Dotknięcie rzeczywistości – filmowe adaptacje polskich reportaży
Opowieści o najważniejszych zbrodniach powojennej Polski i instytucjonalnym terrorze ery PRL-u; eksperymenty z pogranicza kina i psychodramy oraz filmowe "półkowniki" zatrzymywane przez komunistyczną cenzurę; animowana opowieść o życiu reportera i dokumentalna opowieść o czeskiej tożsamości. Oto najciekawsze filmowe adaptacje polskich reportaży: od Szejnert i Krall, Łuki i Kąkolewskiego, Kapuścińskiego i Karasia po Szczygła i Łazarewicza.
"Krótki dzień pracy" (1981) – Kieślowski i Krall o radomskich strajkach
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Krótki dzień pracy", reż. Krzysztof Kieślowski, 1981, fot. WFDiF / Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny / fototeka.fn.org.pl
Gdy realizował "Krótki dzień…" Kieślowski był u szczytu reżyserskiej formy. Kilka lat wcześniej, po "Z punktu widzenia nocnego portiera" pożegnał się z dokumentem, dostrzegając ryzyko, jakie niesie ze sobą opowiadanie o prawdziwych ludziach. Potem zrealizował "Amatora", nakręcił "Przypadek", a w 1981 roku, kilka miesięcy przed ogłoszeniem stanu wojennego stanął na planie filmu, który miał doczekać premiery dopiero w latach 90-tych.
Przenosząc na ekran reportaż Hanny Krall "Widok z okna na pierwszym piętrze" Kieślowski patrzył na słynne radomskie strajki z perspektywy politycznego dygnitarza, I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR (znakomity Wacław Ulewicz) mierzącego się ze społecznym gniewem po tym, jak komunistyczne władze skokowo podniosły ceny mięsa i wędlin. Kieślowski towarzyszy mu niemal bez przerwy – jego kamera zaprzyjaźnia się z tym poczciwym aparatczykiem, który musi lawirować między oczekiwaniami przełożonych i kolegów partyjnych a wzbierającym gniewem społecznym.
Kieślowski adaptował tekst Krall (będącej współscenarzystką filmu), doskonale wykorzystując jej narracyjny pomysł. Nie interesowała go patriotyczno-martyrologiczna pocztówka o uciśnionym ludzie i budzącym się duchu buntu, ale sytuacja przestraszonego człowieka postawionego wobec niemożliwego wyboru. Zamiast kreślić portret zbiorowy Polaków, którzy podnoszą głowę przeciwko władzy, Kieślowski i Krall skupili się na ludziach aparatu, pokazując ich wyrachowanie, tchórzostwo, zagubienie i bezradność. Ale myliłby się ten, kto sądzi, że Kieślowski wybielał komunistycznych działaczy – montowane równolegle futurospekcje pokazywały, co wydarzy się za chwilę z uczestnikami protestów: brutalnie pacyfikowanymi, zatrzymywanymi przez milicję i gnębionymi przez posłuszne władzy sądy.
Stan wojenny w oczywisty sposób przekreślił szanse na dystrybucję telewizyjnego filmu Kieślowskiego. Jego wielkość polega jednak na tym, że i dziś ten film żyje – nie tylko prawdą wydarzeń 1976 roku, ale przede wszystkim – psychologicznym prawdopodobieństwem i szczerością.
"Jeśli się odnajdziemy" (1982) – Szejnert czytana przez Załuskiego
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Jeśli się odnajdziemy", reż. Roman Załuski, 1982, fot. WFDiF / Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny / fototeka.fn.org.pl
Reportaż Małgorzaty Szejnert mógł być kanwą znakomitego psychologicznego dramatu o władzy, manipulacji, o ludzkiej małości i tęsknocie za drugim człowiekiem. Niestety, w interpretacji Romana Załuskiego, reżysera specjalizującego się w komediach i filmach obyczajowych ("Och, Karol", "Kogel-mogel"), "Jeśli się odnajdziemy" zmieniło się w romantyczną, nieco naiwną opowieść o rezolutnej dziewczynce z sierocińca, która wybiera sobie nowych rodziców, i o bezdzietnej parze, dla której okazuje się światełkiem nadziei.
Wróćmy zatem do pierwowzoru i autentycznego eksperymentu psychologicznego przeprowadzonego przez Marię Łopatkową, działaczkę społeczną i autorkę literatury dla dzieci i młodzieży. Organizatorzy oferowali jego uczestnikom szansę spędzenia wspólnego urlopu z dziećmi z domów dziecka. Bezdzietne pary i samotne osoby chcące adoptować dziecko mogły nawiązać kontakt z podopiecznymi sierocińców i sprawdzić, czy potrafią się wzajemnie dogadać. Decyzję o tym, czy dana para będzie utrzymywała kontakt z wybranym przez siebie dzieckiem, podejmowało to ostatnie. Ten psychologiczny eksperyment – choć w założeniach szlachetny – krył w sobie sporo zagrożeń. Po pierwsze – po jego zakończeniu część dzieci wracała w mury sierocińców, po drugie zaś – wbrew oczekiwaniom organizatorów mali podopieczni doskonale zdawali sobie sprawę, w czym biorą udział, dzięki czemu mogli (podobnie jak dorośli uczestnicy) manipulować innymi tak, by osiągnąć swój cel i zdobyć upragnioną nową rodzinę.
Opisany przez Szejnert (współscenarzystkę filmu pojawiającą się także na ekranie) eksperyment mógłby być punktem wyjścia do szalenie intensywnej opowieści z pogranicza psychodramy. Z łatwością można sobie wyobrazić taką historię w interpretacji któregoś z mistrzów tego typu kina: Polańskiego czy Hanekego. Ale Roman Załuski przekierowuje energię tego tekstu w stronę romantyczno-familijnej komedii, w której mała "Kukurydzianka" przekonuje do siebie prowadzącego eksperyment psychologa i jego żonę, doprowadzając do happy endu. Manipulacje, brudne gry i toksyczna zaborczość ustępują miejsca nieco pastelowej opowieści o bliskości i szczęśliwym spotkaniu kilkorga zagubionych dusz.
"Bez grzechu" (1987) – Kąkolewski zmarnowany
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Bez grzechu", reż. Wiktor Skrzynecki, 1987, fot. WFDiF / Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny / fototeka.fn.org.pl
Był ikoną polskiego reportażu epoki PRL i jednym z największych mistrzów tego gatunku dziennikarskiego. To na podstawie jego powieści Janusz Majewski nakręcił "Zbrodniarza, który ukradł zbrodnię", jeden z najlepszych kryminałów filmowych nad Wisłą, a Robert Gliński na podstawie jego "Notatki" nakręcił telewizyjny film "Rośliny trujące". A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że ani ilość filmowych adaptacji, ani ich jakość nie odzwierciedlają wielkości Kąkolewskiego jako twórcy takich reportaży jak "Co u pana słychać?", w których konfrontował się z dawnymi zbrodniarzami nazistowskimi, czy też "Baśni udokumentowanych" (przypomnianych w niedawnej "Antologii polskiego reportażu XX wieku") o grupie dziwaków i wykolejeńców.
Dotkliwie przekonuje o tym ekranizacja jednego z najgłośniejszego tekstów, jakie wyszły spod jego pióra. Zrealizowany w 1987 roku debiut reżyserski Wiktora Skrzyneckiego początkowo powstawał jako adaptacja "Piekła dobrych chęci" Kąkolewskiego, wstrząsającej opowieści o człowieku, który w latach pięćdziesiątych zadenuncjował milicji własnego syna, mniemając, że w ten sposób sprowadzi go na dobrą drogę. Jego plan okazał się naiwny – syn na kilka lat trafił do więzienia, opuszczając je ze złamanym życiorysem, a rodzina mężczyzny rozpadła się, zniszczona jego zdradą.
Niestety, zamiast podążać za znakomitym tekstem Kąkolewskiego, Skrzynecki postanowił uzupełnić go o dodatkową historię odkrytą w jednej z gazet – dziewczyny, która po opuszczeniu sierocińca nie może zacząć samodzielnego życia, gdyż do mieszkania po jej rodzicach wprowadzili się obcy ludzie. W "Bez grzechu" Skrzynecki połączył obie te historie – ze stratą dla każdej z nich. W "Bez grzechu" historia sieroty nie wybrzmiewała w pełni, bo zagłuszał ją wszyty w opowieść wątek poszukiwania ojca-zdrajcy i konfrontacji z jego wstydliwą decyzją sprzed lat. Nie pomogły udane role Joanny Kreft i Olafa Lubaszenki – "Bez grzechu" okazało się zmarnowaną szansą na filmową konfrontację z mistrzem reportażu.
"Zmowa" (1988) – Mord, którego nie było
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Zmowa", reż. Janusz Petelski, 1988, fot. TVP
"Bez grzechu" nie zdążyło jeszcze trafić na kinowe ekrany, gdy Janusz Petelski stanął na planie telewizyjnej adaptacji innego z arcydzieł polskiego reportażu. Punktem wyjścia dla "Zmowy" był tekst "Nie oświadczam się" Wiesława Łuki, jeden z kamieni milowych w dziejach polskiego reportażu.
Był jedną z gwiazd rodzimego dziennikarstwa. W latach 1964-1970 pracował w Wytwórni Filmowej "Czołówka", a później w redakcji "Walki młodych", "Sztandarze Młodych" oraz "Prawie i Życiu". Wydał 10 książek reporterskich i wygrał konkurs organizowany przez Telewizję Polską na scenariusz filmu fabularnego (właśnie tekstem "Zmowy"), a tekst teatralny "Świadkowie" opisujący te same zdarzenia był jednym z najbardziej cenionych dramatów początku lat 80-tych.
Łuka opisywał w nich wstrząsającą historię znaną jako "sprawa połaniecka". Oto w wigilijną noc 1976 roku doszło do brutalnego zabójstwa – trójka mieszkańców wsi Zrębin została celowo potrącona, a później dobita przez sprawców zbrodni, którzy całość wydarzenia upozorowali na nieszczęśliwy wypadek. Świadkami tej zbrodni było trzydzieści osób – pasażerów autobusu. Zastraszeni przez lokalnego działacza i współsprawcę zbrodni złożyli oni śluby milczenia, kryjąc winowajców zabójstwa.
"A panowie śledcze dalej nam zarzucają, że my w pasterkę mordowali? Jeśli panowie śledcze i pan dziennikarz sobie życzą, klękam i przysięgam – siedzę niewinnie" – mówił w reportażu Wiesława Łuki jeden z jego bohaterów.
W "Zmowie" Łuka i Petelski postawili na fabularyzowaną wersję tych zdarzeń. Fabularyzowaną, ale nie w pełni fabularną. Przenosząc na ekran tekst reportażu, twórcy scenariusza nie do końca wierzyli w siłę kinowego opowiadania: ich film inkrustowany był offem narratora, który w telewizyjnej manierze podsumowywał lub zapowiadał nadchodzące wydarzenia. Oglądana dzisiaj "Zmowa" przypomina raczej telewizyjne rekonstrukcje spraw kryminalnych rodem z programu "997" aniżeli pełnoprawną fabułę. Reportaż, który krytycy porównywali do "Z zimną krwią" Capotego, na ekranie okazywał się dość banalną czytanką, w której próżno było szukać dogłębnej analizy socjologicznej czy psychologicznych portretów godnych tekstu Łuki.
"Przypadek Pekosińskiego" (1993) – Arcydzieło reportażu i psychodramy
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
"Przypadek Pekosińskiego", reż. Grzegorz Królikiewicz, 1993, fot. TVP
Słuchaj, musisz mieć nazwisko. Dlatego nazwiemy cię Pekosiński. To nazwisko zwróci na ciebie uwagę, może dzięki niemu znajdziesz rodziców, a przynajmniej matkę. W twoim interesie leży, aby ojciec nazywał się Pekosiński, a matka też Pekosińska. A czy ty wiesz, dlaczego nazwaliśmy cię Pekosiński? Bo skoro Pekos się tobą opiekuje – a to jest skrót Polskiego Komitetu Opieki Społecznej – to od Pekos, nadaliśmy ci nazwisko: Pekosiński".
Oto jeden z najbardziej niezwykłych filmów w historii polskiego kina i z pewnością najbardziej oryginalna próba adaptacji reportażu literackiego na język kina. Jej autorem jest Grzegorz Królikiewicz, outsider i eksperymentator rodzimej X muzy, który nigdy nie mieścił się w żadnym z nurtów, a filmowe mody ostentacyjnie lekceważył. W "Przypadku Pekosińskiego" wziął na filmowy warsztat reportaż Romualda Karasia z 1977 roku zatytułowany "Nazywam się Pekosiński", opowieść o człowieku bez nazwiska i przeszłości. Pekosiński urodził się w Zamościu, ale nigdy nie poznał swojej rodziny. Wiadomo jedynie, że matka przerzuciła go przez druty niemieckiego obozu w Zwierzyńcu. Znaleziony i uratowany Bronek przechodził przez różne instytucje wychowawcze (zarówno komunistyczne, jak i kościelne, co jest ważnym elementem filmu), został miejscowym mistrzem szachowym, a następnie stoczył się na dno alkoholizmu i przeżył udar, który uczynił go osobą niepełnosprawną.
Fascynująca historia opisana przez Karasia mogłaby być punktem wyjścia dla klasycznej biografii, w której tle rozgrywa się tzw. Wielka Historia. Ale Królikiewicza nie interesowały najprostsze rozwiązania. Stworzył więc film-psychodramę. W "Przypadku…" stary, schorowany Pekosiński wciela się w samego siebie i przeprowadza nas przez kolejne rozdziały swojego życia. Jest świadkiem swych dziecięcych traum, biernym obserwatorem sytuacji, które uczyniły go tym, kim się stał. Jego opowieść staje się metaforą człowieczego losu, niepotrzebnego, ale i niepowtarzalnego, tragicznie naznaczonego, ale jednocześnie pełnego tęsknoty i walki.
"To więcej niż film, to wyczyn. Emanuje z niego energia, która nie pójdzie na marne" – pisał o nim Tadeusz Sobolewski, a potwierdzały to nagrody, które zgarnął film Królikiewicza – gdyńskie Złote Lwy i Nagroda Specjalna festiwalu w Karlovych Warach.
"Gottland" (2014) – Szczygieł opowiada Czechom Czechy
Wśród mistrzów polskiego reportażu Mariusz Szczygieł jest największym miłośnikiem czeskiej kultury (choć niepozbawionym konkurencji – dość wspomnieć o znakomitym Aleksandrze Kaczorowskim). Od dekad przybliża polskim czytelnikom rzeczywistość naszych południowych sąsiadów. Ale nie tylko polskim czytelnikom. O literackim sukcesie i reporterskiej wiarygodności Szczygła świadczy bowiem i to, że adaptację jego czeskich reportaży przygotowali nie polscy reżyserzy, lecz sami Czesi, którzy w bohemistycznych opowieściach polskiego pisarza znaleźli prawdę o swojej historii i tożsamości.
Na sześcioczęściowy (w wersji kinowej ograniczony do pięciu części) "Gottland" złożyły się dokumentalne nowele reżyserowane przez Lukáša Kokeša, Petra Hátle’a, Radovana Síbrta, Vierę Čákanyovą, Rozálię Kohoutovą i Klárę Tasovską, studentów praskiej FAMU, którzy w krótkich dokumentach opowiadali m.in. przemysłowcu, który ożywił czeską gospodarkę; o aktorce, która została kochanką Goebbelsa; o budowniczym pomnika Stalina i słynnym scenarzyście z lat 60-tych; o konfidencie gestapo działającym w ruchu antyfaszystowskim i chłopaku, który w 20013 roku w Pradze dokonał aktu samospalenia.
Zainspirowani zbiorem Mariusza Szczygła postanowili spojrzeć na swój kraj oczami człowieka z zewnątrz. Ich nowelowy dokument składał się na opowieść o kraju o burzliwej i niejednoznacznej historii i wydarzeniach, które definiowały narodowe wartości i określały zbiorową tożsamość. Niezwykłość "Gotttlandu" wynikała nie tylko z faktu, że jest to dokumentalna adaptacja reportażu, ale i na wielości faktur – bo "Gottland" łączy w sobie klasyczny dokument, sceny fabularyzowane i animację, tworząc hybrydę, która nieprzypadkowo otrzymała wyróżnienie na prestiżowym Festiwalu Filmowym w Jihlavie.
"Jeszcze dzień życia" (2018) – Kapuściński w komiksie
Wydany w 1976 roku "Jeszcze dzień życia" był przełomowym dziełem w dorobku Ryszarda Kapuścińskiego. Nie tylko ze względu na wielki artystyczny sukces, jaki odniósł, ale też jako tom, który dał w twórczości pisarza początek reportażowi eseistycznemu. Opisując bratobójcze walki toczące się w Angoli w czasie walk o wyrwanie się spod portugalskiego buta, Kapuściński stworzył tekst, w którym eseistyczne rozważania o kolonializmie, historii i człowieczeństwie wystawianym na wojenną próbę spotykały się z iście sensacyjną opowieścią o reporterze próbującym zrozumieć i opisać wrogą rzeczywistość.
Nic więc dziwnego, że cztery dekady po wydaniu książki Kapuścińskiego to właśnie ona przyciągnęła uwagę Raula de la Fuente oraz Damiana Nenowa, reżyserów, którzy wspólnie przenieśli na ekran klasyczne arcydzieło polskiego reportażu. W ich adaptacji historia reportera rzucanego przez wojenne wichry ubrana została w kostium nowoczesnej animacji z elementami dokumentu, która pozwalała wydobyć zarówno sensacyjną warstwę opowieści, jak i pokazać świat widziany oczami samego bohatera, a więc nierzeczywisty, przesycony skrajnymi emocjami.
Prace nad "Jeszcze dzień życia" pochłonęły wiele milionów budżetu i kilka lat prac. Dla Damiana Nenowa, który już wcześniej (m.in. dzięki "Miastu ruin") dał się poznać jako jeden z czołowych specjalistów od nowoczesnej animacji komputerowej, stało się artystyczną wizytówką i dowodem wielkiej pasji. Bo choć filmowa opowieść o Kapuścińskim nie zawsze potrafi sprostać wielkości jego prozy, pozostaje jedną z najodważniejszych prób adaptacji reporterskiej klasyki: tworzoną z odwagą i nie na kolanach.
"Żeby nie było śladów" (2021) – Terror PRL oczami Matuszyńskiego
We współczesnym polskim reportażu tylko nieliczni potrafią pisać tak, by chwycić czytelnika za gardło i nie puszczać uścisku jeszcze wiele godzin po zakończeniu lektury. Cezary Łazarewicz z pewnością należy do tego grona. Autor "Nic osobistego" czy "Koronkowej roboty" nieprzypadkowo wymieniany jest wśród mistrzów nowego pokolenia reportażystów. Nieprzypadkowo także za najważniejszą jego książkę uważa się nagrodzony Nike tom "Żeby nie było śladów: sprawa Grzegorza Przemyka".
Łazarewicz odtworzył w niej głośną sprawę sprzed trzech dekad, uważnie analizując mechanizmy rządzące ówczesną polityką i wskazując na okrucieństwo i wszechmoc peerelowskich władz. Jego "Żeby nie było śladów" porażało – czyniło bowiem czytelnika bezsilnym wobec opowiadanego dramatu i zostawiało go w emocjonalnym potrzasku. Nic więc dziwnego, że polscy producenci – dokładniej zaś Aneta Hickinbotham i Leszek Bodzak – postanowili przenieść ją na ekran.
Wyreżyserowana przez Jana P. Matuszyńskiego, a napisana przez Kaję Krawczyk-Wnuk adaptacja była jednym z największych wydarzeń 2021 roku w polskim kinie. Zrealizowana z rozmachem, imponująca rzemieślniczą sprawnością (choćby fantastycznymi zdjęciami Kacpra Fertacza) była opowieścią o bezwzględności, z jaką komunistyczna machina broniła się przed prawdą. I choć nie wszystkie zabiegi adaptacyjne (fabularna adaptacja opowiadana była ze zbyt wielu punktów widzenia) posłużyły filmowi Matuszyńskiego, a sam portret głównego bohatera, Jurka Popiela został nieco "ocenzurowany" w stosunku do literackiego oryginału, nie zmienia to faktu, że "Żeby nie było śladów" jest i na długo pozostanie jedną z najbardziej imponujących adaptacji reportażu, jakie powstały w polskim kinie.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]