Ale podobno była tam też świetna kawa.
Owszem. Warto też powiedzieć, że Prus, który chyba lubił jadać, jeśli chodzi o dobór miejsc, w których dzieje się jego literatura, był pisarzem bardzo polskim. Dokonuje takiego wyboru, którego zawsze się dokonuje w polskiej literaturze. Czyli wybiera garmażerie, wybiera handelki, wybiera tanie lokaliki, jedzenie à la fourchette. To o tym jest polska literatura – jeśli akcja dzieje się w lokalach gastronomicznych, to w takich, gdzie się jada niezbyt wyrafinowane potrawy. Jeśli jakiś lokal jest tak charakterystyczny dla literatury polskiej, jak kawiarnia dla literatury austriackiej, to jest to moim zdaniem właśnie takie bistro à la fourchette. W każdym razie wiadomo, że serce Prusa leży w handelku, u Hopfera czy gdzieś w takich okolicach. Jednak Rzeckiemu każe, kiedy czeka on na licytację kamienicy, iść do kawiarni gdzieś na Miodowej, czyli niedaleko Honoratki, gdzie zamawia chyba kawę i coś do tej kawy. Nie wiadomo, co to dokładnie było. Właśnie to jest kłopot z polską literaturą, że nie wiadomo dokładnie, co to była za kawiarnia. Są różne podejrzenia, co to mogło być, ale nie ma pewności.
Potem całe to osławione dwudziestolecie, które żyło w kawiarni, mieszkało w kawiarni, nie zostawiło adresu. To są kawiarnie bez adresu. Oczywiście te kawiarnie mają adresy i nazwy we wspomnieniach, natomiast nie mają ich w literaturze. Gdyby szukać lokali, które w tym samym czasie są wymienione z nazwy, to znów są to lokale typu Gruby Josek, czyli jednak tanie jedzenie i pewnego rodzaju wódczana, swobodna atmosfera. To jest lokal polskiej literatury. Tuwim, który mieszkał w kawiarni i napisał o kawiarnianej atmosferze mnóstwo rzeczy, nigdy nie wymienia nazwy. Jest w "Rzeczy czarnoleskiej" taki wierszyk, "Melodia", o tym, że o poranku siedzi się w kawiarni i patrzy za szybę, i smakuje wspomnienia, ale nie wiemy oczywiście, w której z tych kawiarni to się dzieje. Jest jeszcze jeden znany wierszyk – o Loursie – przypadkowy zupełnie. Otóż w Małej Ziemiańskiej, jak powszechnie wiadomo, było półpięterko, do którego wszyscy aspirowali, a wcześniej było coś takiego u Lourse’a. Niestety nie wiem, czy nie jest to po prostu anonimowy wierszyk: "W dziurce siedzi pan u Loursa / I likiery drogie spija / Służba cała się uwija / Bo rublami płaci kursą". I to jest taki ślad, powiedzmy, w literaturze wernakularnej, obecności polskich kawiarni. Natomiast wracając do Tuwima, to najbardziej wzruszającym czy wstrząsającym dla mnie fragmentem dotyczącym gastronomii jest ta część "Kwiatów polskich", gdzie opowiada o polskim śledziu i polskiej wódce, które nie smakują nigdzie indziej tak jak w Polsce. Więc znowu mamy to bistro à la fourchette. To ten rodzaj lokalu, który wzbudza sentyment i wywołuje jakieś największe, serdeczne poruszenia. Wydaje mi się, że jeżeli kawiarnie gdzieś się pojawiają poza literaturą wspominkową, to raczej w literaturze niższych lotów. Wielki paradoks całej tej sytuacji polega na tym, że po wojnie wszyscy się zorientowali, że czegoś zabrakło. Zorientowano się chyba powszechnie, że to był element oczywisty, a niedoceniony. To wypływa w tysięcznych wspomnieniach, które po wojnie publikowano czy to w Polsce, czy na emigracji. I jakoś niedługo po wojnie w Teatrzyku Zielona Gęś mamy scenkę, która wpisuje się w nurt kawiarnianej nostalgii: gość w kawiarni zamawia kawę lucyfer – poczwórnej mocy – po czym pada na serce, personel zaś bezceremonialnie wywleka go z zakładu. Gałczyński, nawiasem mówiąc, przed wojną chętniej chodził na flaki do Wróbla (i to z dzieckiem!) niż odwiedzał kawiarnie, to następny wyznawca bistro. Ale wydaje mi się, że jeśli gdzieś ten kawiarniany trop pojawia się wyraźnie, to u pisarzy powojennych, takich jak Tyrmand.
Właśnie, u Tyrmanda jest sporo opisów knajp – również kawiarni.
Osobiście sądzę, że to taki pisarz, którego nie stać było na dobrą fikcję i dlatego zawsze ta fikcja jest u niego bardzo mocno zakorzeniona w opisie rzeczywistości, takiej, w której sam uczestniczył.