A co jeszcze reporter powinien mieć? Upór, szczęście?
Ciekawość! Upór też, a reporterskie szczęście to jest 10 procent sukcesu, bo trzeba umieć trafić w odpowiednie miejsce, w odpowiednim momencie. Ciekawość, ciekawość człowieka. Jak się nie chce wstać rano, iść i rozmawiać, to już można się zwolnić z tej pracy. Trzeba to lubić.
Kiedy pani poczuła Komedę? Pomyślała: teraz cię przejrzałam, zrozumiałam?
Nigdy. Komeda nie dał się rozgryźć, cały czas umykał. Nie wiem do końca, jaki był. To, co pokazuję w tej książce, to jest jego zewnętrzny obraz – w przeciwieństwie do Beksińskich, którzy jednak pokazali swoje wnętrze. Komedę widzę tylko oczami innych ludzi i poprzez dokumenty, natomiast sam po sobie pozostawił niewiele materiału. Bardzo ciekawe są listy, które wysyłał z Ameryki. Takie z oddechem, inne. Mam wrażenie, że w Polsce był bardziej spięty, a w Ameryce jakby pozwolił sobie na większy luz. Ale też do końca nie wiem… Umknął mi.
Kogoś w książce nie ma, a powinien się znaleźć?
Nie udało mi się porozmawiać z Dudusiem Matuszkiewiczem, ale on zdecydowanie odmawia rozmowy z dziennikarzami. Nie zdążyłam też spotkać się z Januszem Muniakiem, zanim umarł. Ale poza tym wydaje mi się, że porozmawiałam już ze wszystkimi, z którymi trzeba było.
O co by pani zapytała tych nieobecnych, gdyby mogła ich spotkać?
Dudusia Matuszkiewicza wypytywałabym jeszcze bardziej o ten okres Melomanów, jak to było grać z Komedą, jaki on był. Wszystkich pytam o to samo: o ich czasy, o to jak doszli do tego, że zostali jazzmanami, bo to bardzo ciekawe, no i o Komedę.
Najtrudniejszy moment w pracy nad książką?
Pisanie to jest najtrudniejszy moment. Zbieranie materiałów jest frustrujące, ale przyjemne. Odsłuchiwanie nagrań, porządkowanie też frustruje, ale może być. Tylko potem trzeba usiąść i napisać.
Wiele było przyjemnych momentów: wyjazd do Ameryki i to, że w końcu po dwóch latach zgodził się ze mną porozmawiać Roman Polański. Ale szczerze mówiąc, jak w Archiwum Akt Nowych znalazłam dokumenty dotyczące festiwalu jazzowego w ’56 i ’57, to była nagroda. Już naprawdę byłam pewna, że nigdzie tego nie ma na świecie.
I od tego pani zaczyna książkę, od przełomowego wydarzenia w karierze Komedy.
Właśnie, a nic o tym nie było.
Podobno lubi pani mieć pamiątkę z każdego pisania: po ks. Twardowskim były to kawałki kafli z łazienki z domu, w którym spędzał wakacje, po Zdzisławie Beksińskim – zdjęcie od Jerzego Lewczyńskiego. Po Komedzie też pani coś zachowała?
Mam po Komedzie dwie rzeczy. Pierwsza to fotografia, którą wykonał Wojciech Solarz, gdy jechali kiedyś pociągiem. Zrobił mu zdjęcie jak podpiera głowę ręką, zamyślony patrzy w okno. Drugą rzeczą jest plakat, który dostałam od Dyzia Rudzińskiego, jazzmana ze Sztokholmu, który miał w domu wszystkie afisze z całego swojego muzycznego życia. Jeden z nich przekazałam Bibliotece Narodowej, ale drugi sobie zostawiłam.
W książce jest taki fragment, gdy opisuje pani wizytę w miejscu, gdzie w Ameryce mieszkał Komeda: "Nikogo nigdy nie zastanę. Sfotografuję za to przez szklane drzwi wejściowe wnętrze domu. W skrzynce na listy podejrzę niewyjętą korespondencję". Są jakieś granice w reportażu, których pani nie przekroczy?
Na pewno nie zapłacę za wywiad, chociaż nigdy nie mów nigdy. W przypadku Komedy za jedną rozmowę musiałam zapłacić, ale nie w Polsce. Nie złamię prawa… ale tak poza tym, to nie. W czasie pisania trzeba się bardzo pilnować, żeby jednak nie odrzeć z godności ludzi, których się opisuje.
Właśnie. Lojalność wobec bohatera a czytelnika. Da się to pogodzić?
To jest bardzo trudne, bo najpierw jest się lojalnym wobec bohatera, a potem trzeba go zdradzić na rzecz czytelnika. To nie jest takie proste, trzeba to jakoś umieć wyważyć. Pozostać zaprzyjaźnionym z bohaterem, ale jednocześnie dać czytelnikowi jak najwięcej. Godność bohatera i godność ludzi, którzy występują w książce, są dla mnie bardzo ważne.
"1945. Wojnę i pokój" czytałam na wstrzymanym oddechu. Za to w "Komedzie" czuje się wolność. Przy pisaniu też tak było?
Nie, zawsze się pisze bardzo trudno i z rozpaczą, że się tego nie umie. Pisanie jest męczarnią, przynajmniej dla mnie. Są tacy, co to lubią, ale naprawdę można ich policzyć na palcach jednej ręki.
Dorota Masłowska powiedziała kiedyś, że jak człowiek tak siedzi i pisze, to musi to przerwać i zrobić coś konkretnego.
Dla mnie pisanie jest konkretną sprawą, to od pisania robię sobie przerwę na życie, na niekonkretne rzeczy. Czytam książki, ale czytam je także podczas pisania. Czasami gdzieś wyjeżdżam. Ja mam dziecko, nie mam czasu na relaksowanie.
Napisze pani kiedyś biografię kobiety?
Nie wiem, co jeszcze w życiu napiszę, ale tak sobie myślę, że czas by może o jakiejś kobiecie napisać, więc może, może… Na przykład o Konopnickiej albo o Skłodowskiej-Curie. Na razie w ogóle o tym nie myślę.
Czyli raczej bohater nieżyjący?
Zawsze. O żyjących – nigdy w życiu, to musi być udręka.
Kto powinien napisać biografię Grzebałkowskiej?
Nikt! Zabiłabym! O, nie. Na szczęście jestem mało ważna, więc nikt nie będzie chciał o mnie napisać.