Z ujmującym wdziękiem, świadom własnej urody i czaru sprawdzonego wcześniej na kobietach, redaktorach i ich sekretarkach - robi, co chce. Udziela prowokujących wywiadów marnym i głupim, goniącym za sensacją piśmidłom francuskim, topi gotówkę z wydawanych i nagradzanych książek, obnosi się z panienkami i pije wódkę, najchętniej w rosyjskich knajpach. "Przyjechawszy do Paryża zachowywałem się jak ostatni idiota" - wyzna poniewczasie polski Dymitr Karamazow. Opowiadania, zwłaszcza izraelskie, w których Hłasko, "przekraczając ostatnią granicę wstydu", kreuje się na alfonsa rozprowadzającego "dziewczynki" (jak chociażby w "Opowiem wam o Esther") lub na męską prostytutkę, żigolaka żyjącego z bogatych kobiet (jak w "Drugim zabiciu psa"), są oczywiście fikcją literacką, ale mieszczącą się w jego ulubionej konwencji "prawdziwego zmyślenia".
Coś musiało być na rzeczy; fantazja życiowa Marka była nieograniczona, a kreacje literackie bywały w jego "życiopisaniu" uwiarygodniane, aranżowane i "rozpoznawane bojem", często bardzo ryzykownym i kosztownym. Ostrą, krwistą literaturę "wyciskał" z życia, zdobywał na życiu, sprawdzał sobą, inkubował w sobie. Nie chciał, by szeleściła papierem; gotów był tracić dla niej zdrowie, pozycję życiową, godność... Imperatyw wiarygodnego opisu, naturalnego dialogu, prawdy psychologicznego behawioru był dlań kategoryczny i święty, wart każdej ceny. Bez tego trudno pojąć jakikolwiek sens i logikę jego awanturniczego życia, jego europejskiej, izraelskiej i amerykańskiej krzątaniny, mieszającej kraje, pejzaże, kobiety, normy, zwyczaje, zajęcia, kliniki psychiatryczne i więzienia, firmy wydawnicze, samochody, którymi ten "komunistyczny James Dean" się rozbijał, i samoloty, którymi latał nad Kalifornią. Bo jego życie pomiędzy 1958 a 1969 rokiem to gorączkowa, niecierpliwa gonitwa, na pozór chaotyczna i przypadkowa, ale początkowo organizowana przez meandryczne, zakończone niepowodzeniem zabiegi i starania o powrót do Kraju (Paryż, Berlin Zachodni, Tel Awiw), potem coraz bardziej bezładna, kapryśna, dyktowana depresją, nagłym impulsem, chęcią zobaczenia jakiejś twarzy (Janek Rojewski, Esther Steinbach), związania się z kobietą (Sonia Ziemann) czy przeciwnie, ucieczką od kobiety, od mieszczańskiej niewoli dobrobytu i nudy niemieckiej Gemütlichkeit (Sonia Ziemann, jej ojciec i brat). A pewnie też żyłką przygody i poznania nowych rejonów ziemi, zakamarków egzystencji czy zwyczajnym interesem (wydawnictwo Kiepenheuer und Witsch w Kolonii, Roman Polański w Holywoodzie, redaktor zachodnioniemieckiej telewizji ZDF Hans-Jürgen Bobermin w Wiesbaden). W tej gonitwie, kołowaniach i nawrotach, zejściach i rozstaniach, małżeństwach i rozwodach, w fabryce waty szklanej i hurtowni blachy, na budowie, przy mierniczej łacie i hutniczym piecu, w kabinie awionetki, nocnym lokalu i tanim, zawszonym hoteliku - Marek Hłasko tracił bezcenną energię młodości, legendarną witalność, odporność i upór, równowagę duchową, zuchwałość, humor, dobre samopoczucie i zdrowy sen (uzależniał się coraz bardziej od środków uspokajających i nasennych), bo "żyjąc, tracimy życie"; ale zyskiwał rzecz dla urodzonego, organicznego pisarza bezcenną: zapłaconą i zweryfikowaną życiem tematykę literacką.