Są ludzie wskazujący nam to, co istnieje, a czego na co dzień nie dostrzegamy. I to są artyści. Takie właśnie sformułowanie Henri Bergsona, zaczerpnięte z jego rozprawy "Śmiech", nieodparcie wracało mi na myśl przy lekturze kolejnych, odkrywających zaskakujące strony istnienia wierszy, ze zbioru "Zaczyn".
Zacznijmy od celnie dobranego przez Szczęsnego Wrońskiego tytułu tomu: zaczyn. W piekarni jest to pozostawiona z poprzedniego wypieku porcja surowego ciasta, którą dodaje się do świeżego ciasta na chleb – zabieg rutynowy, acz nieodzowny przy sporządzaniu codziennego wypieku. Każdy z poetyckich utworów tomu Wrońskiego jest odrębną całością, a zarazem, niczym zaczyn, stanowi zalążek następnego.
Zbiorek ma wyraźnie wyczuwalną linię melodyczną, o zmiennej amplitudzie tonacji: wznoszącej się, to znów opadającej, z nagła przeplecionej wątkami zgoła innych melodii, co w efekcie tworzy jego precyzyjnie domkniętą partyturę. Utwory w nim pomieszczone cechuje odwaga myślenia, połączona ze zwięzłą metaforycznością nie do końca odkrytych znaczeń. Wyczerpujących odpowiedzi na najbardziej nurtujące nas pytania współczesności tam jednak nie znajdziemy, choć wskazują do nich drogę.
mam napisać wiersze
zlecono mi je
jak zleca się wykonanie wyroku
należy zaopatrzyć je datą i godziną
jednak nikt nie jest w stanie przewidzieć
czy to godzina urodzin
może czas odejścia
wibruje we mnie ten przymus
trujący i nachalny
nie do odrzucenia
("I")
Złożony z sześćdziesięciu jeden utworów tom Szczęsnego Wrońskiego ma chimeryczną numerację; z początku cyfry rzymskie, po nich – arabskie, pomiędzy które wplecione zostały, z pominięciem następujących po sobie liczb, wiersze opatrzone słownymi tytułami: "się pisze życie / pomiędzy wierszami / bez odwrotu" ("Samopis"). Znany z literatury baroku chwyt enumeracyjny, mający na względzie stałe podtrzymywanie uwagi czytelnika, został tu przywołany z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Niewątpliwie Wrońskiemu nieobcy musi być pogląd Czesława Miłosza, że raz napisany wiersz powstaje za każdym razem od nowa i ma przy tym tyle odmian, ilu świadomych rzeczy czytelników. Poświęcony nobliście utwór Wrońskiego – umieszczony między wierszami o numerach "1" i "2" – otwiera niewielką pulę tekstów opatrzonych tytułami. Strofy te wypada potraktować jako rodzaj hołdu, złożonego wielkiemu artyście przez młodszego o dwa pokolenia autora "Zaczynu":
czy było tam Coś
czy nie było niczego
kiedy biegałeś boso
w ogrodach nad niewiażą
przemawiało do ciebie
zapachami trawy
fletowym głosem wilgi
ćwirem jaskółek
jakbym tam był
wino i miód
to tam to tu
jakby nie
ciebie i mnie
to ta isto
ta od wew
nątrz pę
kające
go ko
konu
serca
("Miłosz")
Temat wyrażony słowami: "serce" oraz "Coś" płynnie odnajduje się w następnych utworach: "gdy serce kokonem jest / trzesz czy / troskam się / to tylko skorupka / czy ukaże się Coś / gdy trzask przeminie" ("2"). W sześciu krótkich wersach poeta zawarł swoistą medytację, przepojoną chęcią znakomicie zrozumiałą dla większości Ziemian – bez względu na ich wiarę i wyznawaną religię – ujrzenia "Czegoś" po nieodwracalnie ostatnim uderzeniu "serca". Zanim to jednak nastąpi: "na początku / końcu drogi / niby Coś szkli się / światełko / we mgle" ("9") – "Coś", co może nawet rodzi nadzieję.
Słowo "Coś" przewija się przez wiele utworów tomu, sygnowanych numeracją arabską: "czy między Coś a nic / jest jakaś paralela" ("26"). Albo też: "potem Coś / przejaśniało jakby / powiedziało mi się / to Coś mnie przymusza" ("30"). Szczodrze rozsiane w wierszach Wrońskiego "Coś", niebezpodstawnie nasuwa nam na myśl skojarzenie z "matką wszystkich ksiąg", czyli "Księgą", zwaną również "Autentykiem", w "Sanatorium pod Klepsydrą" Brunona Schulza.
Nie pierwszy to i nie ostatni trop literacki w zbiorze "Zaczyn", którego autor wprowadza czytelnika w labirynt zwany poezją, bynajmniej nie troszcząc się o zaopatrzenie go w nić Ariadny. Taki bowiem kłębek każdy z nas powinien mieć w zanadrzu własnej struktury intelektualno-duchowej. Stąd też wiersz "Pożegnanie jesieni" natychmiast uruchamia skojarzenia z powieścią Stanisława Ignacego Witkiewicza, choć można podejrzewać, że takim tytułem Szczęsny Wroński chce nas tylko sprowokować, podobnie, jak to nader często miał w zwyczaju gorzko ironiczny Witkacy.
liść
jesienny
zawirował nad moją głową
mówię
– spierdalaj
i moja
bezbronna łza
bezgłośnie spada
na bruk
("Pożegnanie jesieni")
W kontekście wymowy tego tomu fakt, że poeta ma w życiorysie artystycznym całkiem pokaźny dorobek teatralny, może się wydać nie bez znaczenia. Z tej to bowiem przyczyny w pisaniu Wrońskiego pojawiają się znaczące akcenty, nieobce ludziom sceny: "jeszcze można / bawić się słowami / czasem skaleczy się ktoś / nie popłynie krew / wszak to tylko wyciruchy / słowa, słowa, słowa" ("12"). A "Słowa, słowa, słowa" to, oczywiście, jedna z bardziej znanych kwestii głównego bohatera tragedii "Hamlet".
Stanisław Wyspiański, który jak mało kto znał arcydzieło Szekspira – napisał o nim studium "Hamlet" – podobny motyw: "Słowa, słowa, słowa, słowa", umieścił nawet w swoim "Weselu". Bo też siła słowa, w zależności od kontekstu – na ogół ironicznego, jak we wszystkich wspomnianych wyżej przypadkach – ma wielką i nieobliczalną moc przywracania prawdy, nawet wtedy (szczególnie wtedy), gdy "festiwal życia trwa" ("VI"), czyli najpewniej toczy się jakaś gra "o Coś".
Spośród wielu zagadek literackich w najnowszym tomie Szczęsnego Wrońskiego, kryje się jeszcze jedna – nietrudno dostrzec, że ostatni wiersz zbioru nosi znamienny dla rodaków Adama Mickiewicza numer: "44". Jego treść brzmi zaś nieskończenie prosto, a zarazem wymownie: "ryzyk fizyk / i już", mieszcząc w sobie zarówno kolokwialne stwierdzenie, jak również nawiązanie do ironicznie brzmiących zakończeń. I tu pozwolę sobie przytoczyć jedno ze słynniejszych: "Koniec i bomba. A kto czytał ten trąba", czym prześmiewczy Witold Gombrowicz niekonwencjonalnie domknął treść swojej powieści "Ferdydurke".
był prorok wszechobecnych ekranów
nie dowierzano mu
mówiono afektowany sen
literatura bełkotu
dziś ekran patrzy na mnie
przykleił mi się do oczu
przyklejono mi go
to stało się tak nagle
jak tu nie wierzyć snom
("6")
Pod pojęciem "proroka wszechobecnych ekranów" można najpewniej podstawić Herberta Marshalla McLuhana, autora "Galaktyki Gutenberga". Chociaż, z rodzimej strony, również autora "Summy technologiae", Stanisława Lema. Wizjonera, który przewidział przyszłość, w jakiej obecnie żyjemy.
Skoro już mowa o profetach, to w jednym z wierszy Szczęsnego Wrońskiego możemy przeczytać: "kiedyś upadnę / się nie podniosę / przyjdzie mi znowu / nauczyć się chodzić". I choć niejeden z jego utworów zawiera podobnie uwierające duszę zdania, ten czterowiersz okazał się dlań, niestety, boleśnie przewidujący. Stało się.
On to bowiem, Szczęsny Wroński, pisarz, poeta, animator kultury, twórca Teatru Promocji Poezji, członek zarządu Krakowskiego Oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, 21 marca 2023 roku, w – o, ironio! – Światowy Dzień Poezji, na kilka minut przez czytelniczym spotkaniem, w którym miał uczestniczyć, dostał udaru krwotocznego. Poeta "o duszy rockmana", nie bez racji nazywany Mistrzem Słowa, doznał afazji – uwięziony we własnym ciele, na razie nie jest teraz w stanie niczego wyartykułować. Rodzina i przyjaciele w porozumieniu z Fundacją Siepomaga rozpoczęli zbiórkę na jego długotrwałą rehabilitację.
Poetycka ulotność, pochwycona przez Szczęsnego Wrońskiego w tomiku "Zaczyn", smakuje jak świeży chleb. Zaskakuje, prowokuje, lecz również daje nadzieję. Liczymy na to, że się spełni.