Każdy, kto miał do czynienia z jego prozą, w lekturze "Summy…", jak również w pozostałych zbiorach tekstów eseistycznych pisarza, znajdzie mocno osadzone w nauce źródła jego literackich inspiracji. Autor na bieżąco czerpał z nich wiedzę przydatną w powieściowej narracji. Wszechstronne rozeznanie we wszelkich możliwych teoriach i technologiach świata nauki, potwierdzanych coraz to nowymi odkryciami, sprawiało, że jego fikcja jest mocno zakorzeniona w tym co realne i – co szczególnie ważne – wytłumaczalne. Kreacja literacka staje się przez to wolna od technologicznych nieprawdopodobieństw, co też sprawia, że jego książki nigdy się nie starzeją (choćby nawet wspominał o możliwości przeszczepu płuc dopiero w kategoriach bliskiej przyszłości, co dziś w świecie medycznym jest już standardem).
W powieściach Stanisława Lema główni bohaterowie występują jako nowocześni nomadzi, a przy tym romantycy, usiłujący zgłębić odwieczną tajemnicę istnienia. Zanim jednak ci eksploratorzy, odkrywcy międzygwiezdnych przestrzeni, wystartują w nieznane, muszą mieć odpowiednie zaplecze techniczne. Pełne logistyczne wyposażenie zapewniające im bezpieczny lot i powrót, wraz osprzętem pomocnym w nieprzewidzianych wypadkach – poczynając od serwisu mechanicznego, do instrumentarium medycznego.
Zanim pilot wsiądzie do statku kosmicznego, musi mieć na podorędziu zapas energii potrzebnej do odbycia lotu, nierzadko wieloletniego, jak również odpowiednie rezerwy aprowizacji zaspokajającej wielorakie potrzeby jego organizmu. Stąd też start astronauty poprzedza praca setek i tysięcy ludzi, poczynając od wynalazców, odkrywców, naukowców, przez technologów, konstruktorów, podwykonawców oraz niezliczonych ekspertów ze sztabów naziemnej obsługi. Wymaga to żmudnej pracy gigantycznej rzeszy ludzi, co uwadze miłośników prozy science fiction najczęściej umyka, a szkoda (bo też nie o przygotowaniach do lotu jest w tych książkach zazwyczaj mowa).
Zbiorowy, twórczy wysiłek ludzkiego rozumu należne sobie miejsce odnajduje właśnie w tomie "Summa technologiae". Zawiera on rozważania Stanisława Lema na temat potęgi myśli nakierowanej na rozwój naszej planety. Jednocześnie pisarz wskazuje korzyści, ale i niebezpieczeństwa, jakie wiążą się z ingerencjami człowieka w szeroko pojętą Naturę.
Mimo zauważalnego cywilizacyjnego rozwoju, który szczególnie w XIX i XX wieku nabrał istotnego przyspieszenia – w postępie nieomal geometrycznym – nie każdy krok człowieka na technologicznej drodze można uznać za udany. Trudno nie dostrzec, że w pogoni za udogodnieniami, ludzie tyle zyskują, ile tracą, i to z coraz to większą nawiązką. Najprostsze przykłady ostatnich dekad, to choćby problemy z utylizacją śmieci, przez przemysłowe zatruwanie środowiska, by na globalnych pandemiach poprzestać.
Rzecz w tym, że ludzie tworzą urządzenia rozumniejsze od nich samych, przez co tracą nad nimi kontrolę. Tymczasem przyroda, jak udowadnia Lem, "nie wie co czyni", realizując tylko to, "co samorzutnie wypływa z danych materialnych warunków". Paradoks i głębię tej sytuacji Lem wyjaśnia następująco:
Widzieliśmy – powiadam inżynierowi – schemat urządzenia złożonego z ośmiu bilionów elementów. Urządzenie to posiada własną centralę energetyczną, układy lokomocyjne, hierarchię regulatorów oraz władający wszystkim centralny rozrząd, złożony z piętnastu miliardów części. Urządzenie to potrafi wykonać tyle funkcji, że nie wymienilibyśmy ich w ciągu życia. Niemniej schemat, który nie tylko umożliwił zbudowanie tego urządzenia, ale k t ó r y s a m j e z b u d o w a ł, cały mieścił się w objętości ośmiu tysięcznych milimetra sześciennego". Inżynier odpowiada, że to niemożliwe. Myli się, ponieważ chodziło o główkę ludzkiego plemnika, zawierającą, jak wiadomo, pełną informację potrzebną do wyprodukowania egzemplarza gatunku Homo sapiens.