśnikom zazdrościł nieskrępowanego zażywania wolności, przejawiającej się choćby chodzeniem… boso. Wiadomo jednak powszechnie, że dla autora "Ferdydurke" nie ma ważniejszego słowa niż: forma – wydająca niewinność człowieka na męczarnie frazesu, grymasu, miny, gęby.
Jak każde prawdziwe dzieło, powieść Witolda Gombrowicza otwiera sporo furtek interpretacyjnych i zadaje wiele pytań. Autor jednak nie udziela na nie jednoznacznych odpowiedzi. To już bowiem należy do najwspanialszych przywilejów czytelnika.
Autor: Janusz R. Kowalczyk, wrzesień 2018