Nic tedy dziwnego, że równie barwna postać doczekała się upamiętnienia w licznych anegdotach, choć także w poezji. Jak go wspominał zacytowany tu na wstępie Ludwik Jerzy Kern ["Moje abecadłowo", Kraków 2000]:
Charakterystyczny dla Swinarskiego szeroki gest uwiecznił w swoim wierszu "Liryka, liryka, tkliwa dynamika" przyjaciel Artura, Konstanty Ildefons, pisząc:
Niech mnie zarąbią, niech honoraria
wyda na wieńce Artur Maria.
Również najbardziej znany poemat Gałczyńskiego "Zaczarowana dorożka" zaczyna się od Artura:
Zapytajcie Artura,
daję słowo: nie kłamię,
ale było jak ulał
sześć słów w tym telegramie.
Najwyższa pora wspomnieć, w czym Artur Maria był najlepszy. Najlepszy był w parodii i pamflecie. W tych kategoriach był królem. Nikt nie mógł się z nim równać. I to, śmiem twierdzić, nie tylko w jego pokoleniu, ale na całym obszarze naszej literatury […]. Artur Maria miał absolutny słuch na pisarskie style. Oczytanie, wielka kultura, wrodzony dowcip, no i ta nieodstępująca go złośliwość sprawiały, że jego parodie były zarówno śmieszne, jak i piekielnie celne.
Artur Maria Swinarski urodził się 28 lipca 1900 roku w Brodnicy, zmarł 21 kwietnia 1965 roku w Szwajcarii. Był synem Stanisława, z zawodu kupca, i Kazimiery ze Słomczewskich. Po ukończeniu brodnickiego gimnazjum wyjechał do Poznania, gdzie studiował germanistykę (1924–1926), historię sztuki, grafikę i scenografię.
W latach 1918–1920, mieszkając w Poznaniu, związał się ze środowiskiem literackim "Zdroju" i z grupą plastyków ekspresjonistów Bunt. Jako osiemnastoletni grafik zadebiutował na łamach "Zdroju" w 1918 roku, a dwa lata później już jako literat – ekspresjonistycznym poematem "Wieża Babel". W 1919 roku odbyła się wystawa jego obrazów. Około 1922 roku był osobistym sekretarzem Stanisława Ignacego Witkiewicza.
Jerzy Korczak we wnikliwym eseju "Artura Maryi wzloty i upadki" ["Dekada Literacka", 2006, nr 4] wyjawił między innymi:
Pochodził z dobrego ziemiańskiego domu, któremu przysparzał niemało kłopotów. Już na długo przed wojną cała rodzina zajmowała się wykupywaniem tomików, pełnych sprośności, które wychodziły spod pióra młodego przedstawiciela rodu. Najgorzej cierpiała matka; w związku z jego poetyzowaniem musiała wciąż się wstydzić. W którejś książeczce zamieścił apostrofę do swojej rodzicielki, w której napisał:
Mamo, powiedz –
czy nie dało się temu zapobiec –
że jest ze mnie taki rudy okularowiec?
Trudno się dziwić, że cały nakład i tej pozycji pozostał w rodzinie.
W Poznaniu ujawnił się talent pamfletowy, parodystyczny i satyryczny Swinarskiego. Wraz z Romanem Wilkanowiczem wystawiał prześmiewcze szopki w Różowej Kukułce Ludwika Pugeta oraz współtworzył satyryczne scenki w kabaretach Ździebełko i Klub Szyderców. Opracował 14 różnych projektów scenograficznych.
W kabarecie Swinarski posługiwał się pseudonimem Knock-Out. W popularnych szopkach satyrycznych ośmieszał znane poznańskie osobistości w myśl zasady: "Gdy tylko ktoś coś zbroi, zaraz w łeb go, w lewo i w prawo rozdzielam Knock-Outy. Dosięgnę cię, choćbyś zwiał ty".
W latach 1934–1937 mieszkał w Krakowie, gdzie kierował działem literackim "Czasu", jak też, wraz z Magdaleną Samozwaniec, wystawiał szopki satyryczne. W tym okresie należał ponadto do grupy satyryków czasopisma "Cyrulik Warszawski". W 1937 roku przeniósł się do Gdyni, gdzie redagował dział literacki "Kuriera Bałtyckiego".
Od Eryka Lipińskiego z jego zbioru "Dziennikarze w anegdocie" [Toruń 1991] dowiadujemy się, że:
Artur Maria Swinarski miał się udać do Kairu, jako attaché prasowy polskiej ambasady. Zanim zdecydował się na wyjazd, w Egipcie wybuchła epidemia cholery. Pytany przez przyjaciół, czemu odwleka swój wyjazd, Swinarski odpowiedział:
– Po cholerę tam pojadę?
Lata wojny spędził częściowo w Krakowie, gdzie później (1945–1948) uczestniczył w różnych imprezach literacko-satyrycznych, inicjowanych m.in. przez Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Był jednym z najoryginalniejszych i najdowcipniejszych mieszkańców Kamienicy Literatów przy ulicy Krupniczej 22. Władysław Bodnicki ["Muzy na Krupniczej", Kraków 1982] pisał o nim:
Wielkopolanin Artur Maria Swinarski całą okupację spędził w Krakowie, po 1945 roku zmienił tylko mieszkanie, osiedlając się w naszym domu na Krupniczej, i tu pozostał do 1949 roku. Był postacią tak ciekawą, że można by o nim jednym napisać całą książkę. Każdy bał się jego bezpardonowego języka, nawet Magdalena Samozwaniec. Zawarła z nim pakt, że będą się wzajemnie oszczędzać. W drugim roku tak się złożyło, że prawie w tym samym czasie wyszedł tom wierszy A.M. Swinarskiego i J.A. Frasika. Spotkawszy się przy bufecie klubowym, Frasik zwrócił się Swinarskiego:
– No to, panie kolego, możemy sobie pogratulować, bo obaj wydaliśmy tomiki. Pan chyba też ze wsi?
Na to Swinarski:
– Tak, ale ja z własnej.
Tadeusz Kwiatkowski w swoim "Niedyskretnym uroku pamięci" [Kraków 1982] wspominał, że Artur Maria Swinarski: "Jest stałym punktem zainteresowania kierowniczki bufetu, funduje i borguje, niesyty wrażeń w zawieraniu znajomości, znakomity znawca tancerzy… Cecha charakterystyczna: pali w piecu smolnymi drwami (należy pamiętać, Proust uwielbiał zapach zgniłych jabłek). Jest tak skromny, że nie lubi dowcipów o sobie, lubi zaś dowcipy o kimś".
W "Moim abecadłowie" Ludwik Jerzy Kern opisał wrażenie, jakie ów "człowiek śmiechu" wywierał na bliźnich:
W powojennych krakowskich czasach przyjaźnił się szczególnie z Gałczyńskim i Magdaleną Samozwaniec. W Kossakówce był częstym i mile widzianym gościem. Przepadała za nim zwłaszcza Kucharcia, gosposia, przed którą drżeli domownicy. A panu Arturkowi wszystko uchodziło. Mógł chodzić w zabłoconych butach, strącać popiół na dywany, wylegiwać się na kanapie i wracać nad ranem. Wszystko bez najmniejszych uwag ze strony Kucharci. Było to dość tajemnicze. Wreszcie pani Madzi udało się odkryć powody tego szczególnego uprzywilejowania pana Ahrtuhrka. Otóż, ten Ahrtuhrek potrafił zasugerować pani Kucharci, że jest ni mniej, ni więcej, tylko redaktorem naczelnym "Rycerza Niepokalanej".
Od 1952 roku Swinarski mieszkał w Warszawie. Jerzy Zaruba w książce "Z pamiętników bywalca" [Warszawa 1958] opisał, jak to: "kiedyś w jakimś lokalu pewien jegomość chciał go wylegitymować i zażądał od Swinarskiego dowodu. – Najpierw poproszę o pańskie uprawnienia – powiedział Swinarski i otrzymawszy jego legitymację, po przeczytaniu jej zwrócił się do grupy obecnych gapiów: – Rzeczywiście ten pan jest prokuratorem! A jeżeli tak wygląda prokurator, to jak powinien wyglądać zbrodniarz?".
Jerzy Waldorff swoją opinię o Arturze Marii zawarł w rozmowie z Ludwikiem Jerzym Kernem w jego "Pogaduszkach" [Kraków 2002]: "To była rzeczywiście niesamowita postać, dziwna postać. Znakomity satyryk. I wariat. […] Żeby zrobić impertynencję na jakiejś premierze swojej sztuki, posadził w pierwszym rzędzie kelnerki z klubu literatów i parę zakonnic, a panią premierową Ninę Andrycz w dziewiątym. Wielu ludzi nie wpuścił w ogóle na premierę, mimo że się starali nawet przeze mnie. Powiedział, że nie wpuści, bo nie ma ochoty". Kern przytwierdził: "Z każdej premiery robił sobie zabawę. Tak rozsyłał zaproszenia, żeby potem na sali tworzyły się rzędy samych na przykład łysych. Albo pieczołowicie dobierał pary z ludzi, o których było wiadomo, że się śmiertelnie nienawidzą, i sadzał ich obok siebie".
Tadeusz Kwiatkowski w "Panopticum" [Kraków 1995] ujawnił, że:
Jeśli idzie o dowcip i przypięcie komuś łatki, nie było dla niego przyjaciół ani świętości. Przyjaźnił się na przykład z Juliuszem Osterwą, ale nie omieszkał napisać o nim fraszki:
Siedząc w teatrze rymów dobierałem:
Osterwa, werwa, rezerwa, konserwa.
Wreszcie kurtyna opadła i poznałem:
Najlepszym rym do Osterwa – to przerwa.
Z innego dzieła Kwiatkowskiego, "Od kuchni. Anegdoty literackie" [Kraków 1987], zacytujmy kilka co ciekawszych dykteryjek:
Kiedy Stanisław Radkiewicz został mianowany ministrem Bezpieczeństwa Publicznego, Magdalena Samozwaniec spytała Artura Marię Swinarskiego:
– Słuchaj Ałtułku, ten nowy minister, co to jest za postać?
Swinarski natychmiast wyjaśnił:
– Oj, to nie postać, to posiedzieć!
Po wystawieniu w Teatrze niedokończonego dramatu Stefana Żeromskiego "Grzech", do którego Leon Kruczkowski dopisał trzeci akt, ktoś spotkał Artura Marię Swinarskiego i witając go, spytał:
– Jak zdrowie?
Swinarski odparł:
– Jak Kruczkowski.
– Co to znaczy?
– Dopisuje.
Artur Maria Swinarski zatrudniał osobistego sekretarza, który załatwiał za niego rozliczne interesy, nie zawsze zresztą związane z dziedziną literacką. Magdalena Samozwaniec, zaprzyjaźniona ze Swinarskim, cierpiała, że nie może sobie pozwolić na taki wydatek. Pewnego dnia w kawiarni ZLP powiedziała z westchnieniem:
– Mnie by się też przydał sekretarz.
Swinarski roześmiał się i rozłożył ręce.
– A ja myślałem, że raczej kustosz.
Ze strony Swinarskiego nie oznaczało to bynajmniej braku dobrych manier. Były to dopuszczalne przycinki, których akurat ta para przyjaciół, a zarazem satyrycznych współpracowników, nigdy sobie, w znajomym gronie towarzyskim, nie szczędziła. Obrali sobie taki właśnie sposób szlifowania ostrzy błyskotliwego humoru.
Na zjeździe pisarzy dramatycznych w Oborach w 1949 roku ówczesny podsekretarz stanu (późniejszy minister) kultury i sztuki Włodzimierz Sokorski wymienił kilkakrotnie Artura Marię Swinarskiego jako przykład autora, który pisze złe i nikomu niepotrzebne sztuki. Nazwisko jego przy tym wymawiał stale Świniarski. Jarosław Iwaszkiewicz, siedzący w pierwszym rzędzie foteli, zwrócił głośno uwagę ministrowi, że Artur nazywa się S w i n a r s k i, a nie Świniarski. Sokorski z właściwą sobie dezynwolturą machnął lekceważąco ręką i rzekł:
– To taka freudowska pomyłka.
Dowiedziawszy się o tym Artur Maria Swinarski, zakupił w antykwariacie jakiś podręcznik savoir vivre'u, kazał go pięknie oprawić i wysłał Sokorskiemu z następującą dedykacją:
"Wyższemu urzędnikowi Ministerstwa Kultury i Sztuki, żeby sobie przeczytał i dowiedział się, że dobre maniery obowiązują nawet w Oborach".
I jeszcze dwie gawędy ze zbiorku Tadeusza Kwiatkowskiego:
Artur Maria Swinarski długo namawiał Magdalenę Samozwaniec, aby nie szła na komedię Jerzego Jurandota "Trzeci dzwonek". Samozwaniec nie usłuchała go i poszła na premierę. Na drugi dzień przysiadła się do stolika, przy którym siedział Swinarski i triumfalnie oznajmiła:
– Nie miał łacji Ałtuł, ta sztuka jest bałdzo dobła.
Wtedy Swinarski odparł z satysfakcją:
– A mówiłem, nie iść!
Gdy zapytano Artura Marię Swinarskiego po premierze "Pociągu do Marsylii" Krzysztofa Gruszczyńskiego (autora tekstu masowej pieśni "Tysiące rąk, miliony rąk", która zrobiła większą karierę, niż jej twórca w literaturze), co sądzi o sztuce swego młodszego kolegi granej w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, odpowiedział:
– Nie wiem, bo miałem miejsce sypialne.
Autor tych i innych bon motów słynął ze znakomitych parodii literackich, demonstrując "w karykaturalnym przejaskrawieniu manierę stylistyczną dawnych i współczesnych pisarzy polskich, dążąc zarazem do demistyfikacji ich postawy artystycznej i duchowej ukrytej za parawanem legendy literackiej" – pisał Jan Wojnowski ["Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny", Tom II, Warszawa 1985]. – "Powodzeniem cieszyły się jego komedie aktualizujące klasyczne wątki mitologiczne i literackie, głównie antyczne i biblijne, w których poszukiwał zarówno materiału do żartobliwych trawestacji i anachronizmów, jak do ironicznej refleksji nad naturą ludzką, jej egoizmem i ukrytymi kompleksami (zwłaszcza erotycznymi)".
Ten sam aspekt twórczości Artura Marii podkreślił także Włodzimierz Próchnicki ["Mały słownik pisarzy polskich", cz. II, Warszawa 1981]:
Twórczość Swinarskiego, głównie satyryczna, stanowi przykład szerokich możliwości gatunkowych i konstrukcyjnych komizmu w utworach literackich od fraszek i wierszy satyrycznych, poprzez parodie, do komedii i dramatów. Swinarski wykorzystuje w swych utworach scenicznych sztafaż "historyczny" traktując dzieje biblijne i antyczne jako tło dla przeprowadzenia wykładni współczesności. Utwory poetyckie Swinarskiego krytycznie charakteryzują stosunki społeczne i polityczne poprzez dążenie do wyjawienia ich genezy (podobnie jak w utworach scenicznych Swinarski burzy stare mity ukazujące ich powstanie w innym świetle niż tradycyjne), są atakami przeciwko odwiecznej ludzkiej głupocie, wadom instytucji, przyzwyczajeniom i nawykom. Wiersze te często odwołują się do znanych motywów literackich, a nawet konkretnych utworów. Cykle parodii Swinarskiego są doskonałych pastiszami stylów klasyków i pisarzy współczesnych.
W 1960 roku pisarz wyemigrował do Austrii. Paszport otrzymał po ryzykanckim liście:
Warszawa, 15 czerwca 1960 r.
Pan Premier Józef Cyrankiewicz
Proszę, by pan Premier spowodował wydanie mi paszportu zagranicznego na wszystkie kraje. Pragnę bowiem przenieść się na przeciąg jednego roku za granicę, ponieważ w kraju nie mogę utrzymać się z pracy literackiej. Od siedemnastu miesięcy, to znaczy odkąd moja "Złota Wieża" została przez Ministerstwo Kultury i Sztuki zdjęta z afisza, teatry wolą nie ryzykować i żadnych moich utworów nie wystawiają; mam również trudności z ich drukowaniem. Doszła jeszcze choroba i kosztowna kuracja. Byłem zmuszony sprzedać swoje co cenniejsze meble, obrazy i książki, ale wysprzedawanie ma swój koniec. Rok bieżący jest dla mnie rokiem jubileuszowym, bo jest on sześćdziesiątym mojego życia i czterdziestym mojej pracy. W związku z tym duża ilość scen zagranicznych zapowiada wystawienie moich dramatów (tłumaczono mnie do tej pory na czternaście języków), będę się wiec mógł bez trudu utrzymać za granicą. Wyjazd mój nie ma być ani demonstracją, ani emigracją, ale po prostu ucieczką przed głodem. Długo już nie pożyję, a chciałbym jeszcze trochę napisać. Pan Premier zrozumie, że praca w kraju jest dla mnie w takich warunkach niemożliwa. Dlatego proszę ułatwić mi wyjazd...
Premier potraktował prośbę przychylnie. Zapewne chciano pozbyć się niewygodnego autora, który w swojej desperacji gotów był do niejednego skandalu.
"Z końcem 1960 roku Artur Maria wyjechał do Wiednia – zakończył Jerzy Korczak swój esej w "Dekadzie Literackiej" [2006, nr 4], skąd też zaczerpnąłem treść wysłanego listu. – Miał przed sobą jeszcze niespełna pięć lat życia. Znaczących sukcesów na emigracji nie odniósł; coś mu raz po raz wystawiali, coś wydrukowali, ale świata swoimi dramatami nie zawojował. Może jednak nadejdzie ponownie jego czas. Wspaniałe pamflety, parodie, paradoksy czekają na wydawcę".
Utwory satyryczne okresu poznańskiego Artur Maria Swinarski wydał w dwóch seriach "Karykatur poznańskich" (1929–1930) i we "Fraszkach" (1932). Ogłosił pięć tomów poetyckich. Po wojnie uprawiał nadal twórczość pamfletowo-parodystyczną ("Satyry" z 1950 i "Parodie" z 1955 roku), tłumaczył wiersze Bertolta Brechta, Johanna Wolfganga Goethego, Heinricha Heinego oraz Friedricha Schillera ("Intryga i miłość"). Napisał 20 utworów scenicznych, z których wystawiono tylko siedem, w tym cieszącą się niezwykłym powodzeniem frywolną komedię "Achilles i panny".
Pora oddać głos bohaterowi tego artykułu. Zacznijmy od aforyzmu jego pióra głoszącego przekonanie, że:
Pisarz jest mądrzejszy niż to, co mówi, ale głupszy niż to, co pisze.
Fraszki
"Zbieracze"
Paweł zbiera monety,
Gaweł dzieła sztuki,
Konstanty "zielone gęsi",
Franciszek białe kruki,
Stefan ekslibrisy,
Teofil, filatelista,
ma w swym albumie znaczków
dwa tysiące trzysta;
zamienia duplikaty:
Samoę na Koreę,
cztery Madagaskary
na jedną, lecz Nową Gwineę…
A ja życiowe zbieram doświadczenia
i nikt się na nie ze mną nie zamienia.
["Zbieracze", z tomu "Satyry. Huragan", Warszawa 1950]
"Rozmowa"
Kiedy to było, nie wiem
i gdzie, nie umiem powiedzieć:
Spotkał się pan Trzypotrzy
z panem Niwpięćniwdziewięć.
Mówili ze sobą długo,
lecz rwał się rozmowy wątek,
bo obaj panowie gadali
wciąż piąte przez dziesiąte.
Lecz wreszcie doszli do zgody,
rozmowa gładko się toczy:
Trzypotrzy mówi ni w pięć ni w dziewięć,
Niwpięćniwdziewięć trzy po trzy.
["Rozmowa", z tomu "Piąty wiek fraszki polskiej", wybór i wstęp Wiesława Brudzińskiego, Warszawa 1975]
Parodie (fragmenty)
"Antoni Gołubiew – Ścieża przeze puszcz"
Przeze puszcz wiedłać ścieża, aliściż wiedła na przeła.
Kądy spoźresz, pła, grązy a mczary, huszcze a jaszcze. Gąstew chruścielów, parzenic, wżdyż takoże dąbców a świekrów jasienicą farbionych, kądy spoźresz. Kole ścieży kwitnęły mechła miętko, puchliwie. Pachły niezabudy, zezule, paprochy, pampuchy, czmerechy, firleje, szczawieje...
We wtę a we wtę fyrały cięgiem golubce k niebiesiom, kany han syrokomle świergoliły, strzyżyki cykały ze liściewy moiściewy: "cim, cim, cim, cim". Szumało, szemliło, szuściło nibyć dud a gęsiel, a drumel, a fujar, a sąpiel, a piszcz – ot jakić baj-baj z puszczu, jakić z niego!
Wdle jezierza nynie piesień szedła rzewliwa:
Ładosz, ładosz, ładosz,
łońskim końskiem władosz,
a latosi, a latosi
tosi łapci, łapci tosi...
Cięgiem ta piesień, ciągiem ten graj.
*
Ścieżą ode Gniezdna mkał gonko Urgacz Pryszczowic, barczaty wielmoż, Czeszko spodle Prahy, na krukim źreble; przywdzian świątkowo, we krasej ciasnosze, giełczych skórzniach oćcowych, a śrybnej zbroice.
Za Urgaczem klaczko, nań swak, szurzy a drug onego, kędziorny Litwiniuk z Ważykowej chąsy, mianem Ochendószko, w hyrnych gaciech a szłomie.
Wdle niech psiamać dyrdała ze szczekiem, Lelują wabiona. Przeze Urgaczów um dum wąkronił se ondzie:
"Dula! – dumił woj. – Ne ichne, ne Śliźniów – księdza Bolkowe myto – na Śliźniów, ne ichne, Bolkowe – ne wiecu – oni kmioty, Śliźnie – dula a tyć! Mstę Śliźniowi bobonić, ano – Śliźnie karwy by kłysie. W tylą haję? Zaćka jech lik nib drzewiej. Aże mgło mi, mąt w umie a gańba. Na Śliźniów, ne ichne, Bolkowe!"
Półprzypodniósł se Ochendószko z końska, mołwi polszczą:
– Baczysz-li, lubny Urgaczu Pryszczowicu? W boru gęgor jakowyś białek. Kleć tutki snadź abo erem.
– Iiii, zaśby tam! – mamrotał Urgacz – kleć tamok? Łżesz! Dureńeś, Ochendószko.
– Dureńem?
– Łajnoś.
– Łajnom?
– Przez umuś.
– Przez umum?
– Dyć!
– A ty taki siaki, ty smard, ty gnid! Hi-hi-hi, w zadku mamć, churlęgo, sysunie, warchąchlu, żabibiju, żłopiryju, klejmowany lścią! Spoźraj or-ot! Wielgie kupsko dziewczyńsk wdałych bieża k nama. Łoj lelumż ty, polelumż, coże za krasawice.... Sęk je jechał!
– Naisto, chęta cna me biere.
Chutko ode Rzycic Dolnych letą dziwy: Lenica ze rozą wenedą we prawiczy, smagawa Dymsza ze kociszczem u łoni, Wirpsza chuderliwa, tudzie Wyka chędożna, a pucata Brzechwa o gałach czernych; wrazem inksze.
– Na zdar, otroki! – rzeknęła Lenica z uniżenym dygatem. – Grafinia Breza przybosiów do zamecznika praszają. Doma mać Zaruba narychtuje waściom kurcz lubo kacz – syr, ogór a skumbr na zagryz pode piwsko dubeltowe chmielone. Tudzie łazień z rypką a piernat na śpik. Pieniąchów z moszny ne lza, ne bedziema se tarżyć, sławojów darmochą uraczem.
– Na kupę Kupały! – rąbnął Urgacz. – Nam trza na Pragie.
– Wieczerz rychle zlegnie we puszcz – odrębła Wirpsza. – Dziewomęże, wąpierze, lelki, strzygi, chorzyce a nocnice w boru.
– Owóż i wieja – baje Wyka – plucha lunie zdy ondzie.
– Tożtoć jadziem, siklawy krasne! – wyrknie Urgacz. – A kądy?
– A tądy.
*
Podle broną bierwionową dworzca parób Kuśmierek ze dziada pradziada, ze sulicą na obsztorc, wachę trzymie. Mużyki igrają na piszczałciech a kobzdejach, aże haj.
Gładysza grafinia u pryzby, małżona burgmajstra, caluchna w kosach błych kiej łyko, a karafiołach. Ruchno na ni w pisanki cacanki, kłobuk rozsuciła bisiorny jantarem farby czerwcowej.
– Wej! Juże som sa. Blwać a płast – burkła k parobowi – hej na krzidel ano ano szrom szrom, prsz łoma piasta kleć rzepiszynę drdę uchniem uch brna mżel, prsz drdę, prsz drdę, prsz drdę, prsz drdę – –
SŁOWNICZEK WYRAZÓW ZAPOMNIANYCH
lub
RZADKO UŻYWANYCH
jaszcz – roślina spotykana dawniej w Tatrach i Andach.
blwać – jechać do Blwy, grodu leżącego w okolicach dzisiejszej Rygi.
mżel – to samo co g ł a, tylko szerszy.
["Antoni Gołubiew – Ścieża przeze puszcz", z tomu "Parodie", Warszawa 1955]
"Julian Tuwim – Bukiet z jarzyn"
Bukiety z jarzyn, jak wiadomo
Smakoszom oraz gastronomom,
Podawać można po pieczystem,
Lecz także zamiast pieczystego,
Jeżeli nasz gastryczny system
Szwankuje i wymaga tego;
Jeżeli steki i szaszłyki,
Szatobriandy i befsztyki,
Golonkę peklowaną z chrzanem,
Żeberka, pipek i salami,
Półgęski, flaki z pulpetami,
Z pieprzem, "mariankiem", parmezanem,
Wątróbkę, dróbkę, gęś w papryce,
Dewolaj, gulasz, polędwicę,
Nerki smażone lub duszone,
Czy sztukę mięsa z korniszonem,
Bryzole, sznycle i bigosy,
Jeżeli kiszki, kabanosy,
Indyki, kaczki i kapłony,
Kotlety, boczek, tournedosy,
Rozbratle, szynkę, salcesony,
Klops, świnię w winie, mortadelę,
Zrazy cielęce z beszamelem,
Parówki, sarnę, gicz, kiełbasy,
Cyranki, pardwy i bekasy,
Zające, czajki i bażanty,
Pasztety, farsze, wolowanty,
Lub nadziewane kaszą prosię,
Niedźwiedzi udziec w szarym sosie,
Jeżeli karpie i łososie,
Sardynki, flądry i węgorze,
Czy pierś gołębią albo pawią,
Organy nasze z trudem trawią,
Wtedy – – – – – – – – – – – – –
– – – – – – – – – – – – – – – – –
["Julian Tuwim – Bukiet z jarzyn", z tomu "Parodie", Warszawa 1955]
Utwory sceniczne (fragmenty)
"Godzina Antygony"
Proboszcz: Nasz kraj to odwieczny szlachtuz. Wielkie miejsce kaźni od tysiąca lat. Od tysiąca lat istnieje tylko jeden podział: nie na bogatych i biednych, nie na dobrych i złych, ale na katów i ofiary. Spójrzcie ludziom w oczy, a od razu przeczytacie w nich jak w książce. My dzisiejsi jesteśmy albo z tych, co palili, albo z tych, co stali na stosie. My już nie potrafimy się śmiać.
["Godzina Antygony", z tomu "Sasza i bogowie. Cztery utwory dramatyczne", Paryż 1960]
"Wszystkie okna ulicy dziwów"
Ben: W tym dworze mogą się wylęgać najgłupsze zbrodnie, bezmyślne, niepotrzebne nikomu. Zbrodnie dla samej zbrodni… Za co?
Leofryk: Całe miasto zamknęło oczy. On patrzył.
["Wszystkie okna ulicy dziwów", z tomu "Sasza i bogowie. Cztery utwory dramatyczne", Paryż 1960]
"Sasza i bogowie"
Dzeus: Dla władzy świat jest rozkosznym teatrem i wieczną galówką. Wszyscy ludzie przed tobą grają komedię: udają wiernych, uczciwych, pokornych. Wysilają się męczą. Wszyscy, wszyscy – dla jednego widza. Dla mnie, synku, to świetna zabawa…
Hermes: Jak to dobrze tatusiu, że nie umrzesz i że nie będę musiał po tobie objąć rządów. Zasrana profesja.
Dzeus: Ty byś się nie nadawał. Jesteś figlarz. A to musi być zimny drań. Na wysokościach nie wolno się śmiać… I na dole też nie. O, nie. Wpierw trzeba ludzi oduczyć od śmiechu. Bo kto się śmieje, ten może nas wyśmiać, synku… Śmierć błaznom!… Dobry poddany powinien być smutny. Dlatego musimy ludzi wciąż niepokoić: dzielić ich na jak najwięcej warstw, by dolne warstwy nienawidziły górnych, a górne pogardzały dolnymi – zaś najwyższa powinna bać się wszystkich pozostałych.
I jeszcze coś. Muszą głośno i publicznie spowiadać się ze swoich grzechów, kajać się upokarzać…
["Sasza i bogowie", z tomu "Sasza i bogowie. Cztery utwory dramatyczne", Paryż 1960]
Magia zawarta w sile słowa. Aktualna jak nigdy.
Twórczość (wybór)
- "Karykatury poznańskie" (1929)
- "Fraszki" (1932)
- "Pamflety, parodie, paradoksy 1926–1946" (1946)
- "Legenda o mądrym mężu" (1948)
- "Satyry. Huragan" (1950)
- "Z epigramatów króla Salomona" (przekład biblijny, 1952)
- "Parodie" (1955)
- "Achilles i panny" (komedia wystawiona w 1955, wydana w 1956)
- "Powrót Alcesty" (wystawiona i wydana w 1958)
- "Przekleństwo morza. Wiersze 1935–1945" (1945)
- "Rozmowa bez kresu. Wiersze własne i cudze" (1960)
- "Sasza i bogowie" (zbiór dramatów, Paryż 1960)