Tegoroczny, 45. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni jak w soczewce pokazał największe bolączki i wątpliwości dotyczące polskiego kina, które nie wie, jak odnaleźć się w warunkach dyktowanych przez światową pandemię. Podczas gdy część producentów aktywnie szuka alternatywnych sposobów dystrybucji, wyciągając rękę do wielkich platform VOD, inni próbują swoich sił jako samodzielni dystrybutorzy. Konrad Niewolski swoją "Asymetrię" prezentował na specjalnie stworzonej stronie internetowej, zaś Patryk Vega już w połowie roku zapowiadał stworzenie własnego serwisu VOD. Pozostali czekają, aż do kin powróci normalność.
O tym, jak różnorodne bywa podejście polskich producentów wobec nowych sposobów dystrybucji, mogliśmy się przekonać w Gdyni, gdzie na wirtualnych pokazach zaprezentowano jedynie część konkursowych filmów, a takie tytuły jak "Sweat" Magnusa Von Horna, "Magnezja" Macieja Bochniaka czy "Śniegu już nigdy nie będzie" Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta nie zostały pokazane nawet akredytowanym dziennikarzom. Ich producenci powoływali się na umowy określające precyzyjnie miejsce premiery online, ale w środowisku głośno mówiono o ryzyku, jakie pociągają za sobą wirtualne pokazy w kraju, który wciąż nie może sobie poradzić z internetowym piractwem. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że kilkanaście dni po festiwalu Camerimage cześć z wymienionych filmów trafiła na nielegalne serwisy internetowe, nie można dziwić się producentom, że z obawami podchodzą do internetowych premier swoich dzieł. Tym bardziej, że dystrybucja w serwisach VOD nie jest w stanie zrekompensować im utraty dochodów z kin.
Plusy dodatnie
Choć 2020 rok był w swoim całokształcie czasem ponurym dla kinowej branży, przyniósł też kilka znaczących, a wręcz obiecujących przemian. Jedną z nich było przyspieszenie procesu cyfryzacji i wirtualizacji kinowej branży. Kiedy pandemiczne obostrzenia zmusiły właścicieli kin do ich zamknięcia dla publiczności, część z nich przeniosła kinowe projekcje do internetu za pomocą serwisu Mojeekino.pl. Pozwala on na prezentowanie filmów online, jednocześnie przynosząc dochód kiniarzom odpowiedzialnym za organizację wirtualnych seansów.
I choć taki sposób prezentacji filmów to jedynie namiastka kinowego seansu, Mojeekino powinno na dłużej zagościć na naszym filmowym rynku. Zwłaszcza w przypadku niszowego, art house’owego kina ten model dystrybucji może okazać się jednym z najlepszych, pozwala bowiem dotrzeć do rozproszonej publiczności spoza wielkich metropolii. Kto wie, czy właśnie tutaj nie tkwi przyszłość ambitnego kina, które w ostatnich latach z coraz większym trudem przebija się na kinowe ekrany zapełnione przez blockbustery i nadwiślańskie kinowe hity.
Netflix na ratunek