Ziemia nieznana – prowincja polskiego kina
W telewizji tryumfy święci "Wataha" i "Żmijowisko". Przyjrzyjmy się, jak naszą prowincję widzi polskie kino i seriale ostatnich lat.
W jednej ze scen "Twarzy" Małgośki Szumowskiej gromadka dzieci w napięciu oczekuje na ważne wydarzenie. Wkrótce na ich oczach ma nastąpić świniobicie – brutalny, chłopski rytuał zabijania i masarskiej obróbki, a chwilę później uszczęśliwione dziatki mogą grać w piłkę, kopiąc świńską głowę. W grupie wiejskich dzieciaków Szumowska widzi bowiem upostaciowanie wszystkiego, co złe w mieszkańcach wsi – brutalność, niewrażliwość i bezinteresowne okrucieństwo.
Nie jest dziełem przypadku, że w międzynarodowym obiegu filmu Szumowskiej funkcjonuje jako "Mug", czyli morda. Taki tytuł wydaje się właściwszy dla obrazu polskiej reżyserki, która przykleja swoim rodakom z Polski B albo nawet C gęby prymitywów i chamów, intelektualnie ograniczonych, pozbawionych empatii i gustu. I choć w wywiadach artystka zapewniała, że opowiada tu także o swoim świecie, jej "Twarz" naznaczona jest tak silną klasową wyższością, że trudno uwierzyć w reżyserską identyfikację z bohaterami. Autorka "33 scen z życia" przyjmuje bowiem charakterystyczną dla polskiego kina strategię opowiadania o wsi polegającą na biciu się w cudze piersi i wyciąganiu brudu spod nie swoich paznokci.
Krzywe zwierciadło
Szumowska za nic ma realny obraz współczesnej wsi – nie mówi nic o przemianach (od likwidacji małego rolnictwa po zmianę stosunku do Kościoła), jakim uległa ona na przestrzeni ostatnich 20 lat. "Twarz" to wyprawa do wczesnych lat 90., gieesowskich sklepów, potańcówek i przydomowego świniobicia, które tak jak zabawy w remizie najczęściej odeszły już w niepamięć. Zamiast prawdziwego obrazu współczesnej Polski prowincjonalnej u Szumowskiej znajdziemy jedynie wspomnienia dawnej prowincji pokazane za pomocą krzywego zwierciadła, które zamiast uwypuklać rzeczywistość, przekłamuje ją.
Skłonność do karykatury nie jest jedynie cechą Szumowskiej. Zdradzają ją również polscy dokumentaliści opowiadający o wsi. W ich przypadku problem nie tkwi w nieznajomości realiów, ale w perswazyjnej sile ich kina, które staje się nośnikiem odautorskich komentarzy do rzeczywistości.
Jednym z najciekawszych, a zarazem najbardziej ryzykownych portretów Polski B ostatnich lat jest "Opera o Polsce" Piotra Stasika. Ruszając w podróż w głąb interioru, Stasik poluje na mocne obrazy i wyraziste kontrasty, a widokówki z polskich bezdroży skleja w groteskowy obraz. Choć tytuł filmu sugeruje, że "Opera…" jest przekrojem przez polskie społeczeństwo, Stasika interesuje wyłącznie intelektualno-obyczajowa prowincja, skansen polskości, gdzie panuje wszechobecny kicz i naskórkowa religijność.
Stasik, jeden z najbardziej empatycznych twórców w całym polskim kinie, w "Operze" nie patrzy na bohaterów z właściwą sobie wyrozumiałością, lecz z szorstką ironią. Kolejne bezdialogowe sceny "Opery" jawią się przez to jako ciąg groteskowych obrazów, niezrozumiałych i śmiesznych, ale nie do końca prawdziwych.
Wieś jak malowanie
O ile Stasikowi i twórcom innych prześmiewczych dokumentów o prowincji zarzucić można tendencyjny dobór materiałów i zbytnią śmiałość w ocenianiu Polski B, zwykle nie sposób im zarzucić nieznajomości opisywanego świata. Nieco inaczej ma się sprawa z bardziej popularnymi formami kulturalnej rozrywki, a zwłaszcza – z telewizyjnym serialem.
Popkulturowe obrazy peryferiów pokazują, jak bardzo artystyczne i medialne elity oddaliły się od polskiej rzeczywistości. Dla autorów najpopularniejszych rodzimych seriali Polska małych miasteczek i wsi jest przestrzenią nierozpoznaną, obcym, dalekim krajem, którego realiów można się jedynie domyślać.
W jednej z pierwszych scen serialowego "Belfra" bohater grany przez Macieja Stuhra przybywa do maleńkich Dobrowic. Przyjeżdża autobusem, którego przystanek znajduje się… na płycie miejskiego ryneczku. Nic to, że w rzeczywistości przystanek znajdowałby się gdzie indziej, ważne, że ujęcie autokaru wjeżdżającego na rynek wygląda efektownie w telewizyjnym obrazku.
A twórcy polskich seriali telewizyjnych boją się brzydoty. Pokazują prowincję pocztówkową, a jeśli nawet wmontują w swoją opowieść elementy turpistyczne (rzeźnia w "Belfrze") to szybko wracają do estetyki landszaftu. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy są intratne umowy podpisywane przez serialowych producentów z włodarzami miast, którzy dokładają się do serialowego budżetu w zamian za promowanie ich regionu poprzez serial. Zamiast więc pokazywać prawdziwe oblicze rodzimej prowincji, autorzy seriali tworzą ruchome turystyczne foldery, gdzie obok żaglówek i uroczych ryneczków brakuje jedynie jelenia na rykowisku na tle zachodzącego słońca.
Wyjątków jest niewiele. W "Kruku" brzydota białostockich blokowisk (kręconych w większości poza Podlasiem) zostaje skontrapunktowana "realizmem magicznym", czyli sielsko-mitycznym wątkiem starej szeptuchy. Jedynym naprawdę prowincjonalnym polskim serialem pozostaje "Wataha", której uniwersum budują zapyziałe tartaki, zapuszczone komendy, biedne domki i ośrodek dla uchodźców.
I choć twórcom "Watahy" (a także czeskiego "Pustkowia" realizowanego przez HBO) udało się stworzyć realistyczną przestrzeń, a jej brzydota stała się walorem, większość serialowych twórców unika realizmu jak ognia. Właśnie dlatego w "Diagnozie" do niewielkiego mazurskiego miasteczka zamiast rozlatujących się poniemieckich busów docierają nowiutkie vany z przyciemnianymi szybami, a funkcję przystanku pełni donica z wbitą tabliczką "BUS".
Magiczne odrealnienie
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Jańcio Wodnik" Jana Jakuba Kolskiego, fot. materiały prasowe
Nie tylko telewizja nie radzi sobie z pokazywaniem prawdziwego obrazu wsi. Na jej smutniejszą twarz również kino artystyczne patrzy przez różowe okulary, czego dowodem jest polskie kino "realizmu magicznego".
Mistrzem i prekursorem tego filmowego stylu był w Polsce Jan Jakub Kolski, który zwłaszcza na wczesnym etapie swej filmowej kariery zabierał widzów w podróże po wyobrażonej, zmitologizowanej wsi. Jego rodzinne Popielawy, miejsce, w którym reżyser spędził dużą część dzieciństwa, na ekranie zmieniały się w przestrzeń magiczną. To tutaj odkrywano kino, przeżywano dramatyczne romanse i wielkie inicjacje, a nawet… cofano czas.
Kolski stworzył w polskim kinie prywatne uniwersum – kanwę, na której mógł odmalowywać swoje opowieści. Z czasem historie z "Jańciolandu" stawały się coraz bardziej konwencjonalne i wtórne, zmieniając mityczną rzeczywistość w banalny skansen. Kolski porzucił je, czując, że cytuje sam siebie, stając się własnym niewolnikiem. Do wiejskiej scenerii powrócił dopiero niedawno – w "Zabić bobra" i "Lesie, 4 rano", filmach niespełnionych, ale okrutnie szczerych, w których autor mierzył się ze swymi największymi traumami.
Do nurtu filmowego realizmu magicznego zaliczyć można także prowincjonalne filmy Andrzeja Jakimowskiego (znakomite "Zmruż oczy" czy "Sztuczki"), oraz – reprezentujące magię w nieco mroczniejszej odmianie – "Wieżę/Jasny dzień" Jagody Szelc. U Jakimowskiego miasteczka i wioski stawały się miejscem samopoznania dla przybyszów z wielkomiejskiego świata. Mazurska wieś, do której w "Zmruż oczy" uciekała niekochana córka bogatych rodziców, odmieniała życie dziewczyny, a jej mieszkańcy – ludzie prości – udzielali przybyszom lekcji cieszenia się życiem. A że reżyser z wdziękiem sięgał tu także po komediowe schematy, ich lekcje okazywały się zarazem pouczające i zabawne.
Oswajanie śmiechem
Komediowe tony od dekad sprawdzają się w opowieściach o wsi i obszarach pozamiejskich. Nie jest dziełem przypadku, że większość najpopularniejszych rodzimych komedii opowiada właśnie o zderzeniu miasta i wsi. Od "Samych swoich" i "Kochaj albo rzuć" Sylwestra Chęcińskiego, przez "Kogel-mogel" Romana Załuskiego i filmy Janusza Kondratiuka (na czele z niezapomnianym "Czy jest tu panna na wydaniu?"), aż po serię "U pana Boga za piecem" Jacka Bromskiego i telewizyjne "Ranczo" – we wszystkich nich źródłem komediowej energii jest napięcie między pierwiastkiem miejskim i wiejskim – zwłaszcza w czasach PRL określającym jeden z podstawowych społecznych podziałów.
Widziana oczami komediowych reżyserów wieś także dziś staje się rezerwuarem dziwności, przestrzenią zamieszkałą przez nieco groteskowe, ale zarazem rozczulające postaci. Dotyczy to też małych miasteczek – choćby tego, które odwiedzaliśmy w "Exterminatorze. Gotowych na wszystko" Michała Rogalskiego, opowieści o zespole metalowym z maleńkiej mieściny, albo tego, w którym w "Kebabie i Horoskopie" Grzegorza Jaroszuka mieścił się sklep z dywanami pełen śmieszno-smutnych historii godnych Roya Andersona.
Demony wioski według Goi
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Kadr z filmu "Pokłosie" Władysława Pasikowskiego, na zdjęciu: Maciej Stuhr. Fot. materiały prasowe.
Podczas gdy filmowi komedianci chętnie ośmieszają Polskę B, widząc w niej swoich "braci mniejszych" i "kraj w soczewce", o tyle ich bardziej poważni koledzy od lat opowiadają o peryferiach w tonie mrocznej legendy. W ich obiektywach wieś staje się przestrzenią rodem z obrazów Boscha – to piekielne kręgi umazane błotem, tonące w alkoholu i ludzkiej podłości.
Wzorcowym przykładem tej reżyserskiej strategii od lat pozostaje "Dom zły" Wojciecha Smarzowskiego, mroczna historia o człowieku przybywającego służbowo do zapadłej wioski i padającego ofiarą pazerności i zła tamtejszych mieszkańców. Smarzowski, który w komediowym "Weselu" trawestował Wyspiańskiego i Wajdę, mówiąc o polskości odartej z jakiegokolwiek romantyzmu, także w "Domu złym" opowiadał historię, która przekraczała ramy anegdoty i stawała się opowieścią o polskiej zbiorowości. Reżyser uderzał nią w narodowe mity i legendy o bohaterskiej przeszłości (czego przykładem słynna scena o Solidarności w wiejskim sklepie), a negatywnymi bohaterami czynił wiejską zbiorowość.
Podobna strategia autorska przyświecała Władysławowi Pasikowskiemu w "Pokłosiu". Opowiadając o polskim antysemityzmie, twórca "Psów" obsadził mieszkańców wsi w roli "czarnego luda", mściwych tubylców niezdolnych do pogodzenia się z prawdą o własnej przeszłości. Pasikowski nakręcił współczesny western, w którym samotnego jeźdźca znikąd zastąpił poczciwy bohater Macieja Stuhra, a rolę złoczyńców brali na siebie jego sąsiedzi, "prawi chrześcijanie" i "patrioci".
Filmowe obrazy wsi pełne są tego typu uproszczeń i pochopnych ocen. Znajdziemy je w głośnym "Linczu" Krzysztofa Łukaszewicza o wiejskim samosądzie, a także w "Pokocie" Agnieszki Holland i Kasi Adamik, które w rolach czarnych charakterów obsadziły archetypicznych: pana, wójta i plebana.
Mała ojczyzna
Polskie kino od lat uwięzione jest w schemacie, który każe widzieć we wsi urokliwy skansen bądź piekielną otchłań, temat szyderstw lub przedmiot idealizacji. Niewielu twórców potrafi o peryferiach mówić bez uproszczeń i pudrowania rzeczywistości. Ale i tutaj następuje zmiana. Jej autorami są młodzi twórcy, często pochodzący właśnie z "Polski B", którzy mówią o niej z czułością, ale i uczciwością. Piotr Domalewski w "Cichej nocy", Agnieszka Elbanowska w "Pierwszym Polaku na Marsie" czy Anna Jadowska w "Dzikich różach" opowiadają o prowincji, ale nie czynią z niej samodzielnego tematu, ale wiarygodną scenerię dla filmowych dramatów.
Szczególnym przykładem wiejskiego realizmu są "Dzikie róże". Jadowska nie zdradza tu bowiem socjologicznych ambicji, a w jej filmie ani przez sekundę nie dźwięczą publicystyczne tony, a mimo to reżyserce udaje się opowiedzieć prawdę o codzienności polski niecentralnej A.D.2018. Rzeczywistość jej filmu to świat nieukończonych budów, rodzin porozbijanych przez emigrację, samotnych matek wychowujących dzieci z pomocą rodziny i tyrających za granicą ojców, którzy w wymarzonym domu bywają tylko gośćmi. Tutejsze drogi są dziurawe, przystanek autobusowy wieczorami pełni funkcję młodzieżowej świetlicy, a żeby dotrzeć do miasta, trzeba zmówić sobie sąsiada ze zdezelowanym golfem, bo transport publiczny jest już tylko wspomnieniem.
Jadowska nie szydzi z prowincji. Nie znajdziemy w jej filmie karykaturalnych scen Polski przaśnej i śmiesznej jaką znamy z "Twarzy" Szumowskiej. W "Dzikich różach" ludzie piją, bywają wulgarni, ale nie ma w tym nic niezwykłego. Wieś może i huczy od plotek i intryg, ale gdy jednemu z mieszkańców zaginie dziecko, każdy rzuca swoją robotę, żeby pomóc w jego poszukiwaniu. Kto wie, czy film Jadowskiej nie jest jednym z niewielu polskich obrazów ostatnich lat pokazujących, że nad Wisłą istnieje jeszcze jakaś wspólnota. Niejednolita, ale potrafiąca złączyć się we wspólnym dziele.
Podobne obrazy wsi jako miejsca, w którym wciąż jeszcze istnieje społeczna wspólnota, częściej znaleźć można w dokumencie. Choćby w "Pierwszym Polaku na Marsie" Agnieszki Elbanowskiej, opowieści o emerytowanym panu Stanisławie, który pragnie dołączyć do wyprawy na Marsa organizowanej przez NASA. Elbanowska zagląda do mieszkań, gdzie wciąż dumnie stoją czterdziestoletnie meblościanki, na ścianach wiszą słomianki, a meble pochodzą nie z Ikei, lecz z powiatowych bazarów, ale nie robi z tego etnograficznej sensacji. Po prostu pokazuje ludzi – szczerze kibicujących sąsiadowi, znających go od dziecka, podziwiających jego upór, a jednocześnie ze zdrowym chłopskim dystansem ironizujących na temat jego marzenia. I znów – z tej pocztówki wyłania się obraz wspólnoty, która nie odgradza się od siebie murem, ale pozostaje w bliskiej relacji z drugim człowiekiem.
Bo choć kino głównego nurtu lubi potwierdzać utożsamienie wsi z prymitywnością, z której można zadrwić albo umieścić w niej to, co w społeczeństwie najgorsze, to właśnie historie Jadowskiej, Elbanowskiej czy Domalewskiego pokazują, że poza metropoliami czeka wiele znakomitych tematów. Wystarczy tylko otworzyć oczy i zdjąć różowe okulary.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]