Najsłynniejszym klubem ery bigbitu był sopocki Non-Stop, który swoją działalność zainaugurował latem 1961 roku. Na pierwszy rzut oka wyglądał dość licho. Plac nieopodal wejścia na molo, parkiet zbity z desek, niewielka scena, nad wszystkim rozpościerał się brezentowy dach. Zdarzało się, że w środku gościło ponad 1000 osób, wielu przyjeżdżało autostopem z odległych zakątków Polski. Nieletni i nieposiadający funduszy na wstęp kombinowali jak przeskoczyć przez siatkę, albo tworzyli na chodniku przed wejściem alternatywny parkiet. Jedni tańczyli w parach, inni solo epileptyczny taniec zwany wówczas surfem.
Choć imprezy kończyły się punkt 22, lokal wielokrotnie musiał zmienić adres. Do 1981 roku występowali w nim: Czerwono-Czarni, Niebiesko-Czarni, Czerwone Gitary, Budka Suflera, Breakout, Polanie, Skaldowie, Czesław Niemen i wielu innych. Za przedsięwzięciem stał Franciszek Walicki, późniejszy patron polskich dyskotek.
Teatr muzyki mechanicznej
W zimowe miesiące Non Stop korzystał z gościny Grand Hotelu, który udostępniał salkę "Turystyczną" na bigbitowe ekscesy. Tutaj też latem 1970 roku odbyła się prawdopodobnie pierwsza w Polsce dyskoteka. Tak się reklamowała na plakatach:
!!!Tego jeszcze nie było!!! Polska Federacja Jazzowa zaprasza na imprezy pierwszej w Polsce dyskoteki przebojów. (…) System Hi-FI, pełna stereofonia, efekty świetlne.
Zabawy odbywały się dwa razy dziennie: od godziny 19 do 21 "dla młodych wiekiem" i od 22 do 01 "dla młodych duchem". Ze względu na młodą publiczność dyrekcja Grand Hotelu nie wprowadziła "obowiązku konsumpcji", sprzedawano głównie kawę, ciastka i napoje chłodzące. Tak "Musicoramy" recenzował w 1971 roku Jacek Podgóreczny:
Na sali półmrok, przerywany błyskami świateł, mrugających w rytm muzyki. Muzyka jest wszędzie. W każdym zakątku sali odczuwa się jej niemal namacalną obecność. Potężne kolumny głośnikowe o mocy ponad 250 watów nieprzerwanie bombardują parkiet - oczywiście wtedy, gdy wymaga tego charakter muzyki.
Pod ścianą - stół mikserski, mózg dyskoteki, bunkier dowódcy. To stąd, przy pomocy dwóch stereofonicznych gramofonów i skomplikowanego systemu wzmacniaczy, kamer i mikserów wysyła się dźwięk i światło. Stąd komentuje się nagrania, kieruje zabawą.
Cytowany artykuł kończy się swego rodzaju manifestem:
W kraju, którego mieszkańcy wydają więcej pieniędzy na wódkę, niż na mydło, teatr i książki, w którym kiosk z piwem stał się instytucją niemal pierwszej potrzeby, w którym działa tysiące obrzydliwych knajp, a do wielu lokali nocnych, przeznaczonych nie wiadomo dla kogo (bo na pewno nie dla zwykłych ludzi pracy) dopłaca się miliony - trudno mówić o zakładaniu młodzieżowych klubów, Teatrów Muzyki Mechanicznej, czy dyskotek. Dla ludzi z wypchanymi portfelami, dla "urodzonych w niedzielę", dla prostytutek i handlarzy walutą - Warszawa proponuje kilkanaście luksusowych lokali. Dla młodzieży pozostawia kioski z piwem i szlifowanie bruków Śródmieścia, bo nie ma dla niej nawet zwykłej kawiarni z kawałkiem parkietu do tańca...
Wkrótce sytuacja miała się odmienić – soundtrackiem dekady Gierka było disco.
"Ciężko pracuję w dyskotece"
Jakiś czas temu furorę w Internecie robił rysunek przedstawiający zbiegowisko wokół nieprzytomnego mężczyzny. Gdy jeden z gapiów zapytał: "Czy jest tu lekarz?", usłyszał wokół: "Ja jestem DJ-em", "Ja też", "I ja". Jednak w czasach socjalizmu zdobycie pracy w tym fachu nie było takie proste. Nad wszystkim czuwała Krajowa Rada Prezenterów Dyskotek działająca przy Ministerstwie Kultury i Sztuki. W połowie lat siedemdziesiątych akredytowała około stu dyskdżokejów.
Nie jest sprawą obojętną dla polityki kulturalnej, jakie treści przekazują milionom ludzi rocznie – tłumaczył kierownik Rady Franciszek Walicki.
W tym czasie samo tylko PSS Społem organizowało około 600 dyskotek, nietrudno się domyśleć zatem, że gros dj-ów grało "na lewo", bez odpowiednich pozwoleń. Oficjalne stawki były niskie, ale z napiwków dało się uzbierać czasem w ciągu wieczoru średnią miesięczną pensję. Problemem był dostęp do zachodnich płyt. Jak śpiewał Piotr Fronczewski aka Franek Kimono:
Jestem dżokejem - lansuje hity
Lecz skąd je brać - powiedzcie mi
Czasem na giełdzie - coś mi podejdzie
Lecz w gruncie rzeczy sprzedaje kit
Z racji bliskości do Berlina Zachodniego i układów z marynarzami dyskotekowymi potęgami były miasta Pomorza. DJ-e stamtąd robili wówczas furorę w całej Polsce. Inni, pozbawieni takich koneksji, musieli posiłkować się przebojami nagrywanymi z radia. Sprzęt grający konstruowano chałupniczo. Pomimo tych trudności, dyskoteki organizowano już nie tylko przy lokalach gastronomicznych, ale też w salach gimnastycznych, przyzakładowych stołówkach, domach kultury. W "Filipince" z 1975 roku zamieszczono porady, jak zorganizować dyskotekę w mieście:
Idziemy do kierownika domu kultury, przedstawiamy świetlany plan działania, sięgając po tak przekonujące argumenty jak to, że za pośrednictwem dyskotek będziemy kształtować wrażliwość muzyczną młodzieży, popularyzować polską muzykę, że unikniemy przestępczości wśród nieletnich, zajmując im czas w atrakcyjny sposób.