Jamowanie na Chopinie za żelazną kurtyną
W maju 1947 roku Warszawa dopiero podnosiła się do życia. Pierwszy koncert nowoczesnego jazzu w powojennej historii odbywał się wśród ruin, obok wielkich placów budowy. Muzycy grali w warszawskim Jazz-Clubie, placówce prowadzonej przez YMCA przy ulicy Konopnickiej 6. Organizatorem i pomysłodawcą imprezy był Leopold Tyrmand, wieczór zatytułował – "JAM SESSION Hot Jazz, Swing, Boogie Woogie".
Jednym z występujących muzyków był Waldemar "Valdi" Maciszewski – laureat III nagrody na Konkursie Chopinowskim w 1949 roku. Prowadził równolegle karierę pianisty jazzowego i klasycznego – nawet dzisiaj takie przypadki są dość rzadkie, w swoich czasach Maciszewski musiał być prawdziwym kuriozum. Ciekawe czy w trakcie jam session zdarzało mu się posługiwać chopinowską frazą? Albo czy jego rubato, w porównaniu do innych uczestników, miało w sobie więcej swingu? Zginął w wypadku kolejowym w 1956 roku. Kilka miesięcy przed 30. urodzinami i kilka miesięcy przed gomułkowska odwilżą.
Waldemar "Valdi" nie doczekał pierwszego festiwalu jazzowego w Polsce. Pewnie w najśmielszych snach nie przypuszczał, że w 1958 roku mógłby wziąć udział w koncertach kwartetu Dave’a Brubecka – jednego z najpopularniejszych muzyków jazzowych swojej epoki (pojawił się nawet na okładce tygodnika "Time"). Cool jazzowy zespół z Zachodniego Wybrzeża zagrał dwanaście koncertów w siedmiu miastach. Jednym z punktów podróży była wizyta w Żelazowej Woli – Brubecka wzruszało wszystko, co miało związek z Chopinem. Słuchał jego muzyki od kołyski, w wykonaniu swojej matki, pianistki. Jadąc pociągiem na ostatni koncert trasy, do Poznania, skomponował utwór "Dziękuję" – utwór inspirowany Polską i Chopinem (słychać tam echa Nokturnu b-moll op. 9, nr 1).
Amerykański jazzman był wdzięczny nie tylko za Chopina; chciał podziękować polskim muzykom i publiczności za gościnę. Na dworcu kolejowym w Krakowie czekało na niego muzyczne powitanie w wykonaniu Andrzeja Trzaskowskiego, Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego i Lesława Lica. Małżeństwa Trzaskowskich i Komedów pojechały za nimi na koncerty do Wrocławia, Łodzi i Poznania. Amerykańskiego pianistę połączyła serdeczna przyjaźń z autorem muzyki do "Niewinnych czarodziei".
Krzysztof Komeda edukację muzyczną, jak każde dziecko w Polsce, zaczynał od grania utworów Chopina. Nigdy nie cytował ich wprost, ale wielu komentatorów dostrzega podobieństwo w nastroju kreowanym przez klasyka polskiego jazzu i wielkiego romantyka. Krytyk duńskiej gazety "Dagens Nyheter" pisał o koncercie kwartetu:
Poza tym przeważają w nim także "poważne" pomysły, które dowodzą tego, że Chopin jest wciąż żywy wśród Polaków.
"Masz, Krzysiu, moje ręce, naucz mnie grać tego jazzu" – mówiła do przedwcześnie zmarłego pianisty Barbara Hesse-Bukowska, laureatka II nagrody w Konkursie Chopinowskim w 1949 roku. Połączył ich wakacyjny romans w 1952 roku. Ciekawe jak wyglądałaby historia polskiej pianistyki, gdyby ich związek nie skończył się podczas wczasów w Ustroniu Morskim?
Innym amerykańskim pianistą zadłużonym w muzyce kompozytora urodzonego w Żelazowej Woli był Bill Evans, jedyny biały muzyk w sekstecie Milesa Davisa. Elementem rozpoznawczym gry Evansa były ciekawe, o wiele bardziej rozbudowane niż u większości jazzowych pianistów. To zasługa fascynacją twórczością Ravela, Debussy’ego i Chopina. Zresztą Evans bardzo często nazywany jest "Chopinem jazzu".
"Billem Evansem polskiego jazzu" nazywa się z kolei Mieczysława Kosza. W jego pianistyce usłyszymy echa muzyki romantyzmu, szczególnie w kolorystyce, dynamice i oczywiście w nastroju. Stałym punktem jego repertuaru (solo i w zespole) był rozswingowane parafrazy Preludiów a-moll i c-moll. Roman Kowal, wybitny znawca historii jazzu, określał Kosza jako "spóźnionego artystę romantyzmu". Badacz pisał:
Pomimo lat, które upłynęły, i licznych nowych opracowań Chopina w latach 90., nie znam niczego podobnego, a nawet porównywalnego, bowiem Mietek pozostawił Chopina na pierwszym planie, skromnie dopowiadając swoje myśli, podczas gdy inni rozpychają się łokciami, poprawiając mistrza. Nic w tym opracowaniu nie drażni, może tylko za mało jazzu, jeśli przyłożyć miarkę Tatuma. […] Kosz honoruje budowę okresową oryginalnego utworu, wzbogaca harmonię, ornamentuje melodię, ani na chwilę nie zapominamy jednak o oryginale.
Zupełnie innym, choć z historycznego punktu widzenia równie istotnym, jazzowym odczytaniem muzyki Chopina jest płyta "Novi Sings Chopin". Chopin zaśpiewany na jazzowo jest zaskakujący bliski oryginałowi. Novi Singers nie wprowadzali niemal żadnych zmian w tekście, zaśpiewali niemal wierne transkrypcje. W swojej interpretacji nie próbują przesadnie interpretować, swingować, szokować – po prostu wykonują Chopinowskie utwory za pomocą instrumentu zamkniętego w ludzkim ciele. Jak zauważa Aleksandra Masłowska w tekście "Chopin na novo" – dzięki wiernemu odśpiewaniu utworów zmarłego w Paryżu klasyka fortepianu, niektóre z jego kompozycji zyskują wyraźnie jazzowy charakter. Co ciekawe, album "Novi Sing Chopin", był największym bestsellerem w dyskografii zespołu, cieszył się większą popularnością niż pozycje poświęcone repertuarowi popularnemu.